Atak serca

Jelena Kostiuczenko, reporterka: W Rosji wymaga się lojalności, za nią można kupić wszystko. Lojalny obywatel jest nagradzany, ale niech ma się na baczności. System i o niego może się upomnieć. I przemieli go, jak maszynka mięso.

27.09.2021

Czyta się kilka minut

 / ZOFIA DIMITRIJEVIĆ
/ ZOFIA DIMITRIJEVIĆ

MAŁGORZATA NOCUŃ: Pani przygoda z dziennikarstwem rozpoczęła się od marzenia o butach.

JELENA KOSTIUCZENKO: Tak, jako nastolatka zapragnęłam kupić sobie nowe buty. Wypatrzyłam je w sklepie: skórzane, z charakterystycznym przeszyciem. Piękne mi się wydawały.

Pochodzę z biednej rodziny. Zaczęłam pracować w wieku dziewięciu lat. Imałam się różnych zajęć, przede wszystkim mycia podłóg. W rosyjskiej szkole podstawowej odbywają się „lekcje pracy”, w mojej podstawówce można było w ramach tych zajęć wybrać naukę dziennikarstwa telewizyjnego i prasowego. Zapisałam się na „dziennikarstwo prasowe” i związałam z miejscową gazetą „Siewiernyj Kraj”. Była typową gadzinówką, pod totalną kontrolą miejscowych władz. Pisałam o zupełnych bzdurach, ale za każdy opublikowany tekst mi płacono. Pomyślałam sobie: lepsze już to niż szorowanie podłóg. I buty mogłam sobie kupić.

Wszystko uległo zmianie, kiedy w wieku 15 lat kupiła Pani numer opozycyjnej „Nowoj Gaziety”.

Siedziałam i przeglądałam ten numer „Nowoj”. Wzrok zatrzymał się na artykule Anny Politkowskiej, tekst dotyczył dzieci żyjących w ogarniętej wojną Czeczenii. Po jego lekturze nie mogłam się otrząsnąć. Myślałam: przecież codziennie oglądam w telewizji wiadomości, czytam gazety, słucham radia, wydawało mi się, że jestem świadoma wydarzeń w moim kraju, nawet w dalekich kaukaskich republikach, a ja nic nie wiem! Tekst Politkowskiej mówił o bezwzględności czeczeńskiej wojny. Uderzał precyzją, profesjonalnością. Nie było w nim fałszywych informacji, manipulacji. To była po prostu dziennikarska rzetelność. Zrozumiałam, że to jest prawdziwe dziennikarstwo. Przeczytałam ten numer „Nowoj” od deski do deski i podjęłam decyzję: będę pracować w tym tytule. W moim życiu pojawił się nowy cel, nie chodziło już o buty, ale o to, żeby nauczyć się profesjonalnego dziennikarstwa.

Zaczęłam się zastanawiać, jak przeprowadzić się do Moskwy – brakowało mi pieniędzy. Jako osoba spoza stolicy mogłam wybrać studia jedynie na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym – ta uczelnia zapewniała akademik dla przybyszy z prowincji. Pracowałam gdzie popadnie, żeby uzbierać na bilet, kupić sobie komputer i telefon komórkowy.

Jako studentka wymarzonego dziennikarstwa, z komputerem i komórką stawiła się Pani w redakcji „Nowoj”. Powiedziała Pani: „Chcę pisać jak Politkowska”. Chyba nie potraktowano Pani poważnie?

Byłam bardzo młoda: wielkie niebieskie oczy, włosy starannie splecione w warkocz, „oryginalny” ubiór. Mój strój i sposób bycia wyróżniał się na ulicy, ale w „Nowoj” nikogo nie zdziwił. Nasza gazeta do dziś ściąga odmieńców i swoim profilem odróżnia się od innych rosyjskich tytułów. Przez pewien czas felietonistą był u nas bezdomny chłopak. Opisywał życie na ulicy.

„Nowaja” nie zatrudnia specjalistów, uczy młodych ludzi, by się nimi stali. To najlepsza szkoła dziennikarstwa. Marzyłam, by zostać na pokładzie „Nowoj”. I zostałam.

Bohaterami swoich tekstów uczyniła Pani ludzi dyskryminowanych przez system. Interesuje się Pani „maleńkim człowiekiem”, co charakterystyczne dla rosyjskiej literatury.

W Rosji zniszczono regionalną prasę. Małe miasteczka i wsie na powrót stały się terra incognita. Staram się docierać do miejsc znajdujących się poza zainteresowaniem centralnych mediów. Piszę o ludziach, których nasze społeczeństwo nie chce zauważać, a często wręcz się nimi brzydzi. To prostytutki, narkomani, głusi, cierpiący na choroby psychiczne i neurologiczne, ale też… pracownicy policji. Ludzie ci tworzą swoje mikrokosmosy. Opowieść o nich nie mieści się w przyjętej przez nasze media narracji. Wybrałam sobie taką niszę, ponieważ chcę, aby nasze społeczeństwo się poznało, abyśmy siebie nawzajem się nie bali. Mam nadzieję, że moje teksty tworzą niewidzialne nici społecznego porozumienia, to najważniejsza funkcja dziennikarstwa. Ale nie używam takich pojęć, jak „maleńki” czy „zwykły” człowiek. Własne cierpienie człowiek zawsze dowartościowuje, ale czyjś ból wydaje się nam mniej ważny, inny. Praca reportażystki uświadomiła mi, że łzy i ból ludzi z prowincji i mieszkańców metropolii są w równym stopniu dojmujące.

Ostatnio zadzwoniła do Pani żona Antona Saczkowa.

Tak. W słuchawce telefonu usłyszałam głos zrozpaczonej kobiety. Jej męża skazano za zabójstwo na osiem i pół roku więzienia. Kobieta przekonywała, że Anton jest niewinny, że został wrobiony. Zapytałam, czy jest świadoma, że jeśli w toku dziennikarskiego śledztwa okaże się, że jednak jest winien, napiszę prawdę i tym samym jeszcze bardziej go pogrążę. Powiedziała: „Tak, proszę przyjechać”. Pojechałam więc do małej miejscowości położonej w Kraju Krasnodarskim, gdzie kilka miesięcy wcześniej rozegrał się dramat.

W centrum miasteczka dwóch ludzi skatowało człowieka. Jednego z morderców szybko odnaleziono – to był miejscowy i świadkowie szybko go zidentyfikowali. Drugi z zabójców najprawdopodobniej był przyjezdny, policja nie mogła go odszukać. Rolę mordercy przypisano więc Antonowi. Co prawda nie rozpoznali go świadkowie, miał też alibi, ale – podobnie jak jego żona – był wychowankiem domu dziecka, a o takich ludzi mało kto się upomina.

Dotarłam do ludzi, którzy jeszcze raz potwierdzili alibi Antona. Spotkałam się ze świadkami oskarżenia, szybko się przekonałam, że jeden z nich jest najprawdopodobniej ofiarą szantażu policjantów, drugi cierpi na ciężką chorobę psychiczną. Udowodniłam, że śledztwo zostało sfałszowane. Nie ma dowodów winy, są dowody przemawiające za niewinnością. Napisałam artykuł, który trafił na biurko Wiaczesława Lebiediewa, sędziego Sądu Najwyższego. Sprawa wróciła na wokandę, Antona uznano za niewinnego. Ale za kratkami odsiedział dwa lata.

Pani specjalnością są nie tylko śledztwa dziennikarskie, ale też „wcieleniówki”. „Zatrudniła” się Pani jako stażystka w drogówce, zamiatała ulice Moskwy z emigrantami z krajów Azji Środkowej. Jak zniosła Pani pobyt w internacie dla cierpiących na choroby psychiczne i neurologiczne?

Wraz z fotografem „Nowoj”, Jurijem Kozyriewem, spędziliśmy tam dwa tygodnie. Bałam się, jak nawiążę kontakt z mieszkającymi w internacie ludźmi. Moi bliscy przestrzegali mnie, że ze strony pacjentów może grozić niebezpieczeństwo. Ludzie cierpiący na choroby psychiczne bywają przecież agresywni. Na miejscu okazało się, że nie mam żadnego problemu w komunikacji z pensjonariuszami. Przerażające rzeczy, które obserwowałam, czynili nie oni, lecz personel.

W Rosji istnieją obozy koncentracyjne, które noszą nazwę „internatów dla cierpiących na choroby psychiczne i neurologiczne”. Przebywają tam ludzie z rozpoznaną schizofrenią, chorobą afektywną dwubiegunową, zespołem Downa, bardzo często spotyka się dorosłych już ludzi z mózgowym porażeniem dziecięcym. Są chorzy z padaczką. Część pacjentów jest w ciężkim stanie, ale niektóre rozpoznania się naciąga, stan kliniczny spotkanych przeze mnie ludzi był lepszy niż diagnoza odnotowana w dokumentacji medycznej. Poznałam kobietę z zespołem Downa. W jej papierach widniało, że nie porusza się o własnych siłach. A ona chodziła! Ale ponieważ uznano, że jest „niesprawna motorycznie”, nie mogła otrzymać butów. Miała tylko kapcie.

„Obozy koncentracyjne” – to mocne słowa.

W internatach nie dochodzi oczywiście do fizycznej „likwidacji” pacjentów, ale więzi się ich, często zupełnie odcinając od świata. Pozbawia wszelkich praw. Wielu z nich innego życia już nie dozna, umrą tam w osamotnieniu. Te „obozy”, oddzielone od reszty świata wysokim murem, finansuje się z państwowego budżetu. Trafiają tam ludzie „niepotrzebni”. Czyli nieposiadający więzi z rodziną ani środków do życia.

Poziom przemocy i łamania praw człowieka jest w internatach niewyobrażalny. Na przykład kobietom zabrania się posiadania podpasek higienicznych. Raz w miesiącu powinny zgłosić się do personelu z prośbą o ich wydanie. Jeśli któraś z nich przestaje przychodzić, to znaczy, że coś jest nie tak. Może być w ciąży. A w internacie nie można przebywać z dziećmi, ciężarną poddaje się więc zabiegowi przymusowej aborcji i od razu sterylizacji. Mówi się: „Zaszłaś? To usuniemy”.

Spotkałam także kobiety, które poddano prewencyjnemu zabiegowi przymusowej sterylizacji. Postąpiono z nimi jak z bezdomnymi kotkami: wywieziono do szpitala, podano narkozę, wycięto narządy rozrodcze. Po operacji udzielono im informacji na temat wykonanej operacji. I choć rosyjskie prawodawstwo mówi, że sterylizacja osób ubezwłasnowolnionych powinna odbywać się „tylko za zgodą sądu”, to w internacie o taką zgodę nikt nie występuje. Załatwia się to bez „zbędnych formalności”. Po prostu dyrektor ośrodka pisze pismo do władz szpitala: „Zwracam się z prośbą o dokonanie aborcji i sterylizacji obywatelki XY (...)”. Lekarz robi, co mu każą przełożeni.

Internaty przypominają radzieckie psychuszki.

Tak, w Rosji radzieckiej szpitale psychiatryczne były częścią opresyjnego systemu. Zamykano w nich więźniów politycznych, u których diagnozowano „schizofrenię bezobjawową”. Często lepiej było trafić do więzienia niż do „psychuszki”. I dziś ludzie leczący się psychicznie poddawani są stygmatyzacji. Społeczeństwo nie chce mieć z nimi do czynienia.

Dzieci zdrowe oddziela się od tych z niepełnosprawnościami. Mechanizmy segregacji, wedle których „zdrowi” i „chorzy” mają żyć oddzielnie, działają bardzo sprawnie, jest aż 517 internatów podobnych do tego, który opisuję. Przebywa w nich 177 tysięcy obywateli. Funkcjonują też 143 internaty dziecięce.

Udaje się Pani wyłączyć emocje podczas zbierania materiałów do reportaży i ich pisania?

Podczas pracy w terenie i rozmów z bohaterami tekstów staram się niczego nie czuć. Emocje i zmysły wykorzystuję, by skoncentrować się na sytuacji. Wszystko zapamiętać. Poczuć, doświadczyć. Chodzi o treści pozawerbalne, bo słowa przecież nagrywa dyktafon.

Całej gamy emocji zaczynam doświadczać dopiero, kiedy z dyktafonu płyną słowa moich bohaterów. Pewnego razu siedziałam w wypełnionej ludźmi redakcji. Spisywałam rozmowę z czeczeńskim gejem, który uciekł ze swojej ojczyzny, ponieważ znalazł się na celowniku policji. A w Czeczenii za bycie homoseksualistą grozi kara śmierci – wykonają ją albo siepacze prezydenta Ramzana Kadyrowa, albo rodzina, która uważa, że bycie gejem czy lesbijką przynosi hańbę. Bardzo źle się poczułam. Koledzy zobaczyli, że słabnę, podali mi leki. Jestem młoda, nigdy wcześniej nie uskarżałam się na serce, ale okazało się, że przeszłam atak serca.

Doszłam do siebie i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak zareagowało moje ciało. W którym momencie wywiadu poczułam się źle. Nie stało się to w chwili, w której mój bohater opisywał użyte przeciwko niemu tortury. Przetrzymywano go w piwnicy i głodzono. Połamano mu żebra. Rażono prądem – podłączano specjalne urządzenie do uszu i dłoni. Moje serce nie wytrzymało, kiedy ten mężczyzna zaczął mówić, że płacił podatki, bierze udział w subotnikach [pracy społecznej na rzecz państwa – red.], nie robi nic przeciwko Republice Czeczeńskiej. Wtedy zrozumiałam, że każdego obywatela i każdą obywatelkę Rosji można zgnieść jak kartkę papieru. Zrobić taką kulkę i pyk, wyrzucić do kosza na śmieci. Kiedy czyta się książki historyczne, opowiadające o życiu ludzi w ustroju totalitarnym, człowiek myśli sobie: jakie to straszne. Ale pojawia się refleksja: to już było, należy do przeszłości. Inaczej, kiedy takie rzeczy dzieją się w twoim własnym kraju. Tu i teraz.

Akcja Pani tekstu na temat Biesłanu toczy się we śnie.

Rosjanie ignorują Biesłan, choć jest miejscem, w którym nastąpił symboliczny koniec świata. Władza mówiąc o wydarzeniach z 1 września 2004 r., kiedy budynek miejscowej szkoły zajęli czeczeńscy terroryści z ugrupowania Szamila Basajewa, kłamie. Ludzie, którzy tam wciąż mieszkają, nie potrafią ani kłamać, ani zapomnieć. Dlatego odpowiedzi na dręczące ich pytania poszukują w snach. Kiedy przyjechałam do Biesłanu, nie wiedziałam, w jaki sposób mogę opowiedzieć historię tego miejsca. Okazało się, że swoich bohaterów nie muszę o nic pytać. Dzielili się ze mną właśnie snami.

O czym mówią te sny?

Pojawiają się w miejscu, które zajmowała wiara w Boga i sprawiedliwy świat. Biorą się z tęsknoty za rzetelnym śledztwem dotyczącym tragicznych wydarzeń w sali gimnastycznej – podczas szturmu rosyjskich sił specjalnych zginęły 334 osoby, w większości dzieci. Takie śledztwo nigdy nie zostało przeprowadzone. „Nowaja Gazieta” ustaliła, że celem szturmu OMON-u nie było ocalenie zakładników, ale zabicie terrorystów. Salę ostrzeliwano z czołgów, użyto miotaczy ognia. Dlatego tak wiele dzieci zginęło. Ich śmierci nie można niczym wytłumaczyć i usprawiedliwić.

Historia zakończona to historia opowiedziana. Biesłan nie doczekał się prawdziwej opowieści, rany rodzin ofiar nie mogą się więc zagoić. Czuję, że rosyjskie społeczeństwo płaci za to, że jako obywatele w żaden sposób nie zareagowaliśmy na te krwawe wydarzenia. Ludzie usiedli przed telewizorami i oglądali transmisję z akcji służb specjalnych. Patrzyli, jak do naszych dzieci strzela się z czołgów.

Podobnie jest z wojną toczącą się na wschodniej Ukrainie. Przejmuje tylko garstkę społeczeństwa, w tym matki czy żony poległych na niej żołnierzy. Pisze Pani o nich.

To wielki cynizm, że Ukrainę nazywamy naszym „bratnim” narodem i jednocześnie toczymy na jej terytorium wojnę. Ale wojny hybrydowe są rosyjską tradycją narodową. Uwielbiamy brać w nich udział. Nazywamy je „operacjami antyterrorystycznymi”. Matki i żony mogą odbierać trumny z poległymi w Donbasie synami i mężami pod osłoną nocy, w tajemnicy. Ciał nikt nie chce pochować. W zakładach pogrzebowych słyszą: „Rosyjski obywatel, a poległ na ­terytorium Ukrainy? Przecież na Ukrainie nie ma żadnej wojny”.

Nigdy Pani nie moralizuje. To wielka sztuka.

Dziennikarz nie może być sędzią. Wskazywać: ten jest dobry, a ten zły. Kto nam dał takie prawo? Ja go nie posiadam. Na odwrót: ciężko mi wyznaczyć w swoich tekstach granicę. Określić, co jest moralne, co nie. Nie wiem, jak zachowałabym się na miejscu moich bohaterów. Moje życie na pewno jest o wiele prostsze niż ich.

Czasem wybór po prostu nie istnieje. Autorytarny system panujący w Rosji uformował się w latach 90. Żyjąc w nim, trzeba włożyć ogromny wysiłek, jeśli się chce pozostać uczciwym i dokonać prawidłowych wyborów. A zło dzieje się bez żadnego wysiłku. Wystarczy tylko przymknąć oczy. Od obywateli wymaga się lojalności, za nią można w Rosji kupić wszystko. Lojalny obywatel jest nagradzany. Ale niech ma się na baczności. System i o niego może się upomnieć. I przemieli go, jak maszynka mięso.

W tym systemie dziennikarzy się likwiduje. Jak Stasa Markiełowa, związanego z „NG” prawnika, i Nastię Baburową, dziennikarkę „Nowoj”. Nie mogłam się otrząsnąć, kiedy usłyszałam, że Stasa i Nastię zabito strzałem z pistoletu, w biały dzień, w centrum miasta.

Tak. Stas, Nastia… W Rosji dziennikarstwo jest zawodem wiążącym się z pewnym ryzykiem. Podobnie jest choćby z pracą w policji. Trzeba to przyjąć, powiedzieć sobie: może się tak zdarzyć. Odkąd pracuję w „Nowoj”, zamordowano czterech dziennikarzy. ©

JELENA KOSTIUCZENKO jest rosyjską dziennikarką śledczą, reporterką „Nowoj Gaziety”. Finalistka tegorocznej edycji Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Za zaangażowanie w sprawy społeczne była niejednokrotnie atakowana i aresztowana. Działa na rzecz osób LGBT+. W Polsce ukazał się jej zbiór reportaży „Przyszło nam tu żyć”, Czarne 2020.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2021