Agnieszka Przepiórska, aktorka: Gram dla ludzi z ulicy

Robię teatr, w którego centrum jest kobieta mająca prawo błądzić, co nie zmienia faktu, że żyje sensownie. Zależy mi i na tym, by te opowieści były zrozumiałe dla każdego.
[ zdjęcia, portrety ]

09.01.2024

Czyta się kilka minut

Agnieszka Przepiórska w przestrzeniach Teatru Słowackiego w Krakowie styczeń 2024 r. / Fot. Grażyna Makara
Agnieszka Przepiórska w przestrzeniach Teatru Słowackiego w Krakowie, styczeń 2024 r. / Fot. Grażyna Makara

Katarzyna Kubisiowska: Najlepsza aktorka teatralna ubiegłego sezonu ma nową fryzurę?

Agnieszka Przepiórska: Włosy upinam tuż przy głowie, bo zakładam czarną perukę. Rozmawiamy w przerwie między próbami w Teatrze Słowackiego do „Proszę państwa, Wyspiański umiera”, autorskiego spektaklu Agaty Dudy-Gracz. Ja gram trzy kobiety ważne dla Wyspiańskiego: Teosię, czyli żonę, Teodorę Pytko, Helenę, czyli córkę, Wandę Siemaszkową, czyli odtwórczynię Panny Młodej w premierowym Weselu” . A w samej Teosi odnalazłam coś, co widza może zaskoczyć. 

Agnieszka Przepiórska w przestrzeniach Teatru Słowackiego w Krakowie, styczeń 2024 r. / Fot. Grażyna Makara

Co?

Wrażliwość, delikatność, bezbronność. To nie była prymitywna chłopka, w której krakowscy mieszczanie widzieli babę niepiśmienną, niezgrabną, brudną. Na życiu Teodory położył się cień przeszłości: ojciec bijący ją w dzieciństwie, a być może stosujący inne formy przemocy. To uniwersalne doświadczenia: wszyscy tak samo odczuwamy tęsknotę, ból, miłość. W sferze emocji nie jest ważne, z jakiego świata się wywodzimy.  

Tych emocji doświadczają też Zuzanna Ginczanka, Simona Kossak, Barbara Sadowska, Anna Walentynowicz – bohaterki granych przez Ciebie monodramów.

Piotr Rowicki, autor tekstu, w ten sposób pokazuje bohaterki, a po ich świecie pewną reżyserską ręką prowadzi mnie Anna Gryszkówna. Ważny jest dla mnie research. spotkania z ludźmi i ekspertami. To połowa moich przygotowań. Agata Araszkiewicz pomagała mi przy „Ginczance", „Simona" jest adaptacją książki Anny Kamińskiej, a „Walentynowicz" – adaptacją biografii napisanej przez Dorotę Karaś i Marka Sterlingowa. Elżbieta Ficowska i Cezary Łazarewicz byli konsultantami przy „Sadowskiej".

A same bohaterki?

Wszystkie mają jeszcze coś wspólnego: niebywałą siłę. Siłę w sensie sprawczości, decyzyjności, podejmowania wyzwań. One muszą być silne, by zostać zauważone i przebić się do męskiego świata. Przez dekady ich rola była marginalizowana – mówiło się o Kossakach-mężczyznach, a nie o Simonie, o Tuwimie, a nie o Ginczance, o Przemyku, a nie o Sadowskiej, o Wałęsie, a nie o Walentynowicz  A ja chciałam z ich perspektywy pokazać świat, nie niszcząc przy tym męskiej narracji. Robię teatr, gdzie w centrum jest kobieta, która ma prawo błądzić, co nie zmienia faktu, że żyje sensownie. Zależy mi i na tym, by te opowieści były zrozumiałe dla każdego. Gram dla ludzi z ulicy.

Kogo dziś porywa postać Anny Walentynowicz?

Ona jest z innego świata, jej pryncypialność jest mi obca. Ale ciekawiła mnie jej droga do miejsca, w którym się znalazła, przecież była twarzą strajków sierpniowych i Wolnych Związków Zawodowych. A wywodziła się z wioski ukraińskiej, z biedy, oddana na służbę dlatego, że jej starsza siostra tam nie wytrzymała, bo było jej za ciężko. Walentynowicz zacisnęła zęby i powiedziała: dam radę. W ogóle całe życie powtarzała: „Dam radę”. 

Agnieszka Przepiórska w spektaklu o Annie Walentynowicz. Prapremiera spektaklu w Stoczni Gdańskiej, sierpień 2022 r. /  Fot. Dawid Linkowski / Tetar Łaźnia

Co to oznacza dla „ludzi z ulicy”?

Wyzwaniem jest zrobić monodram o suwnicowej, robotnicy nie mają dziś przedstawicieli na scenie. W dodatku chodzi o postać samej Walentynowicz – ona jest niewygodna, spoza naszej bańki. Przed premierą panikowałam: Jezu, jak ja się przebiję z jej historią przez mur niechęci. A teraz myślę, że każdy odczyta ten spektakl jak chce. Już czuję, że jest duża rozbieżność między widzami a krytykami. Moim jedynym celem jest pokazanie złożonej osobowości tej kobiety. Z monodramami jeżdżę po całej Polsce, od tej wielkomiejskiej po powiatową i widzę jak ludzie reagują.

Jak?

Bez uprzedzeń. Po „Simonie K. Wołająca na puszczy”, którą grałam w jakimś maleńkim ośrodku, gdzie zmieściła się garstka osób, podeszła do mnie zapłakana starsza pani i pyta: „Simonko, a ty bardziej mieszkasz teraz w Warszawie czy w Krakowie?”. Zrozumiałam, że ona się musiała kiedyś z Kossak zetknąć, a teraz ma rozjazd pomiędzy tym, że ja jestem aktorką, która gra Simonę, a nie prawdziwą Simoną. Ale nie chciałam jej wytrącać z nastroju, więc powiedziałam tylko, że jestem i w Warszawie i w Krakowie – co jest nie jest kłamstwem, bo rzeczywiście żyję na dwa miasta. A po obejrzeniu „Ginczanki. Przepis na prostotę życia” odezwała się wnuczka kobiety,  która siedziała z Ginczanką w jednej celi przy Montelupich. Babcia jej opowiadała, że Ginczanka przeraźliwie bała się śmierci. A ja w spektaklu pokazuję, że ona umierała z podniesioną głową.

Spektakl zaczynasz słowami: „Niesprawiedliwość, niesprawiedliwość”.

Te słowa na wnuczce koleżanki Ginczanki zrobiły tym większe wrażenie, że jej babcia nieustannie powtarzała właśnie: „Niesprawiedliwość, niesprawiedliwość”. Cale życie miała poczucie winy, pytała samą siebie, dlaczego została rozstrzelana tak utalentowana i piękna kobieta, a nie ona – zwykła zjadaczka chleba, która nic wielkiego po sobie nie zostawi. W naszej sztuce chcieliśmy gotowością Ginczanki na śmierć ocalić godność jej, jako reprezentantki wszystkich Żydów mordowanych w upodleniu. 

Agnieszka Przepiórska w roli Ginczanki. Luty  2020 r.  Fot Dawid Ścigalski / Tetar Łaźnia Nowa

A w „I będą święta”, pierwszym monodramie, skupiałaś się na kobietach, które straciły mężów w katastrofie smoleńskiej.

Impulsem było to, że wiosną 2010 r. zewsząd płynęła opowieść o wdowach smoleńskich. A ja zastanawiałam się nad mechanizmem upublicznienia straty, przeżywaniem żałoby w świetle reflektorów. Dlaczego niektóre kobiety mówią, a inne milczą? Dlaczego jedne wpuszczają do domu media, a drugie nie chcą mieć z nimi niczego wspólnego? Obserwowałam, co się działo w trakcie pogrzebów – jedna z wdów z dziećmi nie mogła dopchać się do grobu męża i ojca, nie pozwolił na to tłum fotoreporterów. Albo Małgorzata Szmajdzińska, wdowa po Jerzym, przez internautów została zlinczowana za to, że pomalowała usta do telewizji, a na dodatek w czasie rozmowy lekko się uśmiechnęła. Docierało do mnie, jak kultura pilnuje wizerunku kobiety, która musi odegrać te swoje role wdowy, matki, żony, itd.

Ciebie też to dotyczyło?

Byłam wówczas samotną matką i mierzyłam się z masą oczekiwań. W chwili, gdy nie miałam pracy, a syn był mały, dostawałam wskazówki, jak mam postępować. Miałam więc i pracować na pełny etat, i zapewnić dziecku dom, wikt, opierunek, uwagę, słowem: być obecną. Źle, że wychodzę wieczorem grać spektakl, nie wychodzę – też źle. Posyłam dziecko do żłobka: źle, bo nie jest przy matce, nie posyłam: źle, bo biega po garderobie  A wracając do wdów: kiedy kobieta z dziećmi poznaje faceta i chce się z nim związać, to słyszy, że nie wypada i za wcześnie,  a jak wdowiec i znajdzie sobie kobietę, to świetnie, bo zajmie się jego dziećmi.

Nie zdawałam sobie sprawy – wraz z autorem tekstu Piotrem Rowickim i reżyserem Piotrem Ratajczakiem – jak czułej struny dotykam „Świętami". Sporo kobiet mówiło, że to ich historia.

Emancypacji?

To główny wątek „Świąt”. Pytanie postawione samej sobie po śmierci męża: kim byłam przez lata małżeństwa? I odpowiedź: nikim. Wszystko robiłam dla męża i dla dzieci. Zapomnienie o sobie, o potrzebach, pragnieniach, marzeniach. Paradoksalnie: po śmierci męża przychodzi czas na odzyskiwanie podmiotowości, istnienia na swoich warunkach. W „Polonii powielonej” Maria Janion pisze, że idealizacja kobiety jako matki – nastawienie wyłącznie na rozrodczość, podtrzymywanie gatunku i oddanie się rodzinie – umacnia męską historię. Kobieta gwarantką narodowej wspólnoty, przyzwoitości, poprawności polityczno-obyczajowej. Interesują mnie też fantazmaty literatury, które Janion analizowała w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”, jej odczytywanie romantyzmu, w ogóle sposób myślenia i poczucia wolności intelektualnej. A „Kobiety i duch inności” były dla mnie objawieniem. Nieustannie potrzebuję się roznamiętniać intelektualnie. I właśnie książki Janion otwierają mi głowę.

Powstanie monodram o Janion?

Sądzę, że, tak, choć jeszcze nie teraz. To byłby spektakl mocno intelektualny. A ja w monodramach cały czas jestem w emocjach. One działają na widzów.

A Ciebie eksploatują?

W pracy zapominasz o sobie, stanie psychicznym i fizycznym. Wychodzisz na scenę i zasuwasz wbrew temu, co ciało podpowiada. A podpowiada: „Połóż się, bo jesteś wycieńczona”. Mam swój rytuał: na moment przed rozpoczęciem spektaklu, w  kostiumie siadam na krześle i wstając z niego zostawiam w garderobie prywatną Agnieszkę, a wraz z nią niedyspozycje i dręczące myśli. Monodramy są pod tym względem o tyle trudne, że na scenie jestem kompletnie sama. Jak się pomylę, to żaden aktor mnie nie uratuje. Dopiero od całkiem niedawna akceptuję to, że może mi coś nie wyjść. Nawet kiedy zapomnę tekst, co zdarzyło mi się raz na 2,5 tysiąca zagranych spektakli. Plotłam wtedy trzy po trzy, próbując wcelować na właściwy tor i po paru minutach udało się. Sądzę, że widzowie zrozumieliby, gdybym powiedziała: „Słuchajcie, przepraszam, muszę na chwilę wyjść, bo mam problemy z żołądkiem”. Teatr to przecież spotkanie z żywym człowiekiem ze wszystkimi tego konsekwencjami. 

Agnieszka Przepiórska w monodAgnieszka Przepiórska w monodramie pt. „W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej". Maj 2023 r.  / Fot Magda Hueckel /  Dom Spotkań z Historią

Ty też jesteś przecież takim „żywym człowiekiem”.

Płynne są granice pomiędzy ich życiorysem a moim. Co oznacza, że potrafię przyjąć na siebie cudze wzloty, upadki, wydatki, cierpienie, szczęścia. Jak gąbka chłonę historie, wpuszczam je w krwiobieg, one się we mnie wtapiają. Tym kobietom daje swoje ciało, wrażliwość, głos, wolny czas. Czyli coś, co nie trwa wiecznie. To nie jest tak, że ja, żerując na ich życiorysach, objadę Polskę wzdłuż i wszerz zarabiając na tym pieniądze. W kwestii monodramów mam poczucie uczciwej współpracy: one dają coś mnie, a ja daję coś im. Wzajemność i wparcie.

Czyli jesteś urodzona do sceny?

Moja pierwsza scena była na wsi, w Porębie Średniej. Wychowywała mnie mama pracującą jako lekarka, więc non stop z pacjentem. A ja uwielbiałam spędzać czas w sklepie wielobranżowym: siedziałam na wysokim parapecie znajdującym się za kratką i recytowałam wiersze oraz śpiewałam piosenki. Ludzie przymykali na mnie oko, bo byłam „córką doktórki”. Ale wtedy poczułam, jakie to przyjemne być w centrum uwagi. W liceum byłam pewna, że chcę zostać aktorką. Choć to był czas, w którym na niczym nie mogłam się skupić. Kiedy miałam przeczytać jakiś dramat, nie byłam w stanie zapamiętać, która postać jest która i to doprowadzało mnie do szału. Musiałam cofać się do pierwszej strony, gdzie znajduje się opis bohaterów.

Też tak miałam.

W ogóle sprawiało mi trudność kojarzenie faktów. Siedzenie godzinami w ławce podczas wykładów było dla mnie torturą. Maturę ledwo co zdałam. Dopiero w szkole teatralnej, do której dostałam się za trzecim razem, poczułam się na swoim miejscu. Tyle że zostałam wyrzucona po pierwszym roku, bo nie spełniałam warunków fizycznych, coś się komuś nie podobało w proporcjach mojej głowy do szyi. Paradoksalnie to doświadczenie jeszcze bardziej mnie utwierdziło w tym, że ja chcę to robić.

Zdumiewające.

Szkołę aktorską skończyłam w Petersburgu. Przyjechałam tam dokładnie w tym momencie, kiedy Putin przejmował władzę. Odkręcił kurek z pieniędzmi i liftingował cały Petersburg, bo to „jego miasto”. Ciekawe jest, jak ludzka pamięć się układa. Po ataku Rosji na Ukrainę pojawiły się w mojej głowie wspomnienia rozmów i zdarzeń, do których wcześniej nie wracałam. Jakby umysł szukał spójnej narracji. To zło, a to dobro. Zdania, które słyszałam wówczas, zupełnie inaczej zabrzmiałyby dzisiaj. Jeden kolega powiedział, że Czeczenię, w której trwała wojna, trzeba ogrodzić drutem kolczastym, wykluczyć ze świata, gdyż mieszkają tam terroryści. Chciałam te słowa kontrować, ale nie było dyskusji.

A teraz?

Teraz obserwuję, kto z tamtejszych znajomych na Facebooku ustawia „Słoneczniki” Van Gogha jako zdjęcie profilowe i wyraża w ten sposób solidarność z Ukrainą. Widzę, kto i gdzie stamtąd ucieka – jeden znajomy wylądował w Berlinie, więc płyną zewsząd gratulacje. A koleżanka Rosjanka, która wyjechała do Paryża, napisała do mnie: „Po co pojechałaś do Rosji, po co uczyłaś się tego strasznego języka?” Ale najmocniejsze zdanie padło z ust kolegi: „Ukraińcy to nasi przodkowie, a z przodkami nie można walczyć”. Jeśli chodzi o samych profesorów, to Lew Dodin, świetny reżyser, napisał do Putina list, w którym błaga o zaprzestanie wojny w Ukrainie. Pozostali milczą. Lecz nie chcę ich oceniać z wygodnej kanapy w środku Europy.

A sama szkoła w Petersburgu?

Wspaniała, bo w Rosji artyści są hołubieni, ludzie mają potrzebę kontaktu ze sztuką, tak przynajmniej było dwadzieścia lat temu. Kwiaty, uznania, oklaski – to oddzielny spektakl po spektaklu. Ale już warunki w samej szkole marne, bo zimno, mury niedogrzane. To był tygiel kulturowy – studenci pochodzili z różnych części Rosji. Niektórzy z Petersburga do domu jechali pociągiem tydzień.

Joanna Kuciel-Frydryszak: Chłopki – los babci we mnie [Własny pokój]

Joanna Kuciel-Frydryszak, dziennikarka, autorka książki „Chłopki”: Po kolejnej relacji o babci, która nie miała butów, która udała się na służbę, bo uciekała przed biedą, pomyślałam, że skoro tyle kobiet mi o tym mówi z głębokim poczuciem smutku i współodczuwania z babcią, to prostu muszę o tych babciach bez butów napisać.

Ważnym nauczycielem był dla mnie Lew Gitelman, światły człowiek, wielki humanista. Zawsze elegancki: z laseczką i w kapeluszu. Oraz Walery Galendiejew, który nauczył mnie „mówić przestrzennie” – niosąc w każdym wypowiedzianym zdaniu konkretne obrazy i emocje.

Myślałaś w ogóle o powrocie tutaj?

W warszawskiej szkole powiedziano mi, że mogę grać tylko służące, w Rosji – że królowe. Sądziłam, że tam zostanę, ale wyjechałam do Londynu – wyszłam za mąż, założyłam rodzinę. Po dwóch latach wróciłam do Polski i właściwie zaczynałam od nowa. Długo szukałam swojego miejsca, sporo było perturbacji, niepewności, życia na walizkach.

Akademia Teatralna, z której zostałaś wyrzucona, nosi imię Aleksandra Zelwerowicza. Tak się składa, że właśnie odebrałaś od miesięcznika „Teatr” Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza dla najlepszej aktorki w minionym sezonie.

To już jest inna szkoła niż ta, z której mnie wyrzucono. Teraz tam jest nowa kadra, inaczej pracującą ze studentami. Nie ma we mnie myśli: a widzicie, do czego doszłam? Raczej: czy ja na tę nagrodę zasłużyłam? Teatr traktuję jako służbę, jako codzienny trud. Na moje kameralne monodramy przychodzą widzowie, mimo tego, że nie mam nazwiska gwiazdy – nie jestem celebrytką.

A Twoja niezależność?

Umacnia się. Przez minione 15 lat znajdowałam się na męskim polu walki. Nie było w moim życiu miejsca na niemoc. Nawet na wzruszenie. Cały czas próby, spektakle, próby, spektakle – by udowodnić, by się przebić, by nie stracić szansy. By się znaleźć. W tym miejscu, w którym jestem, zrezygnowałam z życia towarzyskiego, większości przyjemności i w ogóle cieszenia się urodą życia. Opowiadając ze sceny o silnych kobietach, sama muszę być silną kobietą. Lecz tli się we mnie tęsknota za delikatnością i łagodnością, by móc wreszcie z tej perspektywy opowiadać świat.

To w ogóle da się zrobić?

Na pewno trudno byłoby rozstać się z siłą, bo – wydaje mi się – bez niej mogę rozlecieć się na kawałki. A po drugie: jest poważne ryzyko, że nikogo nie zainteresuje taka opowieść. Delikatność może być kojarzona z paniami w lokach, z wachlarzem ręku i wieczną migreną. Ale zmierzam w głąb, w stronę delikatności, choć bardzo powoli. Na pewno obejdzie się bez wachlarza.

Rozmawiała Katarzyna Kubisiowska

Agnieszka Przepiórska (ur. 1979) jest aktorką. Od dwunastu lat, wespół z Anną Gryszkówną (reżyseria) i Piotrem Rowickim (tekst) tworzy monodramy – teatr biograficzny. Uhonorowana przyznawaną przez miesięcznik „Teatr” Nagrodą im. Aleksandra Zelwerowicza dla Najlepszej Aktorki Sezonu Teatralnego 2022/2023. 6 stycznia 2024 r. w Teatrze im. Juliusza Słowackiego odbyła się z jej udziałem premiera „Proszę Państwa, Wyspiański umiera”. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Szefowa działu fotoedycji w „Tygodniku Powszechnym”. Fotografka i fotoedytorka, za swoją pracę dwukrotnie nominowana do Grand Press Photo, laureatka tej nagrody w kategorii Środowisko 2020. Portrecistka,  Autorka fotoreportaży z obozów dla uchodźców w… więcej
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Siła sprawcza