Chopin i Metallica na rynku cyfrowym

Portale społecznościowe i popularne serwisy udostępniające treści, przede wszystkim muzyczne, cały czas bogacą się dzięki pewnej luce prawnej. Liczę, że wkrótce doczekamy się odpowiedniej ustawy – właśnie zakończyły się konsultacje społeczne wokół jej projektu.

05.03.2024

Czyta się kilka minut

Miłosz Bembinow / fot. KINGA KARPATI & DANIEL ZAREWICZ / materiał prasowy partnera
Miłosz Bembinow / fot. KINGA KARPATI & DANIEL ZAREWICZ / materiał prasowy partnera

MICHAŁ SOWIŃSKI: Jakie mamy czasy dla artystów?

MIŁOSZ BEMBINOW, prezes Stowarzyszenia Autorów ZAiKS: Kultura w Polsce nigdy nie miała łatwo – najpierw w PRL-u artyści byli pod pełną kontrolą władzy, potem cały świat sztuki próbowano na siłę urynkowić. Problem w tym, że dobra kultury nie są produktami – są czymś znacznie więcej. Ostatnie 8 lat upłynęło pod znakiem powrotu do politycznego zawłaszczania kultury, co na szczęście w dużej mierze się nie udało.

A zmiany technologiczne są szansą czy zagrożeniem?

Ta dyskusja trwa od przeszło stu lat – gdy powstało radio, mówiono, że ludzie przestaną słuchać muzyki na żywo. Gdy pojawiły się płyty, a potem kasety, twierdzono, że to koniec radia. W przypadku kina, telewizji i serwisów streamingowych było dokładnie tak samo. Prawda jest taka, że odbiorcy kultury chcą jej doświadczać na różne sposoby, a pojawienie się nowego medium rzadko kiedy oznacza koniec innego. Ludzie dalej chodzą na koncerty czy do teatru. Niemniej z pewnością żyjemy w ciekawych czasach, którym trzeba stawiać czoła.

Z czym konkretnie powinniśmy się mierzyć?

Ważnym tematem jest implementacja unijnej dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, czyli DSM [ang. Digital Single Market – red.]. Powinna obowiązywać w Polsce już od przeszło dwóch lat. Niestety, poprzednia władza mocno zaniedbała tę kwestię. Jesteśmy ostatnim krajem unijnym, który jeszcze tego nie zrobił. W praktyce oznacza to, że polscy twórcy są w znacznie gorszej sytuacji niż ich koledzy i koleżanki z innych krajów wspólnoty. Dotyczy to nie tylko artystów, ale wszystkich pracowników sektora kreatywnego.

O co chodzi w dyrektywie DSM?

Ma ona uporządkować relacje między twórcami a innymi podmiotami w skomplikowanym ekosystemie społeczno-ekonomicznym. Portale społecznościowe czy popularne serwisy udostępniające treści, przede wszystkim muzyczne, cały czas bogacą się dzięki pewnej luce prawnej, która powstała na początku XXI wieku. Chodziło o wsparcie raczkujących podówczas firm internetowych. Zrodził się z tego patologiczny system, w którym z roku na rok powiększa się dysproporcja między tym, ile zarabiają artyści na klasycznych formach dystrybucji, jak choćby sprzedaż płyt, a ile czerpią z dystrybucji cyfrowej. Na szczęście Unia Europejska w pewnym momencie oprzytomniała i teraz próbuje wprowadzać regulacje.

Europa różni się pod tym względem od Ameryki?

Na naszym kontynencie fakt, że ktoś korzysta z czyjegoś dorobku artystycznego za darmo i bez pozwolenia, nawet jeżeli system prawny do pewnego stopnia na to przyzwala, wzbudza znacznie większy opór niż za oceanem.

Po zmianie władzy w Polsce sprawa ruszyła z miejsca?

Zdecydowanie. Proces wdrażania przyspieszył znacząco, co należy przyjąć za dobrą monetę. Nie mam wątpliwości, że wkrótce doczekamy się odpowiedniej ustawy. Moja troska dziś dotyczy jedynie jej jakości. Do końca lutego trwały konsultacje społeczne wokół projektu ustawy. My, jako duże stowarzyszenie twórców, wnieśliśmy do niej sporo poprawek, uwag i komentarzy. W przeszłości zdarzało się, że w podobnych sytuacjach prawo nadmiernie regulowało niektóre kwestie, dużo bardziej, niż wynikało to z podstawowych założeń tego typu dyrektyw. 

Co gorsza, na całym świecie istnieje potężne lobby, któremu zależy, aby te mechanizmy regulacyjne działały jak najgorzej – nie mówię tylko o Polsce. Przodują w tym Stany, lecz również i Chiny, gdzie wielkie koncerny technologiczne tworzące zarówno sprzęt, jak i oprogramowanie do niego czerpią duże korzyści z archaicznego status quo. Niemniej nie widzę powodów, dla których w Polsce miałoby funkcjonować gorsze dla artystów prawo niż w Niemczech czy na Litwie.

Polacy, ale również obywatele innych krajów Unii, chyba nie doceniają osiągnięć unijnej administracji w tej kwestii.

Nawet sami przedstawiciele środowiska twórców nie zawsze dostrzegają korzyści, jakie czerpią z unijnych regulacji. Tylko państwa wspólnoty mówiące jednym głosem dysponują odpowiednią siłą przebicia, aby negocjować z wielkimi międzynarodowymi korporacjami. To oczywiście skomplikowany, powolny proces, ale nie ma innej drogi. Podobnie wygląda sytuacja w takich obszarach jak ekologia, prawa pracownicze czy ochrona danych osobowych.


O sztuce, muzyce i spektaklach CZYTAJ WIĘCEJ W DODATKU „WŁÓCZYKIJ KULTURALNY”!


Proszę podać przykład konkretnego narzędzia, które może pomóc polskim artystom.

Kluczowa w nowym prawie powinna być kategoria godziwego wynagrodzenia, z angielskiego fair remuneration, czyli stałe, proporcjonalne powiązanie zysków, jakie rozmaite podmioty osiągają dzięki twórczości danego artysty, z wypłacanymi mu tantiemami. To podstawa, na której można budować kolejne elementy nowego, bardziej uczciwego i etycznego systemu. 

Sam jestem kompozytorem i wiem od moich kolegów z innych krajów, że od momentu implementacji tej dyrektywy poprawiły się warunki rozliczeń. Zazwyczaj zyski zwiększały się przeszło dwukrotnie, co oczywiście wciąż nie znosi nieuczciwej dysproporcji, ale zdecydowanie jest krokiem w dobrą stronę. Zwiększa się też powszechna świadomość problemu, co z kolei daje większe możliwości nacisku. 

Co więcej, dzięki wprowadzeniu konkretnych rozwiązań prawnych coraz rzadziej mamy do czynienia z sytuacją, w której duże podmioty działają bez umowy. ZAiKS ma je podpisane z większością serwisów działających na terenie Polski, choć ubolewam, że niektóre polskie podmioty wciąż odmawiają współpracy, najczęściej zasłaniając się właśnie brakiem odpowiednich regulacji. Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni.

Z jakimi jeszcze problemami zmagają się dziś twórcy?

Bardzo niekorzystny dla całego środowiska jest tzw. buy out, czyli nieetyczny wykup pełni praw autorskich przez podmioty korzystające z pracy twórców. I znowu, nie chodzi tu wyłącznie o artystów, ale również pisarzy, dziennikarzy czy grafików. To praktyka, która również przyszła do nas z USA.

Co w niej złego?

Autor dostaje jednorazowe wynagrodzenie, odstępując w ten sposób od czerpania dalszych zysków ze swojego dzieła. Jest to sprzeczne z duchem europejskiego systemu praw autorskich, bo w większości wypadków to sytuacja niekorzystna dla twórcy. Taka umowa jest sporządzona na prawie spoza Europy, co w praktyce pozbawia autorki i autorów możliwości skutecznego odwołania się od niej. W praktyce oznacza to, że twórca pozbawia się udziału w komercyjnym sukcesie na przykład filmu czy serialu, do którego stworzył scenariusz czy skomponował muzykę.

Ale jeśli jest to czyjś świadomy wybór?

To w porządku, ale zazwyczaj ludzie są w taki czy inny sposób do tego zmuszani. Dotyczy to szczególnie początkujących twórców, którzy mają niewielkie możliwości negocjacyjne względem wielkich podmiotów. W dodatku honoraria w takich sytuacjach bywają rażąco niskie. W USA zdarza się nawet, że w ramach tego typu umów twórcy są pozbawiani samego autorstwa, co na szczęście nie jest możliwe w Europie.

Czyli brutalna logika zysku nie zawsze wygrywa.

W Polsce od jakiegoś czasu sporo mówi się o zrównoważonym rozwoju, choć ja wolę angielskie słowo sustainability, bo lepiej w nim słychać ideę odnawialności. Nie da się wyłącznie brać – żyjemy w zamkniętym, złożonym systemie, w którym trzeba też czasem coś dać od siebie, żeby nie doszło do katastrofy. Dobrze widać to w ekologii, ale równie ważne jest to w przestrzeni kultury. O wynagrodzeniach autorskich można myśleć jak o energii powracającej do systemu, która pozwala mu dalej działać. Jeśli odpowiednio o niego nie zadbamy, nasz świat stanie się znacznie mniej różnorodnym, a przez to nieciekawym miejscem do życia.

Przykład?

Choćby zalew anglosaskiej muzyki popowej, która dominuje w radiu od dekad. Jednak dzięki istnieniu odpowiednich zapisów prawnych nadawcy są zobowiązani puszczać także polskich wykonawców, co znacząco poprawia kondycję naszej rodzimej sceny muzycznej. W Polsce ten minimalny zakres to 33 proc., w niektórych krajach jest to nawet 50 proc. Argument, że jeżeli coś jest dobre, to samo się obroni, nie sprawdza się w dzisiejszych czasach z bardzo wielu powodów, a logika rynkowa zdecydowanie nie sprzyja zachowaniu różnorodności kulturowej.

A sztuczna inteligencja? Mamy tu jakieś narzędzia kontroli praw autorskich?

Niestety, tu mleko już się rozlało i to dawno temu. W debacie publicznej temat pojawił się niedawno, ale proces tworzenia olbrzymich baz danych opartych na cyfrowych zasobach całej ludzkości trwa już od wielu lat. Najpopularniejsze wyszukiwarki internetowe od lat przeczesujące internet należą przecież do podmiotów, które teraz rozwijają technologie związane ze sztuczną inteligencją. Żeby te zjawiska kontrolować, należało działać pod koniec XX w.

To co możemy dziś zrobić?

Przede wszystkim potrzebna nam porządna edukacja. Dziś w dyskusjach o sztucznej inteligencji dominuje chaos. Nawet poważnym dziennikarzom zdarza się mylić podstawowe pojęcia, a do większości ludzi docierają jedynie strzępki informacji, często pozbawione kontekstu, czasem wręcz zupełnie fałszywe. W takich warunkach trudno o jakieś sensowne, długofalowe działania. Co gorsza, tę panikę przeplataną euforią wiele osób cynicznie wykorzystuje do własnych celów.

Co jeszcze?

Musimy wypracować krytyczne narzędzia do opisu tej sytuacji. Na przykład to, co powstanie dzięki sztucznej inteligencji, nie powinno być nazywane utworem, bo to pojęcie, zgodnie z prawem, zarezerwowane jest wyłącznie dla ludzkiej działalności. Ja na przykład wolę mówić o „tworach”. Do tego elementy, z których dany twór powstaje, powinny być wyraźnie zaznaczone. Jeśli ktoś ma fantazję, by przy pomocy algorytmów połączyć Chopina i Metallicę, to musi pamiętać, że bez pracy konkretnych ludzi nie byłoby to możliwe.

Miłosz Bembinow – dyrygent i kompozytor, prezes Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Chopin i Metallica

Artykuł pochodzi z dodatku „Włóczykij Kulturalny 1/2024