Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pociąg z Radomia do Warszawy. Siedzę z torbą gratisową z Muzeum Witolda Gombrowicza. Przygląda się gość z grubsza sześćdziesięcioletni. W końcu zagaja: „Był taki pisarz, nie?”. „Aha”. „To co oni tam zbierają? Książki?”. „Rzeczy po pisarzu…”. „A one są wyjątkowe jakieś?”. „No wie pan, jeśli dla kogoś ten pisarz jest wyjątkowy, to tak”. Pauza. Przetrawia. „To jakieś niesmaczne”. Znów pauza. „Ja to lubiłem kiedyś chodzić do muzeum na sztukę”. „Aha”. „Jak chłopcy byli mali. Obrazy zrobić, rzeźbę. Militaria najlepiej. Co po takim pisarzu zostaje?”. „Rękopis…”. „I to się zbiera?!”. „Pewnie”. „Ale już po rozczytaniu?”. Patrzy niedowierzająco. „Ale są tam atrakcje?”. „Wanna Witolda” – uśmiecham się. „?!”. „Siedziałam w niej”. „Na golasa?!”. „W ubraniu”. „Jeszcze lepiej”.
Instytut Onkologii, piętro skórne. Czekamy pod dyżurką. Gość po pięćdziesiątce denerwuje się, krąży. Podchodzi do okien: „Widziała pani to?”. „Co?”. „Ten widok nie udaje”. Faktycznie, martwa panorama. Wychodzi doktor, zaczepnie: „O, a mieli państwo mnie już nie odwiedzać”. Gość: „Niech się tak doktor nie cieszy”. „Nie cieszę się, tylko żartuję”. „Co za różnica”. Doktor wskazuje w głąb korytarza: „Widzi pan, co tam stoi?”. „Złożone parawany chyba...”. „Kiedy żartuję, rozstawiam parawan”. Uśmiechnął się, dodał: „A cieszył to się będę, jak pan już tutaj nie wróci”.
Protest rolników w Warszawie, tłumy w centrum. Objazd, ja w autobusie 503. Na przystanku przy Kruczej wskakuje gość. Do mnie: „Pszepani, to sejmowy?”. „?”. „Autobus sejmowy”. „U, nie chyba”. „Pani też nietutejsza?”. „Tutejsza, ale nie znam”. „Chłopaki mówili, że w Warszawie coś jeździ na sejm”. „Coś owszem, ale jedziemy w drugą stronę”. Zmartwił się: „To ja muszę teraz wyjść”. Poszedł do kierowcy, wraca: „Powiedział, że mnie tu nie wypuści”. „Na środku ulicy nie może”. Spojrzał z wyrzutem: „Tutejsza pani jest”. Usiadł, na głos do siebie: „Ja tu hałasować przyjechał, a nie grzać dupę w sejmowym”.
Pałac Staszica, Nowy Świat, siedzę w holu. Po drugiej stronie, przy szatni, kłębi się wycieczka szkolna. Wczesna podstawówka, maluchy. Podchodzę bliżej, by zostawić plecak. Przy stoliku naradza się dwójka. Chłopiec w okrągłych okularkach: „Masz pieniądze?". Dziewczynka we włóczkowej pilotce: „Mam, ale mało. A co?". „Szkoda, że nie możemy stąd iść na pizzę. Tam obok jest pizza". „Teraz chcesz iść? Babka nas nie puści". „Ja bym uciekł, jakbyś miała dużo pieniędzy". Ona tonem znawcy: „Musimy szybko skończyć szkołę i zarobić". „Matka ci nie da wcześniej?". „Nie, powiedziała, że pracuje w kulturze". Podchodzi do nich, powłócząc, chłopiec z apatycznie rozpiętym plecakiem: „E, a na co myśmy tu przyszli?". Dziewczynka ze wstrętem: „Na »Małą Syrenkę«". Mały rezygnacyjnie: „Za kogo oni nas mają...".
„Mamaaa, jajka są katolickie?". „Y?". „Bo muszę wybrać symbole katolickie". „A co masz do wyboru?". „Mam zająca, jajo, baranka, palmę...". „No to wszystkie poza zającem". „A dlaczego?". „Zając jest laicki". „Ale dlaczego?". „Bo go nie wkładasz do święconki". „A to kiełbasa jest katolicka?". „Słuchaj, poświęcić możesz wszystko". „No, ale powiedziałaś...". „Bo się o symbol pytasz. A co symbolizuje jajko?". „Niespodziankę?". „Boże! Życie". „A przed Jezusem były jajka?". „Przed Jezusem nic nie było!". „To co jedli na Wielkanoc?".
Dwóch starszych w 168. Pierwszy: „Ja bym powiedział tak: jak ktoś jest ateista, niech sobie pochodzi od małpy”. Drugi: „A jak nie?”. „Ja tam pochodzę od Boga”. „Ale rozumiesz, Wiesiu, mnie uczyli, że albo tak, albo tak”. „Eeetam”. „A ja myślę, że jest tak i tak”. „W jakim sensie?”. „Ateiści pochodzą w Polsce od małpy, wierzący od Boga. I tak się możemy pogodzić”. „Niekoniecznie”. „Co masz do tego?”. „Nic szczególnego”. „Bo ja mam do tego, że są ludzie, którzy ni tak, ni tak nie pasują”. „Eee, oni pewnie pochodzą od Żyda”.
Biblioteka Narodowa. Siedzę sobie w sali izolowanej, na końcu sal zalecających się łatwym dostępem. Mało ludzi, czytam sobie. Od jakiegoś czasu krąży tu gość ze słuchawkami w uszach. Staje przy półkach, przesuwa się, namierza. Staje za mną: „Ma pani więcej o dwa zdania”. „To pan już tu był?”. „Pół godziny temu. Za pół znów zajrzę”. „Aha”. „Skoro panią to mobilizuje”.
Ojciec, schorowany i niepewny swego, zagląda mi przez ramię: „Nie męcz się, córeczko”. „Nie męczę się, tato”. „Wiesz, ja wielu rzeczy nie pamiętam, ale myślę, że najważniejsze jest, byś się nie męczyła”. „W jakim sensie?”. „Nie wiem. Pamiętam różne problemy, czasem i śmierci. Siostry lepiej to kontrolują. Ja nic nie pamiętam, w swojej sprawie też. Ja bym tylko chciał, żebyś się nie męczyła”. „Dobrze, tato”. „Wiesz, zawsze widziałem, że próbujesz być mądra. Ja się nie przeciwstawiałem. Ale twoje dziecko ma szczególne potrzeby, rozumiesz? My cię zawsze będziemy wspierać”. „Tak, tato”. „Wiesz, mam ubytki pamięci, podobno bardzo duże. A dziecko ma inne kłopoty. Chcę ci tylko powiedzieć, że my wszyscy sobie poradzimy. Nie musimy nic pamiętać, rozumiesz? Chyba w szkole ich nie sprawdzają pod tym kątem?”. „Cośkolwiek sprawdzają, tato, ale dajmy spokój”. „Wiesz, obserwuję, ale nie rozumiem Warszawy. Chcę powiedzieć, że nic nie rozumiem, bo jestem chory, ale jestem po twojej stronie”. „Tak, tato”. „Wszyscy jesteśmy ułomni, to mi dała choroba”. „I dobrze”.