Bohater nieciekawych czasów

Idąc od sukcesu do sukcesu, jest coraz bliżej celu: nominacji Partii Republikańskiej na jej kandydata do Białego Domu. Dlaczego tak wielu Amerykanów popiera Donalda Trumpa?

28.03.2016

Czyta się kilka minut

Wiec wyborczy Donalda Trumpa w Cleveland, stan Ohio. 12 marca 2016 r. / Fot. Brendan Smialowski / AFP / EAST NEWS
Wiec wyborczy Donalda Trumpa w Cleveland, stan Ohio. 12 marca 2016 r. / Fot. Brendan Smialowski / AFP / EAST NEWS

Świat się go boi. Okładki kolejnych tygodników opinii zapowiadają rządy szaleńca. Magazyn „Economist” wpisał nawet potencjalne zwycięstwo Trumpa na listę głównych zagrożeń nadchodzących miesięcy – obok potencjalnego krachu w Chinach, dalszej ekspansji Putina na Ukrainie, „Grexitu”, „Brexitu”, rozpadu Unii i dżihadu.

Język Trumpa i jego radykalnie izolacjonistyczne poglądy na sprawy międzynarodowe dają powody do obaw. A jednak większość Amerykanów, tych głosujących w prawyborach Partii Republikańskiej, najwyraźniej zupełnie się go nie boi. Więcej: widzą w nim nadzieję na lepszy los.

Nazwisko: Trump

Ekscentryczny miliarder skutecznie buduje wrażenie, że do wszystkiego doszedł sam. Tymczasem nie wychował się na ulicy. Jego ojciec Fred Trump od początku „hodował” go na dziedzica swej firmy handlującej nieruchomościami. Co go wyróżniało wśród rówieśników, którzy też dziedziczyli miliony, to wyjątkowy talent do autopromocji. Jako biznesmen nigdy nic wielkiego nie zbudował. Tu próbował, tam próbował – jakiś uniwersytet, jakieś kasyna w Atlantic City czy spekulacje ryzykiem od inwestycji. Jego sukces polega na tym, że wiedział, jak unikać odpowiedzialności za fiasko. Nazwisko Trump jest marką, która mimo niepowodzeń cały czas pobudza wyobraźnię.

Kampanię prowadzi tak, jakby wsłuchał się w słowa polskiej aktorki międzywojennej Poli Negri, która gwiazdą została startując faktycznie ze społecznych nizin jako Apolonia Chałupiec: że nieważne, jak o mnie mówią, byleby nie robili błędu w nazwisku.

On naraził się niemal wszystkim. Z pogardą mówi o kobietach z nadwagą, używając słów, które dżentelmenowi przez gardło nie przejdą.

Namawia do odesłania „do domu” pięciu milionów ludzi pochodzących z Meksyku. Przeciwników wyzywa od debili. Ostatnio groził, że jeśli partyjna wierchuszka będzie przeciw niemu spiskować, jego stronnicy wyjdą na ulice. To wszystko pozwala mu prowadzić kampanię przy minimalnych wydatkach. Twitter, prosty komunikator, zapewnia mu uwagę mediów.

Tymczasem fenomen jego popularności nie polega na rynsztokowym języku i igraniu z ogniem.

Każdemu wedle pragnień

Niewielu zwraca uwagę, ile miejsca Trump poświęca sprawie liberalizacji handlu. A jest w tej sprawie „na lewo” od Hillary Clinton... „Jestem za wolnym rynkiem, ale negocjacje w sprawie nowych umów z krajami Azji (TPP) i Unią Europejską (TTIP) są prowadzone fatalnie, bardzo niekorzystnie dla USA. Gdy ta pierwsza wejdzie w życie, nasz deficyt handlowy z Chinami będzie wynosić 500 mld dolarów” – mówił podczas jednej z debat. Nieraz obiecywał też, że jeśli będzie prezydentem, Stany opuszczą NAFTA – Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu.

I znowu: przed prawyborami w Michigan opowiadał dokładnie to, co mieszkańcy tego stanu, będącego podupadłym zagłębiem przemysłu samochodowego, chcieli usłyszeć. „Powiedzmy, że Ford buduje w Meksyku, gdzie praca jest tańsza, wielką fabrykę. Powiedzmy, że za dwa i pół miliarda dolarów. Jako prezydent zadzwoniłbym do prezesa Forda i powiedziałbym, że jeśli liczy, iż bez dolara podatku zaleje tymi autami rynek USA, to... po moim trupie! Każde auto stamtąd sprowadzane powinno być oclone kwotą 35 proc. jego wartości” – wołał na wiecu.

I ubożejące „niebieskie kołnierzyki” mu uwierzyły – w tym graniczącym z Kanadą stanie zmiażdżył republikańską konkurencję. Gdyby wygrał walkę o Biały Dom, to perspektywa, że zbuduje mur wzdłuż Rio Grande, by radykalnie zatrzymać nielegalną imigrację z Meksyku – z czego żartują satyrycy po obu stronach Atlantyku – jest na zdrowy rozsądek jednak znikoma. Ale wojna celna z Meksykiem jest jak najbardziej możliwa.

W roli rzecznika bezrobotnych 

W sprawie wolnego handlu Ameryka się pogubiła. Cykl osuwania się w to zagubienie trwa od ponad 20 lat. W myśleniu o znoszeniu barier dominuje neoliberalny paradygmat i większość dziennikarzy oraz przedstawicieli elit przyjmuje to za dogmat. Dotyczy to też głównego nurtu i Demokratów, i Republikanów. Niewielu – poza akademickimi ośrodkami – zastanawia się nad korzyściami i stratami tego procesu.

Trump – jakkolwiek by oceniać jego motywacje – ten problem dostrzegł. Wyemitował spot, w którym wynajęty przez symboliczną firmę specjalista od HR opowiada pracownikom hermetycznym językiem, że korporacja musi poddać się wiatrowi zmian, co oznacza przeniesienie fabryki do Ameryki Łacińskiej i masowe zwolnienia. Zebrani zaczynają buczeć. Tu filmik się kończy, na scenę wchodzi Trump i ogłasza kres samowolki zepsutych „korposzczurów”. „Jestem po to, aby Amerykanie mieli pracę!” – woła.

– Nie mam wątpliwości, że on udaje, lansując się na rzecznika bezrobotnych – mówi „Tygodnikowi” Carson Holloway z Uniwersytetu Nebraski. – Tak jak nie sądzę, aby on był w głębi serca rasistą. To bohater naszych nieciekawych czasów. Zlepek najgorszych telewizyjnych trefnisiów i szwarccharakterów, który jednak działa na ludzi.

Jego protekcjonistyczne pomysły chwilami przypominają skandynawską socjaldemokrację. Ale politykom głównego nurtu Partii Republikańskiej, którzy ciągle mówią o niskich podatkach i ułatwianiu życia korporacjom, głupio jest kwestionować słowa Trumpa, który leje miód na serce przeciętnego Amerykanina. A Partia Demokratyczna skupia się na jego mizoginii i rasizmie.

Gdyby oddzielić słowa od emocji, na chwilę zamknąć oczy i nie widzieć zawadiackich popisów na wiecach i debatach, to Trump okazałby się... kopią ultralewicowego Berniego Sandersa, konkurenta Hillary Clinton do nominacji Partii Demokratycznej. „Zaczynam mieć mdłości, jak czytam o outsourcingu, co jest gładkim i nieczytelnym słowem określającym likwidację miejsc pracy w Ameryce, w ramach owych umów o »wolnym handlu«. Czemu nie mówimy o »onshoringu«, o tworzeniu miejsc pracy w przemyśle na terytorium USA? W tym czasie Chińczycy nam je kradną. Im brakuje zasobów naturalnych, które my mamy. Czemu nie zacząć ofensywy?” – mówił podczas promocji swojej książki „Time to Get Tough: Making America #1 Again” (Czas być twardym: Przywróćmy Ameryce pozycję numer jeden).

Nadzieja zagrożonych

– Zestawiłem mapę poparcia dla Trumpa w prawyborach z mapą, na której zaznaczono ogniska popularności idei rasistowskich i uczestnictwa mieszkańców w takich organizacjach. Ledwie się pokrywały – mówi „Tygodnikowi” Dante Scala, politolog z Uniwersytetu New Hampshire. – Za to mapa sukcesów Trumpa pokrywa się idealnie z Ameryką wyrzuconą z siodła, z ośrodkami postępującej biedy i rekordowego bezrobocia. To głównie region „Rust Belt”.

Ten tzw. Pas Rdzy to tereny w północno-wschodniej części USA, gdzie kiedyś kwitł przemysł ciężki. Ten, który od 30 lat stąd się wynosi, powodując nieodwracalne skutki dla lokalnych społeczności.

– Górnicy w Zachodniej Wirginii i Pensylwanii byli na początku lat 80. twardym elektoratem Demokratów. Potem zaczęli się alienować, przechodzić na stronę Republikanów. Dziś to Trump jest ich nadzieją – uważa Scala.

Owszem, rasistowskie wystąpienia Trumpa są oburzające. Granica przyzwoitości została tu dawno przekroczona i historia odnotuje to zapewne jako czarny moment polityki USA. Ale wyborców nie obchodzi, co za sto lat napiszą podręczniki. Gdy Trump, opalony po sesjach w solarium, mówi do nich o zagrożeniu ze strony imigrantów, przypomina im tylko, że mieszkańcy Ameryki Łacińskiej gotowi są pracować za mniej.
Dla tych Amerykanów ich mała stabilizacja, ich namiastka „amerykańskiego marzenia”, śladowa szansa na wprowadzenie dzieci w dorosłe życie – wszystko to jest zagrożone na tyle, by w emocjach uznali, że idea budowy (realnego czy symbolicznego) muru nad Rio Grande jest słuszna.

– To efekt trzydziestoletniego konsensu w Waszyngtonie w sprawie obniżania kosztów pracy i ułatwiania korporacjom zatrudniania pracowników za granicą. Reagan, obaj Bushowie i Clinton myśleli tu identycznie. A była to perspektywa krótkowzroczna – mówi „Tygodnikowi” Louise Wyche z Savannah State University w Georgii.

– Nie wiem, czy Trump ma tak wyjątkową intuicję. Czy też powinno nas dziwić, że w Partii Republikańskiej, która bardzo liczy na upokorzonych i rozczarowanych, nikt inny nie wpadł na pomysł, by od owego konsensu prosperity cudownych lat 90. się zdystansować – zastanawia się Wyche.

Porzucona lewicowość

Gdy Ronald Reagan obejmował w 1981 r. urząd prezydenta, zaczęła się rewolucja w polityce fiskalnej. Diametralnie obniżono podatki najlepiej zarabiającym. Gdy potem przyszedł Bill Clinton ze swoim hasłem „Po pierwsze gospodarka, głupcze!”, które w zasadzie było kontynuacją konserwatyzmu, biedniejsi szkody nie odczuli, bo PKB szybowało. Ale odtąd wiele się zmieniło. W latach 2007-08 zawalił się rynek – i choć rząd Obamy dość skutecznie walczy z bezrobociem, Amerykanie tęsknią za bezpieczeństwem socjalnym, którego im brakuje.

– Fenomen Trumpa, nowojorskiego miliardera, sprowadza się do tego, że odkrył dawno porzuconą lewicowość – twierdzi Dante Scala. – Oczywiście Sanders uprawia powstańczą kampanię z lewej strony, krytykuje wilki z Wall Street i przypomina, że 1 proc. najbogatszych ma więcej niż pozostałe 99 proc. obywateli. Ale jego wyborcami, w rywalizacji z establishmentową Hillary Clinton, są głównie młodzi ludzie, wykształcone elity marzące o europejskim modelu społecznej równości i twardy związkowy elektorat. A Trump odwołuje się do tych, którym ich położenie i polityczne potrzeby trzeba tłumaczyć dużymi literami.

To się w Ameryce nie udało ruchowi „Oburzonych”.

Jednak zwłaszcza jednym trickiem Trump załatwia sobie niemal wszystko: przekonuje, że jest absolutnie odporny na umizgi wielkiego biznesu i lobbystów, bo ma dość pieniędzy, więc pokusa łapówek odpada.

– To przemyślany komunikat do wyborcy – mówi „Tygodnikowi” Isaiah Crawford z Uniwersytetu Seattle. – Z jednej strony to parafraza „amerykańskiego marzenia” , od pucybuta do miliardera. Nieważne, że to nieprawda, bo ojciec dał mu na starcie 200 mln dolarów. Ta fantazja imponuje ludziom nieświadomym podziałów społecznych w Stanach. Z drugiej strony Trump przyznaje, że każdy, w tym on, ma słabości: że kocha pieniądze. Ale ma ich tyle, że jest nie do kupienia. To działa na człowieka, który lubi myśleć symbolami i mitami.

W wyobraźni swych zwolenników Trump jest więc tym, który rozplącze waszyngtońskie kłębowisko żmij i rozliczy przekupnych politykierów. Sprawia wrażenie, że jego finansowa niezależność predestynuje go do roli lidera, zdolnego z Europą i Chinami negocjować to, co dobre dla Ameryki, a nie dla różnych koterii.

Widmo rewolucji

W historii USA zdarzało się, że prezydentami zostawali ludzie bez żadnego uprzedniego doświadczenia politycznego. Byli to bohaterowie wielkich wojen – jak George Washington (wojna o niepodległość USA), Ulysses Grant (wojna secesyjna), Dwight Eisenhower (II wojna światowa). Nie byli wcześniej politykami, ale wkraczali do Białego Domu jako liderzy, którzy mieli – oni, byli wojskowi – jednoczyć naród leczący rany po okresie dramatów i wyrzeczeń.

Trudno Donalda Trumpa postawić z nimi w jednym szeregu. Dlatego jeśli wygra, będzie pierwszym w historii USA przywódcą państwa, który wcześniej niczym, nawet posadą na poczcie, temu państwu się nie przysłużył. Winnymi takiego ewentualnego scenariusza są polityczne elity, od prawa do lewa. Zbyt długo zajmowały się sobą i przeoczyły widmo rewolucji. ©


„Ludzie są wystraszeni, wydaje im się, że są pionkami w grze potężnych sił, na którą nie mają wpływu, a nawet do końca nie rozumieją, o co w niej chodzi. Tym ludziom Trump proponuje ułudę wspólnoty” – tak fenomen kariery nowojorskiego miliardera tłumaczy Noam Chomsky, amerykański radykalny lewicowy filozof. Czytaj całą rozmowę >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2016