Bez bezpieczników

Nie zgłaszałem akcesu do żadnego z obozów od lat ścierających się u nas podczas kolejnych odsłon okołoaborcyjnych wojen.

04.02.2019

Czyta się kilka minut

Nie należę do żadnego poza swoim własnym. Wolny od tej przynależności, muszę przyznać, że wiadomość o przyjęciu parę dni temu przez stan Nowy Jork prawa dopuszczającego przerwanie ciąży na życzenie do początku szóstego miesiąca (do 24. tygodnia) oraz aborcję do ostatniego dnia ciąży w przypadku letalnych wad płodu albo gdy wymaga tego „ochrona zdrowia lub życia pacjentki” – wprawiła mnie w przerażenie i smutek.

Ta ustawa, fetowana przez ruchy pro-choice, parlamentarzystów z Partii Demokratycznej i gubernatora (choćby poprzez podświetlanie na różowo mostów i wieżowców), nie rozwiązuje – wbrew temu, co twierdzą – problemów. Ona je tragicznie spiętrza. Jasne, wiem, że aborcje przeprowadzane po 21. tygodniu stanowią w Nowym Jorku około 1 proc. wszystkich tego typu zabiegów, a zdecydowana większość z tego jednego procenta to naprawdę dramatyczne przypadki medyczne, chorób dziecka, matki lub obojga. To przecież oczywiste, że gdy kobieta zachodzi w niechcianą ciążę, nie będzie czekać nie tylko do szóstego, ale nawet do trzeciego miesiąca. Ta ustawa nie zwiększy więc pewnie specjalnie liczby „zabiegów”, skoro już teraz w mieście Nowy Jork jedna ciąża na trzy kończy się w klinice aborcyjnej. Usuwa jednak z systemu ostatnie bezpieczniki.

Primo: od teraz aborcji – niezależnie od stadium ciąży – nie musi dokonywać lekarz. Secundo: ustawa usuwa zasadę, że aborcji po 12. tygodniu dokonuje się w szpitalu, a od 20. tygodnia powinien przy niej być dodatkowy lekarz, który miał przejąć opiekę nad dzieckiem, jeśli uda mu się jakimś cudem przeżyć procedurę (ono samo zyskiwało wtedy ochronę prawną, w tej chwili nie ma żadnej). Tertio: o tym, czy ciąża – dajmy na to w ósmym miesiącu – zagraża zdrowiu kobiety, będzie teraz decydował „osąd pracownika medycznego” (niekoniecznie lekarza). Nic nie zabroni mu np. uznać, że ciąża stanowi zagrożenie dla zdrowia rozumianego jako stabilność emocjonalna pacjentki. Nowa ustawa nie stawia przed nim żadnych obiektywnych wymagań medycznych.

Wreszcie – na co zwraca uwagę jezuita Sam Sawyer w magazynie „America” – mówi ona, że wybór aborcji jest „fundamentalnym prawem” kobiety. To niesie poważne konsekwencje: od teraz posiadanie w tej kwestii innego zdania stanowi zamach na istotę praw innego człowieka. To jeszcze nie kryminalizacja poglądów antyaborcyjnych, ale na pewno narzędzie do uniemożliwienia lekarzowi czy pielęgniarce sięgnięcia po klauzulę sumienia. To walka o wolności prowadzona przez odbieranie tych wolności innym.

W tym świecie coś jest zdrowo postawione na głowie. Przeglądam portale – i to wcale nie jakieś katolickie – przeznaczone dla rodziców spodziewających się potomstwa. Na żadnym z nich nie czytam o „płodzie”, wszędzie jest mowa o dziecku. Wszędzie rozkoszne, detaliczne opisy, jak to w drugim miesiącu ciąży rozwija mu się „główka i serduszko”, a w czwartym „maluszek rozpoznaje już smak i zapach wód płodowych”. Czy dzieci, które mają zostać usunięte, owej „główki” i „serduszka” nie mają? Czy te pełne zachwytu i czułości opisy ich nie dotyczą? Dziecko chciane od początku jest dla swoich rodziców „dzieckiem” – nie kupują wszak ciuszków, nie urządzają pokoików i nie puszczają kojącej muzyki „płodowi”. Dziecko niechciane – identyczne pod względem statusu ontologicznego i rozwoju – redukuje się do medycznego terminu.

Próby arbitralnego wyznaczania granic, do których można przerwać ciążę, to kolejny wyraz totalnej bezradności. Bo niby jaka to radykalna zmiana dokonuje się o północy między jedenastym a dwunastym tygodniem? Czego nie było pięć minut wcześniej, a co – biologicznie – pięć minut później już jest? A to prowadzi do konstatacji dość oczywistej: w przypadku aborcji z powodów innych niż śmiertelna choroba nienarodzonego dziecka i zagrożenie życia matki (bo to są sytuacje, w które nikt poza rodzicami nie powinien się mieszać), powodem aborcji nie jest to, co znajduje się w brzuchu matki, lecz to, co znajduje się w jej głowie i w głowach jej otoczenia.

I dlatego właśnie za idiotyczne uważałem niedawne demonstracje na pogrzebie warszawskiego położnika prof. Romualda Dębskiego. Profesor Dębski uratował setki, jeśli nie tysiące nienarodzonych dzieci, lecząc je przed urodzeniem, odsuwając ryzyko nieszczęśliwego zakończenia ciąży. W wywiadach mówił wprost: człowiek jest nim od połączenia dwóch komórek. Aborcja zawsze jest złem. Tak, przeprowadzał ją (nie jak na plakatach – sam mówił o tym, że w Polsce aborcję przeprowadza się farmakologicznie, wywołując poronienie; niszczenie ciała dziecka odsysaczem, a następnie łamanie kości, by je sprawnie usunąć, to jedna z metod przeprowadzania „późnych” aborcji, dopuszczalnych choćby w USA). Ale to nie on podejmował decyzję. Bo tę podejmuje zgłaszająca się do lekarza pacjentka. Dla której najczęściej jest to trudny do udźwignięcia dramat.

W lekarza bić łatwo. Trudniej przekonać – i wesprzeć – znajdującą się w niewyobrażalnie trudnej sytuacji matkę. Ale to na tym trzeba się skupić. Najsensowniejszą metodą walki z aborcją jest budowanie kompletnego i konkretnego wsparcia dla kobiety i rodziny, u której wiadomość o ciąży wywołuje lęk (w Polsce – np. z niepewności, czy poradzi sobie z opieką nad dzieckiem z zespołem Downa; w Nowym Jorku – np. z obawy o to, czy będzie w stanie kolejne dziecko utrzymać). Rozumiem, że jeśli uznajemy nienarodzone dziecko za podmiot tej całej sytuacji, to zabezpieczanie jego praw wyłącznie przez apelowanie do dobrej woli dysponentów jego życia nie musi wystarczać. Żadna walka pro-life nie będzie jednak miała sensu, jeśli nie zostanie oparta najpierw na maksymalnym ułatwieniu ludziom dobrego wyboru, zamiast na prześciganiu się w pomysłach na karanie ich.

My, chrześcijanie, nie mamy karać ludzi za ich lęk, lecz wymieniać im go na nadzieję. Do wprowadzenia w Polsce tak barbarzyńskiego prawa jak w Nowym Jorku droga u nas jeszcze daleka. Porównajmy je teraz z obowiązującą w Polsce ustawą. Jasne, wiem, to „zgniły kompromis”, nie zadowala nikogo. Pozwala nam jednak wystartować z pracą nad tworzeniem przestrzeni do życia z zupełnie innego pułapu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2019