Atomowy renesans

Kiedyś energia była tematem ekologicznym. Dziś, w dobie rosnących cen ropy i gazu, staje się kwestią społeczną. Efekt: europejscy politycy i opinia publiczna coraz przychylniej patrzą na energetykę atomową.

22.07.2008

Czyta się kilka minut

"Nie mamy ropy, ale mamy idee" - paryski dziennik "Le Figaro" przypomina hasło, które zrodziło się we Francji w latach 70., gdy kraje arabskie przykręciły Europie kurek. Nie były to czcze słowa: wtedy narodził się francuski program oparcia energetyki na siłowniach atomowych. Dziś Francja jest w Europie liderem: ma 59 reaktorów, które pokrywają 78 proc. zapotrzebowania na energię.

Francja i inne kraje europejskie, które także sporą część energii czerpią z atomu, mogą sobie dziś gratulować. Są bardziej niezależne, nie muszą płacić aż tak astronomicznych rachunków za ropę i gaz. Kraje, które zrezygnowały z energetyki atomowej, jak Włochy, czy ograniczyły ją, jak Szwecja, dziś zmieniają zdanie.

Choć jeszcze rok temu nikomu nie przyszłoby to do głowy, energetyka atomowa jest dziś tematem obrad Unii, była też przedmiotem lipcowego szczytu G8 w Japonii, gdzie wszystkie kraje poza Niemcami postawiły na atom. I jest przedmiotem umów dwustronnych: Nicolas Sarkozy i Gordon Brown ustalili niedawno, że Paryż zaoferuje Brytyjczykom swe doświadczenia. Premier Brown chce, by w najbliższych latach w Wielkiej Brytanii powstały nowe siłownie jądrowe.

Za przykładem Francji

Skoro w grę wchodzą tak wielkie interesy i pieniądze, trudno się dziwić, że w promowanie francuskiej technologii jądrowej angażuje się sam prezydent. Ale nie tylko on. Pierre Gadonneix, prezes EDF, potężnej francuskiej grupy energetycznej, mówi, że jego firma pragnie "przewodzić odrodzeniu energetyki nuklearnej na całym świecie",

a zwłaszcza w czterech krajach: Chinach, RPA, USA i Wielkiej Brytanii. Na Wyspach EDF chce postawić wkrótce cztery reaktory najnowszej generacji, takie jak budowane obecnie w Olkiluoto w Finlandii i Flamanville we Francji.

O ile jednak wśród Francuzów temat nie budzi szczególnych emocji, dla Brytyjczyków nie jest to tak oczywiste. 19 brytyjskich reaktorów, które dostarczają blisko 20 proc. zużywanego prądu, ma (z jednym wyjątkiem) zakończyć pracę do 2023 r. - i dotąd nie było wiadomo, co dalej. Dlatego ogłoszone na początku roku stanowisko rządu, który, jak się okazało, popiera nie tylko rozbudowę starych, ale także budowę nowych siłowni, było prawdziwą bombą. "Wobec wzrostu cen ropy należy ambitnie potraktować plany nuklearne" - mówił Brown.

Nowe siłownie, w myśl planów laburzystowskiego rządu, mają powstać wyłącznie ze środków prywatnych. To także ewenement, bo, jak stwierdził minister ds. biznesu John Huston, "w żadnym kraju nie udało się tego dokonać bez wkładu finansowego państwa". Ale dzięki temu plany nuklearne zyskały poparcie konserwatystów. Przy inwestycjach tak rozciągniętych w czasie nie jest pewne, czy rząd Partii Pracy doprowadzi sprawy do końca, więc aprobata opozycji jest na wagę złota.

Bezpieczeństwo i praca

Kilka dni temu prasę brytyjską obiegła informacja (zdementowana przez gabinet), że rząd Browna bez konsultacji wybrał już lokalizację dla nowych siłowni. Jeszcze mocniejszą reakcję wywołała oficjalna już zapowiedź rekrutacji cudzoziemców do pracy w sektorze nuklearnym, choć niedawno powołano Nuclear Skills Academy, która ma kształcić brytyjskich pracowników do elektrowni. Związki zawodowe były oburzone.

Miejsca pracy to nie najważniejszy, lecz istotny argument za rozbudową energetyki jądrowej. W Wielkiej Brytanii dzięki niej powstanie ich 60 tys. Obecnie sektor zatrudnia 40 tys. ludzi, przyrost byłby więc ogromny. Zwolennicy atomu mogą się nie obawiać powtórki z protestów, jakie 20-30 lat temu przetaczały się przez Europę Zachodnią. A np. Greenpeace, który już teraz wyraża sprzeciw, nie ma szans na takie poparcie, jak dawniej.

Główny argument - zagrożenie dla bezpieczeństwa i środowiska - pada w starciu z innymi, także ekologicznymi: owszem, odpady z siłowni jądrowych to poważny problem, ale środowisku szkodzi też, kto wie, czy nie bardziej, emisja dwutlenku węgla z elektrowni węglowych.

Koronny argument za atomem to jednak uzależnienie się od ropy i gazu z Bliskiego Wschodu i Rosji. Ceny surowców szybują w górę, a nic tak nie działa na wyobraźnię obywatela, jak rachunki, które płaci co miesiąc. To właśnie wzrost cen doprowadził do zmiany w publicznej debacie: "energia" przestaje być tematem ekologicznym, a stała się problemem głównie społecznym.

Niemcy zmieniają front

Konsekwencje są niebywałe: po raz pierwszy w historii w Niemczech - kraju, gdzie w Europie opór przeciw energetyce atomowej był największy - jest dziś niemal tyle samo jej przeciwników, co zwolenników. I gdyby decyzja zależała tylko od kanclerz Angeli Merkel, najchętniej anulowałaby ona decyzję z 2002 r.

Ówczesny czerwono-zielony rząd Gerharda Schrödera zdecydował, że do 2021 r. Niemcy zamkną siłownie jądrowe (obecnie jest ich 17 i pokrywają jedną czwartą zapotrzebowania na energię). Merkel, z wykształcenia fizyk i zwolenniczka energetyki jądrowej, ma jednak związane ręce: w umowie, która łączy Wielką Koalicję chadecko-socjaldemokratyczną, jest zapis, że decyzja z 2002 r. będzie utrzymana.

Ale za rok w Niemczech odbędą się wybory do Bundestagu i energetyka - w tym powrót do atomu - może być jednym z kluczowych tematów w kampanii wyborczej. I to nośnym dla zwykłych Niemców, przerażonych faktem, że za elektryczność płacą dziś 50 proc. więcej niż w 2000 r.

Chadecja CDU/CSU i liberałowie z FDP - mający tu poparcie lobby przemysłowego - otwarcie mówią, że trzeba wrócić do energetyki atomowej. Niektórzy politycy SPD przyznają się, że są tu przeciwni linii swej partii. Jeśli więc pani Merkel wygra przyszłoroczne wybory, Niemcy mogą zrobić zwrot - zacząć nawet budować nowe siłownie.

Problem z czasem

Jak silny jest argument społeczny, dowodzi też przykład Włoch, które za granicą kupują aż 80 proc. energii elektrycznej. To kosztuje: ubiegłoroczny rachunek był już wysoki

(51 mld euro), a w tym roku przekroczy 70 mld. We Włoszech nie ma elektrowni atomowych. Cztery istniejące niegdyś zamknięto po referendum z 1987 r., gdy obywatele wypowiedzieli się przeciw energetyce jądrowej. Nowy rząd Silvio Berlusconiego chce to zmienić. Budowa elektrowni ma się zacząć przed 2013 r.

Poglądy Berlusconiego nie są tu zbyt odległe od poglądów José Zapatero, ikony europejskiej lewicy. Hiszpański premier w polityce energetycznej jest pragmatykiem. Na początku lipca zjazd Partii Socjalistycznej zaakceptował istniejące "atomowe status quo": osiem siłowni jądrowych, dostarczających krajowi 18 proc. energii, może spokojnie pracować.

Jeszcze bardziej znamienny jest zwrot w Szwecji - bo tam przed laty energetyka atomowa była tematem niemal równie gorącym jak w Niemczech. Szwedów spytano niegdyś w referendum nie o likwidację elektrowni (ta sprawa była przesądzona), lecz o wybór prowadzącej do tego drogi. Zdecydowali się na likwidację stopniową, do 2010 r. Dziś, jak wynika z ostatnich sondaży, prawie połowa Szwedów uważa, że konieczna jest budowa nowych reaktorów.

Problemem jest tylko czas. Siłowni jądrowych nie da się zbudować szybko. "Jak wypełnić lukę, gdy stare elektrownie przestaną działać, a nowych jeszcze nie będzie?" - pyta Tom Burke, profesor ekologii i były doradca rządu brytyjskiego. Skoro nowe zakłady zaczną pracować najwcześniej za 10 lat, nie rozwiążą problemów, wobec których Europa - także Polska (o czym pisaliśmy w poprzednim numerze "TP") - stoi już dziś.

Współpraca Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2008