Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jako młody człowiek – pobożny i wierzący – chciał się uczyć. W jego czasach większość uniwersytetów należała do Kościoła. Poza jednym, w Neapolu. Ten został założony przez cesarza Fryderyka II jako przeciwwaga dla dominacji instytucji Kościoła w edukacji. Na neapolitańskim wydziale Sztuk Wyzwolonych nauczano filozofii Arystotelesa, w Kościele traktowanej wtedy jako niebezpieczna, materialistyczna nowinka, w dodatku szerzona przez filozofów islamskich.
Młody Tomasz zapisał się właśnie na ten wydział. To tak, jakby dziś podjął naukę w La Sapienza – najbardziej antyklerykalnym uniwersytecie we Włoszech – na kierunku Gender Studies. W dodatku z zamiarem wykorzystania zdobytej wiedzy w reformowaniu kościelnej teologii.
Po studiach postanowił zostać zakonnikiem. Jego arystokratyczna rodzina szykowała mu kościelną karierę w konserwatywnych strukturach opactw benedyktyńskich – ponoć przygotowywano dla niego stanowisko opata Monte Cassino. Tomasz wybrał dominikanów – wtedy traktowanych jak kościelni hipisi, wspólnie z franciszkanami wyłamujący się z zastanych i szanowanych sposobów bycia „osobą duchowną”.
Po wstąpieniu do dominikanów cały czas studiował Arystotelesa i pracował nad reinterpretacją kościelnej doktryny w kategoriach filozofii tego najwybitniejszego (lecz równocześnie – niewiernego) ucznia Platona. Dzisiaj może nam się to nie wydaje niczym szczególnym, ale wtedy był to pomysł tak rewolucyjny, jak dzisiejsze próby teologów azjatyckich, by wyrazić nauczanie Ewangelii w kategoriach filozofii hinduskiej adwaity wedanty Śankary, lub buddyjskiej madhjamaki Nagardżuny.
Owszem, rezultaty teologicznej pracy Tomasza późniejsi teologowie ułożyli w tomistyczny system tez, które trzeba przyjąć i których można tylko bronić. Podejrzewam jednak, że Akwinata przewraca się z tego powodu w grobie. Cały jego sposób myślenia – zapisany zarówno w podstawowych podręcznikach dla studentów (czyli w „Summie Teologii” i w „Summie Contra Gentiles”), jak i w bardziej zaawansowanych „Quaestiones Disputatae” polegał na stawianiu problemów (kwestii) i roztrząsaniu możliwych argumentów za i przeciw. A myśląc całe życie w ten sposób, Tomasz nie stworzył jakiegoś zamkniętego systemu – nieustannie zmieniał i rozwijał swoje poglądy (co wbrew konserwatywnych rzymskim tomistom wykazał jeszcze przed Soborem Watykańskim II wybitny dominikański teolog Marie-Dominique Chenu – za co spotkały go wtedy szykany ze strony kościelnych instytucji).
Na końcu zaś życia Tomasz przyznał, że wobec boskiej Rzeczywistości, którą doświadczył w egzystencjalnym przeżyciu, wszystko co napisał, ma wartość słomy – może być tylko rozpałką, która pomoże rozniecić w sobie wewnętrzny, mistyczny płomień.
Jeśli ktoś chciałby więc być wiernym uczniem Tomasza z Akwinu, nie powinien zostawać tomistą. Niech raczej próbuje łączyć wewnętrzną żarliwość wiary z umysłem otwartym na wszelką ludzką myśl, stawiającym pytania, szukającym tego, co inspirujące i prawdziwe w poglądach innych niż własne i posiadającym świadomość, że rezultaty jego badań są tylko prowizorycznym etapem w drodze ku Prawdzie przewyższającej każdą ludzką perspektywę poznawczą.