Andersowiec

Był cząstką legendy - i moim dziadkiem: Władysław Czmer, żołnierz Andersa, uczestnik bitwy o Monte Cassino. A wcześniej 14-letni obrońca Lwowa w 1918 r. i piłkarz lwowskiej Pogoni.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Nastoletni żołnierze-sieroty z plutonu łączności Władysława Czmera (z prawej) z pisklęciem sowy, którym się zaopiekowali; prawdopodobnie Włochy, rok 1944. / fot. ze zbiorów rodzinnych Zdzisława Czmera /
Nastoletni żołnierze-sieroty z plutonu łączności Władysława Czmera (z prawej) z pisklęciem sowy, którym się zaopiekowali; prawdopodobnie Włochy, rok 1944. / fot. ze zbiorów rodzinnych Zdzisława Czmera /

Miałem może 12 lat, gdy odkryłem, że mieszkam pod jednym dachem z jednym z tych, o których w PRL-owskiej szkole uczono nas wszystkiego, co najgorsze: z "andersowcem". Czyli dziadkiem, to oczywiste jak ważny to czas dla kształtowania się osobowości i wartości. Dziadkowi zawdzięczam, że otworzył mi się umysł, że nie kupowałem już propagandy, że stać mnie było na własny osąd wobec tego, co słyszałem w szkole - że np. Katyń to dzieło Niemców. W krakowskim mieszkaniu przy ul. Kołłątaja, gdzie mieszkaliśmy wspólnie z dziadkami przez kilkanaście lat, wieczory znaczone były głosem: "Mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa", przyprawionym trzaskami zagłuszarek.

Dziadek Władysław urodził się w Drohobyczu w 1905 r., ale dalsze życie związał ze Lwowem. Jako nastolatek, niemal dziecko, brał udział w walkach w obronie miasta w latach 1918-21 (dostał za to medal "Polska Swemu Obrońcy"). Pewnie wtedy narodziła się w nim atencja do Marszałka, znaczona później w krakowskim mieszkaniu jego portretem na ścianie pokoju jadalnego i tomami zbioru "Pisma - Mowy - Rozkazy".

Do wybuchu wojny dziadek był urzędnikiem Poczty, zajmował się konserwacją central telefonicznych - i grał na pozycji lewego łącznika w Pogoni Lwów (w dzieciństwie chadzałem z nim na mecze krakowskiej Wisły; siadaliśmy na kocach, na betonowo-szutrowych trybunach, w grupie jego lwowskich i wojennych towarzyszy). We Lwowie dziadkowie mieszkali w dzielnicy Fleszar, zwanej "na Fleszarach". Pensja urzędnika zapewniała rodzinie spokojny byt. Dziadek kupił sobie motocykl, grał na wyścigach konnych.

17 września 1939 r. ten świat się skończył. Sowieci szybko zaczęli aresztowania, m.in. pocztowców. Aresztowali dziadka. We Lwowie istniały trzy więzienia: Zamarstynów, Brygidki i więzienie na Łąckiej; nie udało mi się ustalić, gdzie siedział. Gdy w czerwcu 1941 r. uderzyli Niemcy, Sowieci zaczęli mordować więźniów - jeśli tylko nie udało im się ich "ewakuować". Dziadek ocalał: znalazł się w grupie "szczęśliwców" wywiezionych na Ural.

Pytany po latach, niechętnie opowiadał o tych chwilach. Tylko łzy w oczach i machnięcie ręką. Wycieńczony głodem i mrozem, czasowo stracił wzrok. Wybawienie przyszło dzięki paktowi Sikorski-Majski: Stalin, przerażony tempem parcia Niemców, zezwolił na tworzenie armii polskiej, dla tysięcy Polaków było to wybawienie. Więc poczęto wyciągać z łagrów ludzkie szkielety i stawiać na nogi, nim dostaną broń.

Potem, z armią Andersa, dziadek trafił do Palestyny: tu w 1942 r. uformowano 3. Dywizję Strzelców Karpackich, głównie z ochotników uwolnionych z sowieckich łagrów. Dziadek dostał przydział w stopniu plutonowego do oddziału łączności. Opowiadał - a potwierdzeniem są pozostałe po nim fotografie - że w jego plutonie służyli głównie kilkunastoletni chłopcy. Tym sierotom musiał być często ojcem bardziej niż dowódcą.

Potem przyszedł rok 1944 - i korpus Andersa włączył się do walk we Włoszech, u boku Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów. Najpierw Monte Cassino, potem Linia Gotów, Pescara, Ankona, na koniec w kwietniu 1945 r. Bolonia. Dywizja dziadka została we Włoszech do 1947 r., gdy została przewieziona do Wielkiej Brytanii i zdemobilizowana.

Dziadkowi i jego kolegom Jałta nie zostawiła złudzeń co do losów ich ziemi ojczystej: ich Polski już nie było, nie było polskiego Drohobycza i Lwowa. Ogromna większość została na obczyźnie. Ale część, w tym dziadek, nie wyobrażała sobie tam życia - i wracali, mimo świadomości, jakie "powitanie" może ich spotkać.

"Ceremoniał powitalny" poznałem z relacji dziadka, choć opowiadał o tym - podobnie jak o łagrze - niezwykle niechętnie. Już pierwszy miesiąc "rozmów" na UB skończył się utratą zębów. Potem latami musiał stawiać się na milicji, traktowany jako wróg PRL. Nie było mowy o przynależności do organizacji kombatanckiej. Zezwolenie na noszenie wojennych odznaczeń brytyjskich, amerykańskich i włoskich otrzymał dopiero w 1969 r.

Po 1956 r. złagodniały represje i dziadek uzyskał zezwolenie na prowadzenie własnego warsztatu wykonującego usługi teletechniczne. Zakład mieścił się w podworcu przy ul. Szczepańskiej 3. W tej samej bramie, obok warsztatu, działał ostatni krakowski fotoplastykon. Każde odwiedziny warsztatu dziadka kończyły się seansem w tym przybytku: wyblakłe zdjęcia, półmrok, pomruk maszyny i zapach fotoplastykonu pozostaną na zawsze częścią mojej pamięci.

Jeden z wojennych i lwowskich przyjaciół dziadka miał zakładzik naprawy maszyn do pisania. To jego i kilku jeszcze towarzyszy broni i czasów lwowskich "przyłapałem" kilkakrotnie w warsztacie, gdy przy wódce i starych płytach wspominali, oglądając kolejny raz zdjęcia. Pozwalali czasem mnie, szczeniakowi, przysiąść na chwilę. Kilka z tych płyt, w tym może najcenniejszą z piosenką "Ten drogi Lwów" (z przedwojennej wytwórni "Odeon"), odznaczenia wojskowe i kilkadziesiąt zdjęć przechowuję jak relikwie.

Innym miejscem, gdzie spotykali się wojenni i lwowscy koledzy dziadka, była restauracja w hotelu "Dom Turysty" przy ul. Kopernika. Niedaleko, w kościele św. Mikołaja, w kolejne rocznice Monte Cassino stawali do Mszy. Tylko z każdym rokiem przychodziło ich mniej.

Dziś od śmierci dziadka minęły trzy dekady. Ale on żyje - w ocalałych przedmiotach, w zdjęcia i w strzępach pamięci.

Więcej fotografii na www.tygodnik.onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010