Australijski film jako zbiorowa psychoterapia

Poprzez protagonistę o jasnym kolorze skóry i zarazem własną rdzenną perspektywę, reżyser pokazuje, że nic tak nie obezwładnia, jak szkielety we wspólnej szafie.

04.09.2023

Czyta się kilka minut

Wybudzanie ze śpiączki
Simon Baker jako detektyw Travis w filmie "Limbo" / MATERIAŁY PRASOWE AURORA FILMS

Trudno wyobrazić sobie wczesne filmy Jarmuscha, „Listę Schindlera” czy „Idę” Pawlikowskiego bez monochromatycznego filtra – z pewnością zaliczyłyby lekki spadek w rankingach artystyczności. Kiedy ktoś decyduje się dzisiaj w kinie na czarno-białe zdjęcia, zazwyczaj służy to uszlachetniającej stylizacji, najczęściej w klimatach retro. ­Bywają jednak tytuły, w których ów wybór okazuje się bez mała polityczny. Na przykład w australijskim „Limbo”, gdzie czerń i biel stanowi mniej lub bardziej ukryty kod. Gdzie nie tylko skóra, ale i współczucie, wina, sprawiedliwość, pamięć mogą mieć odmienny odcień czy wręcz kontrastową barwę.

„Jest pan kosmitą?” – pyta lokalny dzieciak, kiedy do australijskiego miasteczka pośrodku niczego przyjeżdża detektyw zajmujący się niewyjaśnionym przypadkiem sprzed lat. Tymczasem to cała okolica zdaje się dużo bardziej księżycowa: znajdujemy się na pustynnym Outbacku, podziurawionym przez przemysł wydobywczy, pociętym ogrodzeniami chroniącymi przed psami dingo. Ów krajobraz ma w sobie zrazu coś biblijnego. Motel „Limbo”, gdzie zatrzymuje się bohater, został wykuty w skale, podobnie zresztą jak kościół czy prowizoryczne domostwa. Lecz samo miejsce, należące niegdyś do rdzennych społeczności, potem wyeksploatowane rękami europejskich przybyszów, teraz wydaje się kompletnie zapomniane przez jakichkolwiek bogów. Nie mówiąc o białych ludziach. Dlatego przyjazd miastowego gliniarza (w tej roli arcypowściągliwy Simon Baker, znany z serialu „Mentalista”), który rozpytuje o aborygeńską dziewczynkę uprowadzoną dwadzieścia lat wcześniej, nie może budzić zaufania.

Scenarzysta i reżyser Ivan Sen od początku robi wszystko, byśmy i my nie poczuli się nazbyt swojsko. „Limbo” to bowiem kino szorstkie, kolczaste i małomówne – niczym wymieszani rasowo, choć głównie niebiali tubylcy. Taki również jest Travis, pokiereszowany przez los główny bohater, który z całą swą odmiennością dziwnie wpasowuje się w ów pejzaż naznaczony wykorzenieniem, wyparciem i poczuciem degradacji.

Film Sena, mimo grubej otoczki gatunkowej, trochę z westernu, trochę w stylu noir, nie podąża bezrefleksyjnie tropem kryminalnej tajemnicy spod znaku „zaginiona dziewczyna, upiorne miasteczko i detektyw z mroczną przeszłością”. Bardziej interesuje go tło, w znaczeniu kulturowym i czysto krajobrazowym, stąd sięga po raz kolejny do własnych aborygeńskich korzeni. Matka twórcy wywodzi się z przesiedlanej wielokrotnie grupy etnicznej Kamilaroi i należy do „straconego pokolenia” – jako dziecko została odebrana rodzicom, po czym zmuszana była do półniewolniczej pracy na farmie. Doświadczyła jednak nie tylko instytucjonalnej brutalności o podłożu rasowym, była też ofiarą przemocy domowej. Dlatego „Limbo” w żaden sposób nie idealizuje autochtonów.

Nie mamy za to wątpliwości, jakie czynniki wpłynęły na powszechny kryzys tożsamości, rozpad tamtejszych rodzin, nie mówiąc o życiu na wiecznym „socjalu” czy problemach z uzależnieniami. Jesteśmy na ziemi jałowej lub raczej w tytułowej otchłani, którą zewsząd straszą kaznodzieje, a tymczasem tutaj, na Ziemi, pogłębiają ją rasowe uprzedzenia, stereotypy i zaniedbania. To one sprawiły, że w śledztwie wokół młodej Aborygenki policja wymuszała zeznania, lekceważyła ewidentne znaki i ostatecznie sprawę zamieciono pod dywan. Tyle że dziś nikt już nie ma ochoty o tym rozmawiać, zwłaszcza z „białasem”.

Toteż Travis porusza się na oślep, w wiecznej kurzawie, w kompletnie zdewastowanym pejzażu wewnętrznym i zewnętrznym. A także pośród własnych mroków, które zbliżają go jakoś do lokalsów. Na przekór okolicznościom wierzy w sens wznowienia śledztwa albo przynajmniej w to, że dla miejscowych, zwłaszcza najmłodszego pokolenia, jeszcze nie wszystko stracone. Być może cała nadzieja w tych krnąbrnych dziewczynkach i niewstydzących się swojej wrażliwości chłopakach, napotkanych przez naszego bohatera w miasteczku, kiedy z trudem próbuje przełamywać kulturowe i międzyludzkie dystanse.

Albowiem pomimo wspomnianej już scenerii i kaznodziejskich cytatów, ­towarzyszących również „upadłemu” Travisowi w jego aucie, „Limbo” nie uderza zbytnio w tony biblijne. Ani tym bardziej w apokaliptyczne, jak to się działo w przypadku innego Travisa za kierownicą, z filmu Martina Scorsesego. ­Odgórna perspektywa pozwala zobaczyć skalę ekologicznego, ekonomicznego i etycznego upadku, lecz reżyser nie stara się nią przykryć tego, co wydarza się między poszczególnymi ludźmi, w całej ich doczesnej nędzy. Nie zagłusza złowieszczymi trąbami tego, co wybrzmiewa tutaj najdotkliwiej, czyli zmowy milczenia, w której udział biorą i bezpośrednio umoczeni w sprawę zaginionej, i jej silnie straumatyzowani najbliżsi. Owa pokora wobec tematu i nadzieja, że pogrążeni w otchłani odzyskają kiedyś spokój, wpływają na kształt filmu – pozbawiony efekciarstwa, pracujący na wytłumionych emocjach i nastrojach.

Bo chociaż mówi się tu i o swoiście pojmowanym czasie, i o snach, Ivan Sen nie udaje Petera Weira, którego fascynował wzięty z aborygeńskiej kultury magiczny „czas snu”. Organicznie związany z tym dziedzictwem i młodszy o całe pokolenie reżyser „Limba” unika wszelkiego egzotyzowania. Nie jest też szczególnie oskarżycielski wobec cywilizacji chrześcijańskiej i tego, co uczyniła jego przodkom. Skupia się raczej na dzisiejszych relacjach między „białymi” i „czarnymi”.

Poprzez protagonistę o jasnym kolorze skóry (hiperpoprawni politycznie nazwaliby go z ironią „białym zbawcą”) i zarazem własną, w dużej mierze rdzenną perspektywę pokazuje nam, czym bywa fizyczne i duchowe spustoszenie, związane pośrednio z kolonialnym podbojem, mocno odciśnięte na zbiorowej psyche Australijczyków, bez względu na kolor skóry. Nic tak przecież nie straszy i nie obezwładnia, jak szkielety pochowane we wspólnej szafie.

Właśnie ów stan letargu, wywołany indywidualnym i kolektywnym zapomnieniem, podszyty niewiarą w sprawiedliwość i bierną zgodą na wpisane w system nadużycia, buduje osobliwą, półsenną, a jednocześnie intensywną aurę tego filmu. Dość długo trzyma nas w takim śpiączkowym stanie, zanim stopniowo zacznie wybudzać. Aczkolwiek, mimo dobrych intencji, pozostawia z gorzkim pytaniem, czy owe nieśpieszne pojednawcze gesty mogą być dzisiaj czymś więcej niż pobożnym życzeniem. ©

 

LIMBO – reż. Ivan Sen. Prod. Australia 2023. Dystryb. Aurora Films. W kinach od 8 września.

Ivan Sen jest australijskim filmowcem pochodzącym z rodziny aborygeńsko-chorwackiej. Zaczynał od dokumentów, a jego fabularny debiut „Pod chmurami” (2002) znalazł się w konkursie Berlinale. Kolejne filmy („Toomelah”, „Mystery Road”, „Goldstone”), doceniane w kraju i za granicą, są mocno osadzone w lokalnym pejzażu i dotykają problemów rdzennych mieszkańców kontynentu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wybudzanie ze śpiączki