Porządki w szafie. Jak pandemia zmieniła modę

To, co nosiliśmy w weekend, teraz nosimy na co dzień. Komfort stał się priorytetem, więc kupujemy dresy.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Warszawa, ul. Marszałkowska, maj 2021 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Warszawa, ul. Marszałkowska, maj 2021 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Moda jest ważna, gdy o coś walczy – powiedziała mi kiedyś Barbara Hoff, słynna w czasach PRL projektantka. W ostatnich latach moda walczyła o przetrwanie i, jak się wydaje, wygrała. Warto zastanowić się, czy może zdziałać coś więcej. I jak to się ma do naszych szaf.

Katastrofa

„13 marca okazało się, że nie potrzebujemy już nowych ubrań” – napisał w 2020 r., na początku pierwszego lockdownu, dziennikarz i ekspert mody Michał Zaczyński. Pamiętamy tamtą wiosnę pewnie lepiej niż późniejszy lockdown, który trwał – w różnym natężeniu – od listopada do maja. Wtedy naprawdę zamknięto wszystko, nawet parki, lasy i plaże. Media donosiły o czystym niebie nawet nad Pekinem i wydawało się przez chwilę, że wprawdzie z ludźmi może być różnie, ale planeta odetchnie.

Przemysł odzieżowy ma w katastrofę klimatyczną poważny wkład – odpowiada za 10 proc. emisji gazów cieplarnianych, znaczne zużycie i zanieczyszczenie wody, cierpienie zwierząt. Prawie 40 mln ton ubrań trafia rokrocznie na wysypiska śmieci. Prognoza Zaczyńskiego brzmiała więc w sumie optymistycznie. I nie była bez szans na spełnienie. Z przygotowanego w lecie 2020 r. raportu firmy konsultingowej Accenture i redakcji Fashionbiznes.pl wynikało, że 43 proc. respondentów zrezygnowało z planowanych zakupów odzieżowych, z tego co trzeci dlatego, że miał już zbyt dużo ubrań.

Dwa lata później kupowanie ciuchów znów traktujemy jak przyjemność. W badaniu przeprowadzonym w marcu 2022 r. dla aplikacji bankowej Klarna ponad połowa Polek i co trzeci Polak zadeklarowali, że kupują ubrania po to, by poczuć się lepiej. Według danych GUS sprzedaż detaliczna odzieży i obuwia w marcu 2022 r. wzrosła wobec poprzedniego marca (wtedy akurat były czynne galerie handlowe) aż o 41,9 proc. – najwięcej ze wszystkich kategorii.

Z drugiej ręki

– A jednak nie potrzebujemy nowych ubrań – przekonuje Michał Zaczyński. – Zaczęliśmy nosić używane. Według badań Accenture ponad połowa Polaków kupuje i sprzedaje ubrania z drugiej ręki. Są prognozy, które mówią, że za 10 lat będzie więcej sklepów z używaną odzieżą niż z nową.

Przyczyn jest kilka. Pierwsza to porządki w szafach, które robiliśmy w trakcie pandemii. Wielu z nas próbowało sprzedawać niepotrzebne i prawie nowe rzeczy, co poprowadziło do odkrycia w internecie miejsc wyspecjalizowanych w handlu ubraniami vintage. Sprzedając, zobaczyliśmy też, że można przy okazji coś fajnego kupić. Druga przyczyna to świadomość klimatyczna. Wśród młodych jest ona powszechna, sprawia, że nie chcą przykładać ręki do rozwoju szkodliwego dla Ziemi przemysłu. W ­lumpeksach ponadto znajdują rzeczy, które pozwalają im wyglądać oryginalnie. Trzecia – to niestety bieda. Równolegle do optymistycznych danych o handlu ­detalicznym nadchodzą bowiem coraz gorsze wiadomości o inflacji i kryzysie.

– Niezależnie od powodów, używane ubrania są dziś powodem do dumy – ­podkreśla Zaczyński. – 20 lat temu modnie było powiedzieć, że znalazło się coś w sieciówce, było stylowo i niedrogo. Dziś wokół internetowych platform tworzą się całe społeczności, a kupowanie z drugiej ręki staje się częścią stylu życia.

I zaprzecza obawom, że po pandemii pozostaniemy w dresach na zawsze. W secondhandach szukamy raczej rzeczy, które pozwolą nam się wyróżnić, niż wtopić w tłum.

Więcej luzu

Wiemy, że pandemia zmieniła obyczaje zakupowe, ale czy zmienił się styl ubierania? Pobieżne badania terenowe podpowiadają, że wyluzowaliśmy. Prawie codziennie spaceruję Świętojańską – w czasach, gdy moda była ważna, jednym z zakupowych centrów Polski, obecnie po prostu główną ulicą Gdyni. Od czasu do czasu bywam w Warszawie, a skoro już jestem, odwiedzam też modne kawiarnie. Rzadziej, ale zaglądam również do Krakowa, gdzie przemierzam modowy szlak. I dostrzegam różnice w witrynach. W Gdyni – mało znanych marek, dużo kolorów i odważnych fasonów. W Warszawie właściwie nie ma witryn, cały handel przeniósł się do centrów handlowych. W Krakowie – trochę lumpeksów, więcej księgarni, reszta w blaszakach galerii handlowych. Ludzie wyglądają podobnie. Sportowe buty do sukienek i marynarek, dresowe bluzy do spódnic, w Warszawie może więcej ekstrawagancji, w Gdyni czapek i lekkich puchówek (maj, nie maj, zawsze trochę wieje), w Krakowie – gołe nogi. O wspólny mianownik nietrudno – ubrania wydają się tłem dla reszty życia.

To zasługa wynikłych z pandemii dobrodziejstw – pracy zdalnej i ograniczenia dużych wyjść, na które trzeba się wystroić. Iwona Kossmann, prezeska Deni Cler, zauważa to w wynikach sprzedaży. – To, co nosiliśmy w weekend, teraz nosimy na co dzień – mówi. – Komfort stał się priorytetem. Klientki najchętniej kupują dresy, spodnie i swetry. Jeśli coś bardziej eleganckiego, to na górę – mogą to być bluzki, biżuteria, nawet okulary ze sztucznymi szkłami. Tak zwany „zoom look” wciąż ma się dobrze.

Choć na ulicach tego nie widać, ze strojeniem się nie jest najgorzej. Mimo wszystkich katastrof przetrwał system polegający na tym, że wielkie firmy co sezon proponują trendy na nadchodzące wiosnę i lato lub jesień i zimę. Światowi projektanci podpowiadają, by w lecie 2022 ubierać się szałowo: łączyć kolory i wzory (czerwony z różowym, tiule ze sztucznym futrem), odsłaniać brzuchy. Krótko mówiąc: odreagować otaczającą nas miesiącami opresję.

– W kwietniu zaprosiliśmy gości na galę Elle Style Award – opowiada Marcin Świderek, redaktor mody w magazynie „Elle”. – Ubrali się bardziej jak na czerwony dywan, a nie koktajl. Odniosłem wrażenie, że chcieli nadrobić trudny czas, wreszcie się pokazać – mówi.

Na bankiety w świecie mody zazwyczaj większość gości ubiera się po prostu na czarno. Tym razem była feeria kolorów i pełen przegląd fasonów.

Konieczne są zmiany

Barbara Hoff, mówiąc o tym, że moda jest ważna, gdy o coś walczy, miała na myśli PRL. Wtedy ubranie bywało manifestacją poglądów, dawało – jak w jej przypadku – poczucie bycia Europejką niezależną od sowieckich wzorców. Bez wątpienia, jeśli moda ma sens, to właśnie w trudnych czasach. W dobrobycie jest nudna, a – jak pokazał początek XXI w. – może być również szkodliwa.

W kryzysie moda może jednak więcej i choć pandemia spowszedniała, to na naszych oczach pogłębia się inny kryzys: ekonomiczny, klimatyczny, no i wojenny.

– Liberalny kapitalizm wychował nas w przekonaniu, że ubranie to jedynie produkt, który należy kupować i pozbywać się go wedle kaprysu czy trendu – mówi Karolina Sulej, kulturoznawczyni i autorka nagradzanej książki „Rzeczy osobiste”, o roli ubrań w obozach koncentracyjnych. – Pandemia dała nam czas do namysłu, a wojna w Ukrainie i kryzys uchodźczy podbiły refleksję nad tym, czym jest strój.

Jej zdaniem – czymś o wiele ważniejszym niż chwilową przyjemnością, zdobyczą z przeceny, lumpeksu czy też drogiego sklepu z rzeczami od projektantów. Karolina jest teraz koordynatorką w Centrum Pomocy Mokotów – warszawskim free shopie dla uchodźców z Ukrainy. – Widzę, jak wielkie znaczenie dla naszych gości ma to, że strój jest czysty, nienoszony, uprasowany, jak ważna jest nowa i ładna bielizna, kosmetyki, które przypominają o pięknie. Ubranie staje się wyrazem miłości, opieki, kotwicą, symbolem nadziei, darem – opowiada. – W czasie pandemii było często pocieszycielem, schronieniem, kostiumem. Mam nadzieję, że choć czasy są trudne, to są także rewolucyjne i za kilka lat będziemy inaczej patrzeć nie tylko na przemysł mody, ale także na kapitalizm.

Na razie badania na to nie wskazują. Wciąż najczęściej kupujemy ubrania dla przyjemności i tylko 21 proc. klientek i klientów zwraca uwagę, czy marka stosuje się do zasad zrównoważonego rozwoju (według raportu dla Klarny). Jeśli przyjazna dla środowiska produkcja oznacza cenę wyższą o 20 proc., to o 62 proc. spada zainteresowanie zakupem (badanie Boston Consulting Group i „Vogue Polska”). Jaskółką zmiany są zakupy w sklepach z używaną odzieżą.

By rewolucja wydarzyła się na dobre, zdaniem Karoliny Sulej konieczny jest inny sposób mówienia o modzie: zamiast o trendach, fasonach i kolorach, trzeba opowiadać o tym, co osobiste. – Tylko zmiana narracji prowadzi do zmiany nawyków – przekonuje.

Moda przetrwała już niejedną rewolucję i do każdej prędzej czy później dopisała dobrą opowieść, np. o tym, jak rozluźnienie gorsetów wyzwoliło kobiety, a zachodnie fasony w Europie Wschodniej pomogły rozmontować komunizm. Z każdej z nich w pamięci historyków zostały też jakieś tendencje charakterystyczne dla epoki.

Co zobaczą historycy badając lata 20. XXI w.? – Chyba to, że nie ma już trendów. Ludzie noszą to, co im się podoba, a nie to, co dyktuje rynek – przewiduje Michał Zaczyński.

A to dobry początek zmiany. ©

Autorka jest dziennikarką, napisała m.in. książki: „To nie moje wielbłądy. O modzie w PRL” oraz „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Porządki w szafie