Błazen czy pomazaniec

Mimo gorszących opinię publiczną zachowań premier Włoch pozostaje w dobrych stosunkach z Kościołem. Czemu zawdzięcza taryfę ulgową?

21.07.2009

Czyta się kilka minut

Od paru miesięcy Włosi zastanawiają się, kiedy Kościół, a może i Watykan, a najlepiej by było, gdyby i sam Papież, zganią publicznie premiera Silvio Berlusconiego za niemoralne prowadzenie się. Miała go dosyć druga żona Veronica Lario, która wystąpiła o rozwód. Zgorszeni powinni być także hierarchowie i dać temu wyraz. Szef rządu tymczasem nie wypiera się zarzucanych mu występków. Twierdzi, że ma do nich prawo, i domaga się poszanowania swej prywatności. Zapewnia, że jest nadal dobrze widziany przez Kościół, Watykan i samego Benedykta XVI.

Nie brak osób, które przyznają mu rację: jedni z satysfakcją, drudzy z ubolewaniem, zależnie od - właśnie nie bardzo wiadomo, od czego. I to jest równie poważny problem.

***

W piątek 10 lipca rzecznik watykański oświadczył, że przed wyjazdem na wypoczynek w Alpy Benedykt XVI nie zdąży przyjąć włoskiego premiera, który chciał go poinformować o rezultatach szczytu G8 w mieście L’Aquila. Tego dnia próg papieskiej biblioteki przekraczał prezydent USA Barack Obama, a wcześniej premierzy Australii, Japonii, Kanady i Korei Południowej. Berlusconiemu szalenie zależało na tym spotkaniu (powodu łatwo się domyślić).

Tuż przed szczytem na ręce szefa włoskiego rządu Benedykt XVI wystosował długi list, w którym wyłożył wiązane z nim oczekiwania. Na zakończenie zapewnił premiera o swojej modlitwie za niego i przekazał "serdeczne wyrazy szacunku". List nie mógł nie sprawić przyjemności premierowi i nie mógł nie dotknąć do żywego jego adwersarzy, którzy obawiali się, że następnym krokiem może być zaproszenie do Watykanu. Aby temu zapobiec, ksiądz Paolo Farinella z Genui wystosował do Benedykta XVI otwarty apel, "by nie przyjmował Berlusconiego na audiencji ani publicznej, ani prywatnej po szczycie G8 w L’Aquili". Wyraźnie sympatyzujący z lewicą kapłan nie miał wątpliwości, że audiencja potrzebna jest premierowi, by zatrzymać "falę oburzenia i pogardy, jaką ściągnął na siebie swoim bezwstydnym zachowaniem, będącym zaprzeczeniem katolickiej moralności, którą tak szermuje w swoich wystąpieniach". Dlatego ostrzegał Benedykta XVI, że "jeśli go przyjmie, wizyta posłuży do twierdzenia, że papież jest z Berlusconim, a więc wszystkie jego haniebne uczynki, deprawacje i zepsucie znalazłyby moralną przykrywkę", a on sam stałby się "w oczach prostych wiernych i niewierzących jego wspólnikiem".

W znacznie lepszym stylu wypowiedział się uchodzący za kościelnego dysydenta młody teolog Vito Mancuso. Swoje uwagi na temat Kościoła "politycznego" i "prorockiego" na łamach "La Repubblica" (która z maniakalnej krytyki premiera uczyniła ostatnio swoją rację bytu) poprzedził efektownym cytatem z Ewangelii św. Łukasza: "Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie?". Po czym wyraził obawę, że Kościół w imię Realpolitik rezygnuje z surowej oceny Silvio Berlusconiego, uważając go w gruncie rzeczy za mniejsze zło.

***

Istnieje bowiem pokaźna część opinii publicznej, według której dawny rekin telewizyjny i multimiliarder jest wypróbowanym i cennym sojusznikiem Kościoła i Watykanu. Dlatego też stosuje się do niego taryfę ulgową.

W książce zatytułowanej "Pomazaniec Boży" Ferruccio Pinotti i Udo Guempel twierdzą nawet, że Berlusconi, uczeń salezjanów, pierwsze większe pieniądze otrzymał okrężną drogą od arcybiskupa Paula Marcinkusa. Autorzy książki zapewniają, że partia Forza Italia powstała z błogosławieństwem Stolicy Apostolskiej, a jej lider otwarcie uznany został przez nią za męża Opatrzności. Gdy na początku lat 90. kryzys wywołany gigantyczną aferą korupcyjną zmiótł z politycznej sceny chadecję, w roli obrońcy chrześcijańskich wartości oraz swobód obywatelskich, którym zagrażali komuniści, wystąpił Berlusconi. Już wtedy świat katolicki podzielił się na dwa obozy, mające do niego diametralnie odmienny stosunek. "Jeden, bardziej związany z Watykanem i z hierarchią, widział w nim antykomunistę i konserwatystę, drugi, złożony z przedstawicieli takich stowarzyszeń jak Akcja Katolicka, niechętnie patrzył na właściciela telewizji komercyjnych: polityka tych stacji nie podobała się i mówiono, że Berlusconi przyczynia się do »dekatolizacji« Włoch" - wspomina Ezio Cartotto, który towarzyszył przyszłemu premierowi w stawianiu pierwszych kroków na politycznej scenie. Nie wątpi on, że Watykan popiera Berlusconiego, ponieważ nie chce, by Włochy upodobniły się do reszty laicyzującej się Europy.

O swoich zasługach dla Kościoła Berlusconi przypominał dość nieskromnie 25 tysiącom włoskich proboszczów w przygotowanej dla nich broszurze przed wyborami w 2006 roku (które zresztą przegrał): wspomniano tam ogólnikowe "uznanie roli Kościoła w społeczeństwie" oraz "dowartościowanie rodziny", odnotowano konkretne posunięcia, jak zwolnienie instytucji kościelnych z podatku od nieruchomości ICI i obietnica finansowania prywatnego szkolnictwa katolickiego, zapowiedź sprzeciwu wobec prób prawnego uznania wolnych związków, sztucznego zapłodnienia i eksperymentów z wykorzystaniem komórek macierzystych.

Na krótko przed wyborami Berlusconi zaapelował do katolickiego elektoratu, mówiąc: "Nie myślę, by człowiek wierzący mógł dać swój głos tym, którzy wrogo nastawieni są do religii katolickiej i Kościoła". Straszył, że po dojściu do władzy lewica "wyruguje religię ze szkół, a krzyże z klas", a także wypowie konkordat ze Stolicą Apostolską. Towarzyszą tym słowom zapewnienia o głębokiej wierze i wierności nauce Kościoła, wykpiwane przez krytyków, którzy przypominają mu, że jest rozwodnikiem i kobieciarzem. Zupełnie niepotrzebnie, sądzi moralista z uniwersytetu w Urbino, Michele Martelli (cytowany w książce "Pomazaniec Boży"), zdaniem którego "ani teologia czy religia, ani katolicyzm czy pogaństwo, ani ortodoksja czy heterodoksja nie mają nic wspólnego z sojuszem Watykanu z Berlusconim. "Hierarchów nie interesuje, czy Berlusconi jest czy nie praktykującym katolikiem, czy jest rozwodnikiem, czy - jak przystało na pogańskiego hedonistę - otacza się aktoreczkami, czy był w loży masońskiej P2 i miał kłopoty z wymiarem sprawiedliwości". Z opinią tą zgadza się były prezydent Francesco Cossiga, który publicznie namawiał premiera, aby do niczego się nie przyznawał i za nic nie przepraszał.

***

Odosobniony był głos redaktora naczelnego tygodnika "Famiglia Christiana", księdza Antonia Sciortino, który określił pozycję Berlusconiego jako "nie do obrony" i wzywał hierarchię kościelną, by otworzyła oczy na ten "moralny kryzys". Nie był to bynajmniej głos wołający na puszczy; odezwało się nawet kilku biskupów i wezbrała fala oburzenia w gazetach parafialnych i diecezjalnych czasopismach. Jej echo w prasie centralnej było jednak nikłe, a odzew w episkopacie zerowy.

Nie brak oczywiście i takich, którzy nawet najbardziej ekstrawaganckie wypowiedzi szefa rządu na temat własnej roli i przekonań uważają za szczere bądź potwierdzają je własnym autorytetem. W listopadzie 1994 r. Berlusconi,

jako świeżo upieczony premier, zupełnie poważnie powiedział o sobie: "Jestem pomazańcem Bożym, jest coś boskiego w tym, że wybrali mnie ludzie" (po czym ostrzegł, by nikt w związku z tym nie ważył się mu sprzeciwić). W tym samym czasie ksiądz Luigi Giussani, założyciel ruchu Comunione e Liberazione, miał powiedzieć do Berlusconiego, że jest "mężem Opatrzności". Inny duchowny, zmarły niedawno ksiądz Gianni Baget Bozzo, który był nie tylko doradcą założyciela Forza Italia, ale i jej kapelanem, na zjeździe partii nazwał ją "dziełem Ducha Świętego", a jej lidera "mężem zesłanym przez Niebiosa, by wyzwolić Italię".

W roku 2006, najwyraźniej w chwili słabości, Berlusconi zdobył się na takie oto wyznanie: "Jestem Jezusem polityki, cierpliwą ofiarą, która poświęca się za wszystkich". Dość późno doszedł do tego wniosku, skoro już jedenaście lat wcześniej, zwracając się do członków młodzieżówki swej partii, mówił: "Macie być misjonarzami, więcej: apostołami, wyłożę wam ewangelię Forza Italia, ewangelię według Silvio".

***

Jeżeli trudno jest o jednoznaczną odpowiedź na pytanie, co na to wszystko Kościół, niezbędne jest zastanowienie się nad tym, co na to wszystko Włosi, twierdzi katolicki publicysta Angelo Bertani. Jego zdaniem generalna obojętność na prasowe doniesienia o wyczynach obyczajowych szefa rządu dowodzi, że "etyka prywatna i publiczna jest w dramatycznym położeniu". Włochy stały się krajem, "w którym obywatele rozmawiają o grzeszkach swoich przywódców nie po to, aby je potępić, lecz po to, by poznać je w najmniejszych szczegółach". I właśnie o to Bertani i inni przedstawiciele tzw. katolickiej bazy mają żal - a może i pretensję - do hierarchów, a nie o to, że nie zrugali dotąd porządnie Berlusconiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2009