Jak narodziła się legenda Monte Cassino? I jaką rolę odgrywała dla Polaków w ciągu minionych 80 lat?

W polskiej historii bitwa ta zapisała się wyjątkowo – niemal od razu urosła do rangi symbolu. Piosenkę „Czerwone maki”, powstałą jeszcze w trakcie walk, traktowano prawie jak drugi hymn. A także pieśń żałobną tamtego pokolenia, opłakującego stracone nadzieje na wolny kraj.

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Widok na opactwo Benedyktynów na Monte Cassino z cmentarza żołnierzy polskich. Włochy, 2016 r. / Fot. DeAgostin / Getty Images
Widok na opactwo Benedyktynów na Monte Cassino z cmentarza żołnierzy polskich. Włochy, 2016 r. // Fot. DeAgostin / Getty Images

Poczucie, że są świadkami momentu wyjątkowego, towarzyszyło im już w tamtych dniach, 80 lat temu.

„Uśmiechnęło się wtedy wszystko. Z tych poszarpanych murów, z tej powiewającej flagi, pomiędzy niebem a zoraną, wypaloną ziemią, promień padł na wysiłek tylu dni, nocy jasnych od błysków i łun, za te krzyże za nami. To była bitwa o Polskę” – tak moment wywieszenia polskiej flagi wśród ruin klasztoru na wzgórzu Monte Cassino opisał w swoich wspomnieniach Władysław Balon, żołnierz 2. Korpusu Polskiego.

Był 18 maja 1944 r. Tak jak inni żołnierze dowodzeni przez gen. Władysława Andersa, 27-letni Balon, podporucznik w 4. Pułku Pancernym „Skorpion”, miał już za sobą długą drogę. W chwili wybuchu II wojny światowej student czwartego roku prawa na UJ, we wrześniu 1939 r. ochotnik w obronie Lwowa, z okupowanego kraju przedostaje się – przez Słowację i Węgry – do armii polskiej we Francji, a stamtąd do Szkocji. Potem trafia do Palestyny, do powstającego 2. Korpusu, a wraz z nim do Włoch.

W maju 1944 r. przed nim jest kolejny etap jego wojennej odysei: od Monte Cassino przejdzie cały półwysep włoski: przez Linię Gotów (niemieckie umocnienia), Ankonę, aż po Bolonię na północy. Będzie trzykrotnie ranny. Polska pozostanie dla niego nieosiągalna – po wojnie będzie jeszcze służyć kilka lat w powoli likwidowanej polskiej armii na Zachodzie, a po demobilizacji zamieszka wraz z rodziną w Wielkiej Brytanii.

Flaga polska i brytyjska na szczycie ruin opactwa na Monte Cassino / Narodowe Archiwum Cyfrowe

ZADANIE | Zanim na Monte Cassino załopotała polska flaga (a obok niej brytyjska), walki o przełamanie niemieckich umocnień i otwarcie drogi do stolicy Włoch trwały już od niemal pół roku.

Polacy wzięli udział w czwartej i finalnej ofensywie aliantów, która zaczęła się w nocy 11 maja. Tak zwana Linia Gustawa, system niemieckich umocnień, przecinała w poprzek Włochy, a centralne miejsce zajmowało w niej wzgórze z zabytkowym klasztorem benedyktynów, założonym w VI wieku przez św. Benedykta, twórcę tego zakonu.

Wcześniej, od stycznia, próbowały przełamać ją kolejno oddziały amerykańskie i brytyjskie, nowozelandzkie i indyjskie, francuskie i kanadyjskie. Aliantom nie pomogło zbombardowanie opactwa – do dziś fakt ten wzbudza kontrowersje wśród historyków. Zniszczenie miejsca o tak wielkim znaczeniu kulturowym i historycznym oceniane jest jako co najmniej błąd taktyczny.

Pod koniec marca alianckie dowództwo postanowiło wysłać do walki korpus Andersa. Liczący 50 tys. żołnierzy, do tej pory był w rezerwie. Zapytano generała. Na podjęcie decyzji miał podobno dziesięć minut.

SPRAWA | „Była to dla mnie chwila doniosła – wspominał Anders. – Rozumiałem całą trudność przyszłego zadania Korpusu. (…) Zdawałem sobie jednak sprawę, że Korpus i na innym odcinku [frontu] miałby duże straty. Natomiast wykonanie tego zadania ze względu na rozgłos, jaki Monte Cassino zyskało wówczas w świecie, mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. Byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, która twierdziła, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. Podtrzymywałoby na duchu opór walczącego Kraju. Przyniosłoby dużą chwałę orężowi polskiemu”.

W pewien sposób Anders miał rację. Zdobycie Monte Cassino rzeczywiście przyniosło chwałę żołnierzom armii polskiej na Zachodzie, utrwaliło opinię o nich jako żołnierzach dobrych. Monte Cassino było też pierwszą dużą bitwą lądową, którą armia ta stoczyła podczas wyzwalania zachodniej Europy. I jedną z najkrwawszych.

Anders nie miał natomiast racji, jeśli liczył, że ten wysiłek zmieni coś politycznie. Wiosną 1944 r. sprawa polska – niepodległość Polski po wojnie – była już stracona. W pełni prawda ta objawi się w lutym 1945 r., po konferencji w Jałcie.

Dowódca II Korpusu gen. Władysław Anders (po lewej) i brytyjscy generałowie omawiają sytuację przed bitwą. Włochy, maj 1944 r. / CAF / PAP

DRAMAT | Wcześniej już jednak, na konferencji w Teheranie w listopadzie 1943 r., Churchill, Roosevelt i Stalin – przywódcy największych krajów koalicji walczącej w Europie z III Rzeszą – zgodzili się co do przesunięcia wschodniej granicy Polski, a Stalin dostał wolną rękę w kształtowaniu powojennych porządków w Europie Środkowo-Wschodniej.

Udział Polaków w przełamaniu Linii Gustawa, zdobycie ruin klasztoru, udowodnienie, że Polacy są wiernymi sojusznikami aliantów – wszystko to nie mogło tutaj już nic zmienić.

Naczelny wódz armii polskiej na Zachodzie, gen. Kazimierz Sosnkowski, skrytykował Andersa za przyjęcie alianckiej propozycji ataku na Monte Cassino. Było to według niego „niepotrzebnym marnowaniem krwi ludzkiej”. W bitwie poległo około tysiąca żołnierzy polskich, a prawie trzy tysiące zostało rannych.

Przy czym dramat sytuacji – nie tylko polityczny, także ludzki – polegał na tym, że większość żołnierzy Andersa pochodziła z ziem wschodnich II Rzeczypospolitej. Wcześniej trafili do sowieckich obozów i więzień. Przeżyli je, wydostali się ze Związku Sowieckiego. Ich osobista walka – o ich domy, ich rodziny – w maju 1944 r. była już sprawą straconą. 

LISTA | W wydanym w 1946 r. „Spisie poległych żołnierzy pochowanych na cmentarzu Monte Cassino” jest 1051 nazwisk. Ułożone alfabetycznie: od podporucznika Jana Ksawerego Adamarczuka (lat 33) do ułana Jana Żyzy (lat 32).

Ich lista oddaje losy obywateli II RP i pochodzenie żołnierzy 2. Korpusu. Jest więc Żywiec, Tarnów, Warszawa i Gniezno. Świętochłowice, Petersburg, Chocim i Hochweide (koło Kolonii). Jest Piotr Trojan urodzony w Nowym Jorku – gdy zginął, nie miał ukończonych 23 lat. Jest kapral Bolesław Sadowski rodem z Odessy i plutonowy Otton Runge z Wołkowyska. Kapral Anatol Łobanow z Nowogródka i podporucznik Jakub Liberman z Krakowa.

Wiele z tej listy można wyczytać, wiele można się domyślić. I łatwiej też zrozumieć, skąd wzięła się legenda tej bitwy.

– To był mit jedności. O Monte Cassino walczył 2. Korpus Polski, czyli żołnierze, którzy przeżyli łagry w Związku Sowieckim, a także żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, nazywani szczurami Tobruku; żołnierze, którzy przeszli kampanię wrześniową. Pochodzący z wielu warstw społecznych, którzy przeszli wiele, z niejednego pieca jedli chleb. Byli tam Polacy, polscy Żydzi i przedstawiciele innych mniejszości. Krew ich wszystkich wsiąkła w ziemię pod Monte Cassino – wskazuje dr Rafał Opulski, historyk z Oddziału IPN w Krakowie. – To była armia gen. Andersa, która w 1942 r. wyszła z „nieludzkiej ziemi”, jak nazywano Sowiety. Czasami się o tym zapomina, ale ci ludzie przeszli tysiące kilometrów, opiekując się też towarzyszącymi im w drodze kobietami, starcami i dziećmi.

W 1970 r. na cmentarzu położonym u stóp Monte Cassino przybył kolejny grób: Władysława Andersa, który chciał być pochowany wśród swoich żołnierzy.

SŁOWA | „Skupili się koło mnie, odważają ciężkie słowa, kładą je na wagę prawdy” – pisał o jednym ze swoich wielu spotkań z żołnierzami Melchior Wańkowicz, pisarz i wtedy korespondent wojenny, później autor monumentalnej książki „Monte Cassino”. Jeszcze zanim bitwa się zaczęła, przeczuwał on, jakie będzie jej znaczenie.

Oraz jakie jest jego zadanie: tej „bitwy nie można było odwrócić. Należało, aby przeszła do historii w glorii czynu wojskowego dźwigniętego patriotyczną ofiarą. Takim czynem ta bitwa była i taki czyn postarałem się utrwalić”. Tak napisał już po latach, w przedmowie do kolejnego wydania w 1972 r.

Jego książka powstała na gorąco, niemal na polu boju, jeszcze zanim opadły emocje. Po raz pierwszy wydana została jeszcze we Włoszech nakładem wydawnictwa 2. Korpusu. W Polsce w okresie stalinowskim nie mogła się ukazać. Zmieniło się to po październikowej „odwilży”, gdy w 1956 r. Wańkowicz pojawił się w Polsce, a dwa lata później postanowił wrócić na stałe do kraju.

– W 1957 r. opublikowano ocenzurowaną wersję książki. Wyrzucono fragmenty dotyczące opuszczenia przez armię Andersa Związku Sowieckiego, w tym niewygodne dla komunistów zdjęcia. Nie było też oczywiście fotografii samego Andersa – opowiada Rafał Opulski, który bada m.in. temat propagandy w PRL. – Dla komunistów ważniejszym mitem miała być bitwa pod Lenino z 1943 r. Rządy PRL się zmieniały, ale niezmiennym dogmatem miał pozostać tzw. sojusz polsko-sowiecki.

HYMN | Gdy Wańkowicz chodził po pobojowisku, zbierając materiały, pod Monte Cassino napisano już inne słowa: piosenki, która jeszcze bardziej niż książka przyczyniła się do powstania i utrwalenia legendy tej bitwy.

„Czerwone maki na Monte Cassino” powstała w nocy z 17 na 18 maja, jeszcze przed zajęciem klasztoru. Autorem słów był Feliks Konarski (pseudonim Ref-Ren), muzyk, poeta i żołnierz 2. Korpusu. Później podkreślał, że opisał, co widział – zbocza wzgórza rzeczywiście w maju pokrywa morze maków.

Muzykę napisał Alfred Schütz, również służący u Andersa. „Przy czytaniu pierwszej zwrotki przeszły mnie ciarki. Nie napisałem żadnej nuty, zaśpiewałem to z głowy. Nie mogłem wyobrazić sobie innej melodii, to ta właśnie pasowała” – wspominał kompozytor chwilę, gdy w środku nocy Konarski przyniósł mu tekst.

Już 20 maja piosenkę usłyszeli żołnierze – improwizowany koncert odbył się u stóp wzgórza.

Anders uważał ponoć, że „Czerwone maki” się nie przyjmą. Tymczasem szybko stały się nie tylko pieśnią żołnierską, ale niemal hymnem niepodległościowym. A po wojnie także pieśnią żałobną tamtego pokolenia, opłakującego stracone nadzieje na wolną Polskę.

Jej ładunek emocjonalny i symboliczny był olbrzymi. – Komuniści o Monte Cassino najchętniej by w ogóle nie mówili, ale popularność piosenki i samej legendy były tak duże, że tych emocji nie dało się ukryć – mówi dr Opulski. – W PRL zmieniono jednak pewien fragment pieśni. W oryginale jest „jak ci spod Rokitny sprzed lat”, co zostało zamienione na „spod Racławic”.

Bitwa pod Rokitną, szarża ułanów Legionów Polskich podczas I wojny światowej, w PRL także nie pasowała do kreowanego negatywnego obrazu Polski międzywojennej. Opulski: – Polska zwana „ludową” miała powstać na gruzach wyobrażeń o II RP.

SENS | Przez pewien czas piosenka uchodziła w PRL za zakazaną, żyła jednak własnym życiem; stała się symbolem. Przy niej się nie tańczyło (co przypomniano w latach 80. w serialu „Dom”, gdy można było pokazać już więcej).

Najsłynniejszą chyba filmową sceną, w której ją wykorzystano, jest ta z „Popiołu i diamentu” Wajdy. Bohater tego filmu z 1958 r., Maciek Chełmicki (grany przez Zbyszka Cybulskiego), przy palącym się w kieliszkach spirytusie rozmawia z kolegą z konspiracji o tych, którzy zginęli, i o sensie tych śmierci. W tle zaś piosenkarka na hotelowej scence śpiewa „Czerwone maki”:

Musicie, musicie, musicie

Za kark wziąć i strącić go z chmur.

Słowa nadają tej przejmującej scenie dodatkowy wymiar.

– Siła pieśni o Monte Cassino i całej legendy wynika również z tego, że one się idealnie wpisują w mit martyrologiczny Polaków. W hasło „Za wolność naszą i waszą”, w opowieści o męstwie polskiego żołnierza. Jak ci spod Somosierry, Rokitny czy Racławic, jesteśmy tylko elementem historii, która się toczy od wieków jak ten walec, miażdżąc jednostki, i niekoniecznie w tym kierunku, w którym byśmy sobie życzyli – mówi Rafał Opulski.

I dodaje: – Ci, którzy walczyli pod Monte Cassino, potrzebowali nadać sens swemu wysiłkowi. To bardzo ludzkie: poświęcili krew, zdrowie, rodziny; prawie tysiąc z nich – życie, jak ojciec mojego wuja, 30-letni kapral Jan Homik, który tam zginął. A potem ci, co przeżyli, żyli na obczyźnie, często w trudnych warunkach. Nie wrócili do Polski, która – wbrew temu, co głosili komunistyczni propagandyści – nie była ani wolna, ani demokratyczna.

Legendę Monte Cassino podjęli ostatnio na nowo twórcy filmu „Czerwone maki” – pierwszego polskiego filmu fabularnego o tej bitwie, który właśnie wchodzi na ekrany kin.

WIERSZ | Władysław Balon – ten, który uważał, że bitwa o Monte Cassino była bitwą o Polskę – także zmarł na obczyźnie: w Londynie w 1996 r. Pochodził z Białej, wychował się w Wadowicach. Pozostawił spisane wspomnienia i trochę wierszy.

W tym zatytułowanym „Ze skolnyj zyimi przyjaciołom” pisze o drodze, Tatrach, orłach i turniach. Oraz innych drogach: na afrykańskiej pustyni koło Tobruku i we Włoszech. Wszystkie miały prowadzić do domu:

Jantoś Dusa prowadził,

orle piórko nasadził

na kłobucek karpacki...

Beł ci baca to kwacki... (…)

Ciengiem śli my do domu,

ani wadzący ta komu,

bez te rzyki i łany,

jazek przyiseł tam, kany

jus nie wielu iść kciało.

Nos się sieła zebrało

i godoli nom tedy

ze Cassino, od biydy

przehipniemy łozpendem..

Wnetki doma jus bedem!

Troche nos tam ostało

kie się chodnik rombało.

Corny Curuś Bachleda,

skoda chłopa, wej skoda...

Teli juhas, joz grzoło

kie mu ocko się śmioło.

Potym śli my Ankonom,

Liniom Gotów, zburzonom...

Japeniny, jus w śnigu

przeskocylim, hej w biygu!

Wiera, my się zwinęli

i zabrali co kcieli!

Bili my się do końca (…) 

DOM | Ci żołnierze Andersa, którzy zdecydowali się wrócić do pojałtańskiej Polski, trafiali pod obserwację bezpieki. – Należeli do najważniejszych wrogów komunistów w pierwszym okresie rządów, oskarżano ich o przygotowanie zamachu stanu, prowadzenie dostatniego trybu życia, odmowę walki z Niemcami, nawet o współpracę z Trzecią Rzeszą – Rafał Opulski wymienia zarzuty stawiane w PRL dowódcom Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. – Z czasem ten negatywny obraz trochę zelżał, komuniści starali się też oddzielić obraz żołnierzy od oficerów, no i tego „arcywroga” Andersa.

W 1987 r. odbyła się nawet rocznicowa uroczystość na Monte Cassino, w której brał udział ówczesny pierwszy sekretarz PZPR Wojciech Jaruzelski. – Ale nawet wtedy na zdjęciach unikano pokazywania grobu Andersa – mówi Opulski.

Większość żołnierzy Andersa została po 1945 r. na Zachodzie. Co ciekawe, wielu z nich pozostawiło po sobie ślad w swoich społecznościach, w obcym przecież otoczeniu. A niekiedy – także swoją własną indywidualną legendę. Jak Ludwik Jaszczur, wówczas nastoletni żołnierz kompanii logistycznej, a także jego towarzysz broni niedźwiedź Wojtek (wcześniej przygarnięty przez żołnierzy, jeszcze na Bliskim Wschodzie, i oswojony).

Po wojnie obaj trafili do szkockiego Edynburga. „Nosiliśmy pociski. Niedźwiedź Wojtek nam w tym pomagał” – opowiadał Jaszczur w szkockiej prasie o walkach we Włoszech. Mówił z uśmiechem, że „Wojtek pomógł nam wygrać II wojnę światową”.

Niedźwiedź zamieszkał w edynburskim zoo i tam umarł w 1963 r. Dziś w stolicy Szkocji ma swój pomnik. Ludwik Jaszczur zmarł w lutym 2023 r. w wieku 95 lat.

Ani niedźwiedź, ani żołnierz do domu nie wrócili.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Bili my się do końca