Co zrobisz, gdy to się skończy? Zapytaliśmy o to Ukraińców z różnych zakątków kraju

Chcą pokoju. Jakie mają marzenia na czas powojenny?
z Przemyśla, Lwowa, Kijowa, Irpienia, Charkowa i Ruskich Tyszek

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Od lewej z góry: MAJA HORELKINA, HAŁYNA TANAJ, HAŁYNA ŁEHKOWA, JURIJ KUZMIN, OŁENA AŁCZANOWA, PAWŁO KOWTONIUK, OŁEH MAKOWEJCZUK, OKSANA MALCEWA / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Od lewej z góry: MAJA HORELKINA, HAŁYNA TANAJ, HAŁYNA ŁEHKOWA, JURIJ KUZMIN, OŁENA AŁCZANOWA, PAWŁO KOWTONIUK, OŁEH MAKOWEJCZUK, OKSANA MALCEWA / PAWEŁ PIENIĄŻEK

MAJA HORELKINA, 39 lat, specjalistka IT, Przemyśl

Gdyby dziś skończyła się wojna, pojechałabym do Kijowa. Tam jest moja rodzina i przyjaciele. Przytuliłabym ich wszystkich. Nie bałabym się puścić tam też córki Jewheniji, która mimo wojny nie zrezygnowała z marzenia, by otworzyć kawiarnię w Kijowie.

Plecak towarzyszy Mai od 2014 r. Wówczas w Donbasie wybuchła wojna między Ukrainą a wspieranymi przez Rosję separatystami. Donieck wpadł szybko w ręce tych drugich, a spokojne osiedle, na którym mieszkała Maja, stało się stanowiskiem ogniowym dla ich artylerii. Podczas każdego huku wówczas 5-letnia Jewhenija krzyczała „grom!” i biegła do korytarza, jak nauczyli ją rodzice.

Wtedy Maja spakowała plecak. Schowała do niego pieniądze, dokumenty, szczoteczki do zębów, bieliznę na zmianę i ciepłe ubrania. Walki się zaogniały i rodzina postanowiła wyjechać. Maja myślała, że jedzie na tydzień lub dwa. Wraz z córką udała się do Kijowa, gdzie spędziła większość z ostatnich ośmiu lat. Do Doniecka pojechała tylko raz, okrężną drogą, zabrać trochę rzeczy. Zobaczyła, że z miasta, które znała, została fasada. – Duszy już w nim nie ma – mówi. W Kijowie pracowała w tej samej firmie, co w Doniecku, gdzie zajmowała się wyposażaniem biur w serwery i sieć.

24 lutego 2022 r. w Kijowie zawyły syreny. Maja z 14-letnią już Jewheniją zeszły do piwnicy, skąd praktycznie nie wychodziły. Córka ze strachu nie mogła spać. Na początku marca, gdy w Kijowie było trochę spokojniej, wyjechały. Najpierw do Lwowa, potem Łańcuta, stąd do Przemyśla. Każde miejsce traktowała jako tymczasowe i wciąż miała nadzieję, że za tydzień lub dwa wróci do Ukrainy. Ale stopniowo ją traciła.

W Przemyślu znalazła pracę, córkę wysłała do szkoły. Maja pomaga m.in. w Domu Ukraińskim. Liczy, że dzięki temu dokłada swoją cegiełkę, by wojna szybciej się skończyła.

HAŁYNA TANAJ, 32 lata, dyrektorka operacyjna, Iwano-Frankiwsk i Lwów

W sierpniu w Kijowie miał być koncert Nicka Cave’a. Miałam bilety. Nie odbył się. Bardzo mi na nim zależało, bo ma on swoje lata, a ja na żywo go nie widziałam. Mogłabym pojechać na koncert do innego kraju, ale odkąd zaczęła się wojna na pełną skalę, nie mam ochoty wyjeżdżać. Jak się skończy, a Cave ciągle będzie na chodzie, pojadę na jego koncert.

Hałyna z 4-letnim synem Łuką przyjechała odwiedzić rodziców w Krzywym Rogu na południu kraju, skąd pochodzi. Mieli wracać po 20 lutego, ale Hałyna się rozchorowała. Tam zastała ją inwazja. Choć rakiety spadły na lotnisko, w mieście w pierwszych dniach było względnie spokojnie. W pewnym sensie Hałyna poczuła się lepiej, bo wszystko stało się jasne. – Zniknęły spekulacje, niedomówienia, zastanawianie się, co będzie – mówi.

Wkrótce Rosjanie zaczęli zbliżać się do miasta i mogli odciąć główną trasę wyjazdową. By nie trafić w pułapkę, z synem i rodzicami ruszyli w stronę zachodniej Ukrainy. Nie mieli planu. Hałyna, pracująca w marketingu, obdzwaniała znajomych, wreszcie napisała pytanie na Face- booku. Znajoma zwróciła się do niej z propozycją: miała dla niej mieszkanie i pracę. Rodzina zamieszkała w Iwano-Frankiwsku. Do pracy Hałyna dojeżdża do Lwowa, gdzie została dyrektorką operacyjną Lwowskiego Forum Medialnego.

Jak niemal cała Ukraina, Hałyna z przejęciem śledziła losy obrońców Azowstalu, otoczonych przez Rosjan w Mariupolu. Dlatego gdy zobaczyła bransoletki wykonane z ostatniej partii metalu wytopionego w tej fabryce, chciała kupić jedną za wszelką cenę. Bransoletki cieszyły się taką popularnością, że padła strona internetowa je sprzedająca.

Swoją Hałyna nosi na prawej ręce. W chwilach słabości ten kawałek metalu przypomina jej, że żadne wyzwanie, przed którym staje, nie jest trudne w porównaniu z tym, co przeżyli obrońcy Azowstalu.

HAŁYNA ŁEHKOWA, 74 lata, emerytowana profesorka fizyki, Irpień

Czekam, aż wrócą z Niemiec córka i wnuk. Strasznie za nimi tęsknię. Zbierzemy się całą rodziną. Zrobię im ich ulubione jedzenie, na pewno upiekę tort napoleon. Będziemy się radować jak nigdy.

W marcu w podkijowskim Irpieniu z dnia na dzień sytuacja ulegała pogorszeniu. Rosjanie prący z północy starali się zająć to 65-tysięczne miasto. Ostrzały były codziennością. Hałyna nawet nie wie, kiedy wyjechali jej wszyscy sąsiedzi. W okolicy została sama. Czasami wyglądała zza zasłony. Widziała, jak ulice patrolowali Rosjanie. Gdy pewnego dnia pocisk trafił pobliski uniwersytet, jej domem wstrząsnęło. Nie mogła się do nikogo dodzwonić, nie było zasięgu. Żyła z zapasów i z ogrodu. – Mam piec z kominem i to on mnie ratował. Tam piekłam ziemniaki i gotowałam jedzenie w metalowym garnku – mówi. Ogrzewała nim też dom, w którym fale uderzeniowe po eksplozjach rozbiły część okien.

Jej dzieci nie miały z nią kontaktu. Spodziewały się najgorszego. Syn ruszył przez ostrzeliwane ulice, na piechotę. Wolontariusze poinstruowali go, jak iść, by nie dosięgli go snajperzy. Miał niewładną prawą rękę i liczył, że jego niepełno- sprawność uchroni go w razie zatrzymania przez Rosjan. Trudno powiedzieć, kto był w większym szoku – Hałyna na widok syna czy on, widząc, że matka jest cała i zdrowa.

Dotąd Hałyna nie myślała o wyjeździe, ale nie mogła kazać synowi iść samemu. Spędzili noc w jej domu. Była straszna. Walki nie cichły. Jej dom znajdował się między walczącymi stronami. Pociski spadały blisko, zniszczono dom sąsiadów, a jej ocalał z tylko nieznacznymi szkodami. Wierzy, że to dzięki jej gorącym modlitwom do Matki Boskiej. Następnego dnia matka i syn wyruszyli i mimo toczących się wokół walk dotarli do wysadzonego mostu. Tam Hałyna widziała ciała cywilów, którzy uciekali autami i zginęli.

Gdy Rosjanie wycofali się z obwodu kijowskiego, wróciła do domu. Uporządkowała podwórko. Pozbierała odłamki. Zachowała je. Trzyma je do dzisiaj.

JURIJ KUZMIN, 39 lat, architekt, Kijów

Chcę zobaczyć córkę. Przytulić. Pójdziemy razem do restauracji na Zjeździe Andrijiwskim i zjemy barszcz.

Po tym, jak na Kijów spadły rakiety, Jurij poszedł do pracy. Nie traktował tego wszystkiego na serio. Miał mnóstwo roboty nad kampusem akademickim w Mariupolu, którego realizacją zarządzał. Wkrótce jednak ochrona kazała mu opuścić biuro. – Myślałem, że nasi im szybko nawalą, bo Kijów to forteca – przyznaje.

Jego córka, 7-letnia Uliana, mieszka wraz z jego byłą żoną. Z ich mieszkania widać Hostomel, gdzie trwały zacięte walki. Jurij następnego dnia przyszedł zakleić im okna. Przyglądali się chmurom dymu za oknem i doszli do wniosku, że nie wygląda to dobrze. Wsiedli w samochód i ruszyli do rodziców byłej żony Jurija, których wojna zastała w hotelu podczas wyjazdu na narty w Karpaty. Jurij pojechał w stronę Kijowa, gdy Uliana wraz z matką przekroczyły granicę, a następnie udały się do Turcji.

Nie wrócił do Kijowa, tylko pilnował domu dziadka. Chciał jakoś pomóc. Dlatego gdy nadarzyła się okazja, zgłosił się do kopania okopów. Był przekonany, że Kijów to forteca, bo znał jego umocnienia. Linia obronna zbudowana jeszcze za czasów II wojny światowej była miejscem, gdzie bawił się jako dziecko. Teraz na niej opierała się obrona stolicy. – Przypomniało mi się dzieciństwo, bawiłem się w tych samych okopach, tylko teraz jestem już dorosły, więc wszystko jest na serio – mówi.

Drewniana łopata średnio radziła sobie z zadaniem. Jurij zastanawiał się, czy kupić lepszą, a jeśli tak, to jaką. Znalazł metalową, którą reklamowano, że można dzięki niej kopać szybciej. Ale tylko raz z niej skorzystał, bo wojskowi już nie potrzebowali kopaczy. Nie lubi marnować pieniędzy, więc ciągle szukał okazji, by jej użyć. W końcu zaczął pytać znajomych, czy im nie wykopać czegoś na działce.

OŁENA AŁCZANOWA, 33 lata, specjalistka ds. marketingu treści, Kijów

Po wojnie chcę polecieć do znajomych gdzieś w Europie. Nie ma znaczenia dokąd, bo nie podróż jest istotna, tylko powrót. Brakuje mi tego uczucia, gdy wracam stęskniona. Samolot zbliża się do lotniska w Boryspolu i widać z góry Kijów. Wtedy czuję, że jestem w domu.

Myślała, że to kolejny zły sen. Odkąd trwożne informacje zdominowały przestrzeń medialną, wojna nie dawała jej spokoju nawet w nocy. Spała w zatyczkach do uszu, bo jej kot głośno miauczał o świcie. Dlatego 24 lutego stłumione huki wydały się jej snem. Znów zamknęła oczy. Obudziła się, gdy zadzwonił budzik nastawiony na siódmą. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tylu znajomych pyta, czy u niej w porządku. Dopiero wiadomość od przyjaciółki: „Zaczęła się wojna”, wyjaśniła, skąd to nagłe zainteresowanie jej osobą.

Ołena pali już tylko sporadycznie, ale tego dnia musiała ukoić nerwy. Jej ręce trzęsły się tak, że ledwie skręcała papierosy. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wreszcie sąsiedzi zaprowadzili ją do piwnicy w sąsiednim budynku. Wzięła dokumenty i trochę rzeczy, głównie dla kota.

W piwnicy mieszkał na oko trzydziestoletni Amerykanin, który nie chciał z nikim rozmawiać, ale ewidentnie nie podobali mu się nagli przybysze. Na ścianach wisiały plakaty Davida Bowiego, Metalliki i Patricka Swayze’ego. Był tam też router i prysznic – czwartego dnia Ołena myła tam włosy płynem do mycia naczyń.

Pierwszego dnia ułożyła się w ubraniu na paletach, bo nie zabrała koców. Ogrzewał ją leżący na niej kot. Doskwierał jej brak kawy – nie zdawała sobie sprawy, że jest od niej tak uzależniona. Dopiero następnej doby zebrała się na odwagę, by ruszyć do domu oddalonego o jakieś trzy minuty.

Oprócz koca i poduszki wzięła ekspres przelewowy i paczkę filtrów, żeby zaparzyć kawę. Już w piwnicy zorientowała się, że nie wzięła kawy. Na szczęście przyniosła ją sąsiadka. Ołena parzyła kawę dla wszystkich. Jej smak i kofeina poprawiały nastrój. – To nie do końca chodziło o samą kawę, tylko o przyzwyczajenie. Mózg zarejestrował coś znajomego. Dzień się zaczął. Żyjemy i nie ma znaczenia, że siedzimy w piwnicy – mówi.

PAWŁO KOWTONIUK, 38 lat, były zastępca ministra zdrowia, Kijów

Na sto procent wrócę do polityki. Ta myśl nie daje mi spokoju od lutego. Całe życie pracuję, by wyrwać nasz kraj z tego zasranego „sowka” i przywrócić go tam, gdzie jego miejsce, czyli Europie. Ta wojna pokazała, że nie można odpuścić.

W pierwszej dekadzie XXI w. Pawło uczył się na kierunku zarządzanie służbą zdrowia. Myślał, że gdy dorośnie, system będzie inny, już nie posowiecki, i że Ukraina będzie częścią Unii Europejskiej. W którymś momencie ogarnęło go przerażenie, że może jednak się myli i nic się nie zmieni, że niesprawny, skorumpowany system będzie istniał już zawsze.

Został zastępcą minister ochrony zdrowia Uliany Suprun, w której pokładano nadzieje co do reformy tej części systemu. Gdy jednak do władzy przyszedł Wołodymyr Zełenski, postawił na ludzi ze swojego otoczenia i politycznych nowicjuszy. Pawło miał żal, że nie pozwolono im dokończyć reform. Postanowił, że zrobi przerwę od polityki. Został jednym z założycieli centrum analitycznego, które działa na rzecz zmian w systemie ochrony zdrowia.

Drugiego dnia inwazji wyjechał z żoną i 6-letnią córką do Lwowa. Pakowali się szybko. Pawłowi przypomniało się, co mówiła koleżanka z pracy, która opuściła swój dom w 2015 r. Twierdziła, że najlepszym, co zrobiła w życiu, było zabranie z domu zdjęć. Małżeństwo również zabrało je ze sobą. A Pawło ma zawsze jakieś przy sobie.

To on naciskał, by wyjechać. Nie było jasne, czy Rosjanie nie zajmą Kijowa. On jako osoba publiczna mógł stać się ofiarą czystek. Dzień po wycofaniu się Rosjan z obwodu kijowskiego znowu byli w domu.

Wraz z zespołem centrum analitycznego zaczęli dokumentować zbrodnie wojenne wobec placówek ochrony zdrowia. Od lutego odnotowali 259 zniszczonych lub uszkodzonych obiektów.

OŁEH MAKOWEJCZUK, 28 lat, aktor teatralny, Charków

Wojna zabrała mi wolność, którą cieszy się ludność cywilna. Gdy się skończy, chciałbym ją odzyskać. Przynależeć sobie, a nie obowiązkom czy dowódcy. Jeśli będzie ciepło, pierwsze, co zrobię, to wsiądę na motor i objadę Ukrainę.

Dopiero w maju komisja poborowa przyjęła Ołeha. Minęło już sporo czasu, odkąd wywiózł byłą partnerkę i ich 3-letniego syna Kostię do Lwowa, skąd dalej udali się do Niemiec. On wrócił do Charkowa.

Wysłano go na szkolenia. Instruktorzy nauczyli go obsługiwać busolę, jak z pomocą kompasu korygować ogień, jak strzelać z różnego rodzaju broni. Trafił do załogi moździerza. Szybko odnajdował się w nowej roli. Do 24 lutego występował w teatrach i twierdzi, że dzięki takiemu doświadczeniu łatwo mu się adaptować w każdej sytuacji.

Wkrótce trafił na pozycję. Dwie załogi moździerza siedziały w lesie. Na początku było strasznie. Każdy szmer stawiał ich na równe nogi. Z czasem las stał się bliski Ołehowi. Już rozróżniał, kiedy przebiegł jeż, a kiedy wiewiórka. Tam często myślał o synu. Wyciągał wówczas z plecaka balon i plastikowe oczko z jakiejś zabawki, którą lubił się bawić Kostia. Wtedy wspomnienia stawały się żywsze. Syn lubił, kiedy Ołeh mocno dmuchał balon, a następnie puszczał, by latał po pokoju. Kostia wtedy biegał i próbował go złapać.

Gdy przyjechał na przepustkę pierwszy raz do rodziców, długo stał pod prysznicem, ciesząc się z ciepłej wody. Do lasu tak przywykł, że początkowo trudno było mu spać w łóżku. Wszyscy żołnierze mieli jamy. Ołeh wsypał do swojej trociny. Chował się do ciepłego nieprzemakalnego śpiwora. Nie zdejmował kamizelki kuloodpornej, by nie zakładać jej potem po omacku. Tak spędzał noce, poza tymi godzinami, gdy miał wartę.

Początkowo myślał, że zostanie w armii, ale teraz nie jest tego taki pewien.Gdy ostatnio zmrużył oczy na 10 minut, obudził się przerażony, w poczuciu, że zaspał. Potrzebuje odpoczynku.

OKSANA MALCEWA, 42 lata, kierowniczka oddziału poczty, Ruskie Tyszki

Kiedy ogłoszą zwycięstwo, pewnie popłaczę się ze szczęścia. Na samą myśl oczy mi zachodzą łzami. Wróciłyby moje dzieci, wszystkie bym przytuliła i zrobiła im szaszłyki.

Trzy dni przed inwazją do Oksany zadzwonił syn Mykyta. 19-latek od roku był artylerzystą. „Mamo, będzie wojna. Czekamy na rozkaz” – powiedział. Oksana płakała i myślała, co robić. Ma szóstkę dzieci, wszystkie poza Mykytą były w domu. To duża rodzina, więc trudno gdzieś z nią wyjechać, a potem wykarmić. Do tego miała pracę, była odpowiedzialna za przekazy gotówkowe i emerytury. Nie mogła jej po prostu porzucić, bo syn powiedział, że będzie wojna. Pogrążona w myślach, nie mogła zasnąć do rana. W pracy i domu wszyscy się z niej śmiali, gdy mówiła o wojnie. Nikt nie wierzył.

Ruskie Tyszki, leżące 20 km na północny wschód od Charkowa, znalazły się pod okupacją już w pierwszych godzinach ataku. Po strzałach schowali się do piwnicy. Potem przywykli. Syn Oksany powiedział jej, jak oceniać odległości, z jakich strzela rosyjska artyleria. Podczas ostrzału Oksana liczyła sekundy od błysku do huku i mnożyła razy 330 – w takich sposób wychodziły jej kilometry. Informacje przekazywała wojskowym przez Signal. Wszystko to robiła w sekrecie przed rodziną.

Pewnego dnia Rosjanie przyjechali do jej domu, bo zobaczyli, że kręciła się na wzgórzu, gdzie łapała internet. Na szczęście wcześniej usunęła wszystkie aplikacje z telefonu. Tłumaczyła im, że pracuje na poczcie i musi kontaktować się z innymi oddziałami, a tylko na wzgórzu łapie zasięg. Puścili ją wolno.

Pociski stopniowo równały z ziemią Ruskie Tyszki. W pobliżu jej domu spadły kilka razy. Najpierw podziurawiło im metalowy dach. Rodzina żartowała, że teraz mogą przez niego odcedzać makaron. Potem było mniej zabawnie. Pocisk kasetowy zabił jej psa i ranił 20-letnią córkę Zoję. Oksana w przeszłości była sanitariuszką, widziała operacje. Teraz musiała sama ją przeprowadzić. Zdezynfekowała ranę i pęsetę, wyciągnęła szrapnel i założyła szwy. Dopiero wtedy puściły jej nerwy i zaczęła szlochać, bo zrozumiała, że była o krok od utraty córki. Schowała szrapnel do portfela i do dzisiaj go nosi. ©

Tekst powstał przy wsparciu Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu w ramach programu Documenting Ukraine.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023