Zwrotnik Raka

W polskich powieściach sztuka opowiadania zanika, choć powinna być ich sednem. Tylko na gruncie fantastyki uprawia się jeszcze autentyczne fabuły.

19.10.2020

Czyta się kilka minut

Radek Rak, sierpień 2020 r. / ANNA REZULAK / KFP
Radek Rak, sierpień 2020 r. / ANNA REZULAK / KFP

Literacka Nagroda Nike trafiła w tym roku w ręce pisarza wydawanego przez oficynę postrzeganą jako środowiskowa i za książkę, która ewidentnie wpisuje się w nurt fantastyki. Czy wyróżnienie powieści „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” Radka Raka to punkt zwrotny i kres wciąż pokutującego podziału na literaturę wysoką i fantastyczną?

Trzy kroki

Droga Radka Raka do Nike nie była specjalnie długa: wystarczyły mu trzy powieści wydane w ciągu sześciu lat. Powieściowy debiut, czyli „Kocham cię, Lilith”, ukazał się w 2014 r. nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, które ma długą tradycję publikowania fantastyki, lecz książka Raka nie była wcale tak prezentowana. Nic w tym dziwnego. W opowieści o młodym kuracjuszu z beskidzkiego sanatorium, który wikła się w erotyczne gry, sporo jest onirycznych wizji, ale gatunkowo raczej trudno byłoby ją przypisać do nurtu fantastycznego. Recenzje i reakcje czytelników były raczej ciepłe, ale nieentuzjastyczne, powtarzały się w nich zarzuty o narracyjne mielizny, niemniej dość powszechnie dostrzegano istotny atut tej prozy: język.

– Zachwycił mnie styl, bo choć to była jego pierwsza powieść, miał już dojrzały, wypracowany język. Taka świadomość środków na tak wczesnym etapie rzadko się zdarza – wspomina Agata Pieniążek, redaktorka, która na Raka trafiła, zainteresowała się szkicem jego pierwszej powieści i doprowadziła do jej wydania. – Rzadko kto tak dzisiaj pisze. Nie rozmawiałam z nim o tym, ale założę się, że po prostu przeczytał bardzo dużo bardzo dobrych książek.

Pieniążek od lat wydaje polskich autorów i wyszukuje ciekawych debiutantów. Fantastyki raczej nie czytuje, ale ma informatorów, którzy trzymają rękę na pulsie. O Raku powiedział jej Jacek Dukaj.

– Czytałem Radka od pierwszych opowiadań w „Nowej Fantastyce” – mówi Dukaj. Rak debiutował na łamach tego miesięcznika w 2011 r. – Było oczywiste, że to talent literacki i osobna wrażliwość. Na mnie działa szczególnie taka praca na języku: ugniatanie go i wyplatanie pod własną melodię, tak że w końcu przyjmujesz go za nową naturalność: tak się pisze, tak się mówi, tak się myśli. Zwłaszcza że trend w literaturze jest odwrotny: standaryzacja i przeźroczystość języka.

Druga powieść Raka – rozgrywające się w magicznym Lublinie „Puste niebo” – ukazała się dwa lata później nakładem wydawnictwa Powergraph. To rodzinna oficyna, prowadzona przez Katarzynę Sienkiewicz-Kosik i Rafała Kosika, pierwotnie agencja reklamowa (stąd ta mało literacka nazwa), ale że pierwsza wydana książka – tom Kosika inaugurujący cykl „Felix, Net i Nika” – okazała się niespodziewanie ogromnym sukcesem, działalność marketingowa ustąpiła wydawniczej. Powergraph kojarzony jest z literaturą dziecięco-młodzieżową i czystej wody fantastyką, acz „Puste niebo” trafiło do serii „Kontrapunkty”, w której pojawiają się autorzy fantastykę uprawiający, ale w swoich niefantastycznych odsłonach. Chociaż do przejścia Raka do „środowiskowej” oficyny doszło w okolicznościach też jak najbardziej środowiskowych.

– Radka Raka poznałam na Polconie w Bielsku-Białej w 2014 r. – wspomina Sienkiewicz-Kosik. – Wieczorem spotkaliśmy się ze znajomymi i był tam również Radek. Zagadałam go, że podobno piękną książkę napisał, a on zapytał, czy może do Powergraphu wysłać swoją nową powieść. Którą oczywiście potem wydałam. Było to właśnie „Puste niebo”.

Trzy lata później, w 2019 r., w tej samej serii ukazała się „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”.

Przebicie sufitu

Pierwsze egzemplarze „Baśni...” kupić można było na sierpniowym Polconie 2019 w Białymstoku. Polcon to główny konwent – zjazd miłośników fantastyki – wędrujący co roku do innego miasta: to tu bije serce polskiego fandomu, czyli ruchu fanowskiego.

Radek Rak był gościem imprezy, uczestniczył w dyskusjach panelowych, kręcił się po korytarzach z rozwianym włosem i w stroju kojarzącym się z chłopską sukmaną. Mówił powoli, z namysłem, jakby z dystansem. Odnosząc się do jednego z pytań opowiedział swoistą parabolę, jak to ze swojego gabinetu weterynaryjnego – Rak jest praktykującym weterynarzem – często słyszy zacięte dyskusje właścicieli psów, ­którzy wykłócają się, czy zwierzęta należy odrobaczać co roku, co sześć miesięcy czy co kwartał, wręcz skaczą sobie do gardeł, gdy tymczasem, komentuje spokojnie Rak, można to robić i co roku, i co sześć miesięcy, i co kwartał. Pasuje to do pisarza, który za jedną ze swych najważniejszych lektur uznaje „Dziennik azjatycki” Thomasa Mertona, współgra z refleksyjnym tonem najnowszej powieści.

„Przypuszczałem, że książka jakoś zaistnieje w środowisku fantastycznym, że ktoś z fandomu ją zauważy. Ale nie przypuszczałem, że to wyjdzie poza sferę »lokalną«” – przyznał Rak w jednym z wywiadów. Środowisko faktycznie zauważyło, świadczy o tym liczba i ton omówień czy choćby tytuł „Książki Roku” przyznany przez redakcję „Nowej Fantastyki”. Ale wiosenny sezon nominacji do nagród literackich przyniósł dwa wielkie zaskoczenia: „Baśń o wężowym sercu” znalazła się na liście pięciu tomów prozy nominowanych do Literackiej Nagrody Gdynia oraz na długiej liście nominacji, a potem krótkiej liście finalistów Nike. Wprawdzie w przeszłości do Nike nominowani byli Andrzej Sapkowski za „Narrenturm” i Jacek Dukaj za „Lód”, ale obaj nie wyszli z pierwszej dwudziestki. Powieść Raka zauważyły też media głównego nurtu i krytycy.

Tylko dlaczego właściwie miałoby to być zaskakujące? Przecież jest to proza pod każdym względem udana: baśniowo-historyczna opowieść o Jakubie Szeli, przywódcy rabacji galicyjskiej z połowy XIX wieku, podana z rozmachem, pomysłem i językową wrażliwością. Pełna magii, ale także refleksji nad podziałami społecznymi. W kraju, w którym dobrych powieści wcale tak dużo się nie ukazuje, honory spotykające „Baśń...” nie powinny nikogo dziwić. A jednak dziwiły. Z prostej przyczyny: wszak to fantastyka, która, rzecz niebywała, wkracza na salony literatury wysokiej!

Murem oddzieleni

Na codzienność współczesnego konsumenta kultury podziały na fantastykę i niefantastykę, na kulturę wysoką i gatunkową zazwyczaj nie mają żadnego przełożenia: czytamy książki, oglądamy filmy i seriale nie zastanawiając się nad ich klasyfikacją, a akurat fantastyka obecna jest w dzisiejszej kulturze w stopniu wysokim. Jeśli jednak przyjrzymy się tym, którzy nazywani bywają dystrybutorami prestiżu – na gruncie literackim będą to czasopisma, krytycy, oficjalni recenzenci, gremia przyznające nagrody i tworzące programy festiwali literackich – podejrzliwy, pogardliwy albo lekceważący stosunek do fantastyki bynajmniej nie jest pieśnią przeszłości.

„Najpierw, w dzieciństwie, czyta się bajki, potem fantastykę, następnie fikcję, po nich reportaże, a kończy się na biografiach, wspomnieniach i książkach o drugiej wojnie. Tak mniej więcej wyglądają fazy życia czytelnika, chociaż oczywiście nie każdego, a czasami dojrzewanie bywa opóźnione” – pisała przed kilkoma miesiącami Kinga Dunin w „Krytyce Politycznej”, w recenzji pt. „Ojciec ziemia jest na nas zły”, nawiasem mówiąc: pozytywnej, pewnego cyklu fantasy.

Michał R. Wiśniewski, także niestroniący od fantastyki, na łamach „Gazety Wyborczej” całkiem na serio stwierdził, że „czytanie jest niebezpieczne, zwłaszcza czytanie fantastyki”, bo „ideologicznie zaślepieni” pisarze mogą wciskać „słabiej ukształtowanym umysłom” groźne poglądy („Ideologie w pułapce metafor, czyli czytanie fantastyki szkodzi”). Trudno nie dostrzec w tych wypowiedziach co najmniej protekcjonalizmu, choć częstszą praktyką jest po prostu ignorowanie ­fantastyki.

Jeszcze w sierpniu tego roku Marcin Zwierzchowski, redaktor „Nowej Fantastyki”, komentował w „Polityce”, że choć w tegorocznych festiwalach Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, Big Book, Literacki Sopot i Festiwal Conrada miało wziąć udział około dwustu ludzi pióra, nie przewidziano ani jednego twórcy czy twórczyni fantastyki („Festiwale literackie: fantastyka non grata?”).

O fantastyce pisze się na łamach pism środowiskowych, fantastycznych pisarzy zaprasza się na konwenty, a jej krytyką zajmują się tylko fandomowi krytycy. Oczywiście są wyjątki, publicyści w rodzaju Wojciecha Orlińskiego czy Pawła Dunina-Wąsowicza, którzy doskonale znają polską literaturę gatunku (choć ten drugi programowo omija fantasy). Docenia się dzieła autorów o fantastycznym rodowodzie – jak Szczepan Twardoch czy Łukasz Orbitowski – ale dopiero wtedy, gdy od środowiska się odcięli. Jest też coraz więcej poważnych publikacji naukowych poświęconych polskiej fantastyce, efekt dojścia do głosu i stopni naukowych nowego pokolenia humanistów ukształtowanych czytelniczo przez Tolkiena, Sapkowskiego i innych. Ale podział i uprzedzenia wciąż są widoczne.

– Mur między fantastyką a tzw. głównym nurtem kruszeje od lat. Wciąż jednak stoi – zauważa Zwierzchowski. – Gdy obserwuję, jak pisząc o „Baśni o wężowym sercu” krytycy i media łamią sobie języki, opisując książkę na najróżniejsze sposoby, bez użycia słowa „fantastyka”, obawiam się, że może potrwać to jeszcze długo.

Uczciwie trzeba jednak zaznaczyć, że środowisko fantastów także pielęgnuje poczucie odrębności i określenie „getto” częściej pada ze strony samego fandomu właśnie. „Jestem chłopakiem z getta. Gdyby SF było podobne do nowojorskiego Harlemu, byłbym czarny jak fortepian, nosiłbym włóczkowy beret i berettę, mówiłbym »Yo, Man« (...) Jestem więc chłopakiem z getta i zazwyczaj nie czytuję »Magazynu Literackiego«, bo to jest pismo białasów. Nie dlatego, bym nim pogardzał. Tylko że mnie to nie interesuje. (...) »Magazyn Literacki« podchodzi do nas, pariasów, z pewną ostrożną życzliwością, odrobinę zabarwianą litością i zażenowaniem, jaką rezerwuje się dla ludzi ciężko zaburzonych i ich dzieł albo takich osobliwych zjawisk z pogranicza cywilizacji, jak disco polo” – pisał 20 lat temu w „Feniksie” Jarosław Grzędowicz, jeden z poczytniejszych autorów polskiej fantastyki („Jak obronić getto”). Stosunek wielu czytelników i twórców do mainstreamu cechuje dwuznaczność: z jednej strony pewien żal, z drugiej satysfakcja z bycia kimś osobnym.

Spór o pryncypia

„Sytuacja (...) jest o tyle zabawna, że żyjąc w kraju Lema i Dukaja fantastyka nadal musi udowadniać, że nie jest Untermenschem literatury” – zauważa Radek Rak w rozmowie dla badloopus.pl. Patronat Lema, niekwestionowanego giganta polskiej prozy XX wieku, jest jednak niejednoznaczny: uznanie jego geniuszu wcale nie przekłada się na szacunek dla uprawianego przezeń gatunku, o którym zresztą sam mistrz mówił rzeczy raczej cierpkie – o jego stosunku do ruchu fanowskiego lepiej w ogóle nie wspominać. Trudnych relacji między głównym nurtem a fantastyką nie należy sprowadzać do kwestii gustów czy środowiskowych przepychanek, bo we wzajemnych zarzutach dostrzec można poważną dyskusję nad współczesną literaturą, a ściślej: beletrystyczną prozą.

Cóż zarzucają fantaści mainstreamowi? Że jego proza zapomina o fabule i bohaterach, skupia się tylko na lingwistycznych popisach i stylistycznych fajerwerkach. Nie tylko nie bawi, ale też w ogóle nie mówi o niczym istotnym, lubuje się w jałowych psychologicznych wiwisekcjach. Klarownie wyraził to Jacek Dukaj, pisarz doceniony przez mainstream, od kiedy ze środowiskowej SuperNowej przeszedł do Wydawnictwa Literackiego (można by się zastanawiać, co jest tu skutkiem, a co przyczyną) w swoim „Lamencie miłośnika grubych cegieł”: sztuka snucia opowieści zanika, a przecież to storytelling jest sednem powieści; tylko na gruncie fantastyki uprawia się jeszcze autentyczne fabuły.

Z kolei mainstream ma do fantastyki pretensje, że ogranicza się do celów rozrywkowych, pisana jest niedbałym językiem i grzeszy skłonnością do eskapizmu. W zarzutach tych dostrzec można charakterystyczną tendencję do oceniania gatunku na podstawie słabszych pozycji, zapewne stanowiących większość – ale czyż we wszystkich literackich szufladkach teksty wtórne i nieodkrywcze nie przeważają nad dobrymi? Podobnie kwestia języka: płaski styl cechuje większość prozatorskiej produkcji w ogóle, nie tylko w dziedzinie fantastyki, a kto choćby liznął Sapkowskiego, Brzezińskiej, Dukaja, Huberatha czy właśnie Radka Raka, raczej nie zarzuci im językowej nieświadomości.

I wreszcie eskapizm, koronny argument na rzecz niedojrzałości. W innym szkicu („Stworzenie świata jako gałąź sztuki”, „Tygodnik Powszechny” nr 6 z 2010 r. oraz na ­powszech.net/stworzenie) Dukaj, naczelny obrońca fantastyki na mainstreamowych arenach, pisze, że przecież fabuły science fiction oferują „wytrącenie człowieka poza człowieka”, rozciągają go „poza jego dotychczasowe granice”, a to nie jest błaha ambicja. W rozmowie zaś dodaje: – Moim zdaniem to bardziej kwestia klasowa. Eskapizm to kultura warstw niższych: jedyna ucieczka dla tych, co nie mają innej ucieczki. Warstwy wyższe, zwłaszcza inteligencja z ducha pozytywistycznego, żyją w etosie powinności społecznych i sprawczości: literatura ma nie tylko być o realu, ale działać w realu. Ten podział lifestyle’owo-­ -estetyczny nie tak łatwo przezwyciężyć. Ale zauważmy, że to podejście warstw niższych bliższe jest klasycznemu ideałowi artyzmu: sztuki dla sztuki.

Jaskółka czyniąca wiosnę?

Fakt jednak jest faktem: Radek Rak otrzymał Nagrodę Nike. Sukces niewątpliwy. W ciągu pierwszych dni od ogłoszenia werdyktu „Baśń o wężowym sercu” trudno było dostać w księgarniach. Może więc jest to dowód na to, że te wątpliwe podziały pękają?

Paweł Próchniak, przewodniczący jury tegorocznej edycji Nike, nie może zdradzić szczegółów dyskusji, ale zaznacza: – Wydaje mi się, że wśród tegorocznych jurorów nie było nikogo, kto uważałby, że fantastyka literacka nie jest pełnoprawną literaturą: jest, zdecydowanie. Choć, mam wrażenie, stosunkowo łatwo napisać gniota w kostiumie fantastyki. Ten podział rzeczywiście bywał i wciąż bywa akcentowany, ale wydaje mi się sztuczny: literatura zawsze jest „triumfem wyobraźni”, nawet ta robiona z dokumentów i świadectw, twardo trzymająca się ziemi, wierna realiom itd., a tzw. fantastyka jest chyba właśnie przede wszystkim ruchem wyobraźni, stwarzającej, triumfującej.

– Bardzo chciałabym, aby pękła ta granica i aby czytelnicy, którzy zwykle mówią, że nie czytają fantastyki, co nie przeszkadza im zachwycać się Bułhakowem, Márquezem, Murakamim, a nawet Olgą Tokarczuk, docenili autorów takich jak Radek Rak, Wit Szostak czy Anna Kańtoch – mówi Katarzyna Sienkiewicz-Kosik. – Fantaści cieszą się, że dostrzeżono książkę fantastyczną, i to wspaniale, to nasze wspólne święto. A ja marzę o tym, aby czytelnicy poszukiwali ciekawych fabuł, nieograniczonej wyobraźni, pięknego języka, czyli nieszablonowych książek. One są również w fantastyce.

Z perspektywy środowiska nie wygląda to jednak tak optymistycznie.

– Część fandomu odtrąbiła zwycięstwo, bo ludzie są bardzo stęsknieni za docenieniem fantastyki – mówi Paweł Majka, pisarz i działacz fandomowy. – I to jest zrozumiałe, bo cały czas żyjemy w świecie, w którym ciąży na nas opinia „tych od gorszej literatury”. W tym sensie sukces Radka to takie nasze „niech nas zobaczą”. Natomiast mój optymizm w tym względzie jest raczej ostrożny. Po pierwsze, potrzeba czasu i pokolenia krytyków, dla których fantastyka nie jest obcym lądem, a po drugie więcej Radków Raków, czyli fantastów tak dobrze operujących słowem jak on.

Ostrożnie wypowiada się także Jacek Dukaj: – Jak będzie, zobaczymy. Radek nie wykonuje tradycyjnych gestów odcinania się od korzeni, jak inni autorzy docenieni poza światem fantastyki. Jestem jednak sceptyczny. Mechanizm docenienia „Baśni...” jest taki sam, jak zawsze w Polsce: gdyby nie kontekst społeczno-polityczny książki i utrafienie w moment historyczny – potomek chłopów daje literaturze głos niesłyszanej dotąd mniejszości – wszystkie wartości literackie przeszłyby bez echa, jak nieraz przechodziły. To nie jest przecież los wyłącznie książek niepoddających się tyranii realizmu. Tak samo przepada literatura psychologiczna, egzystencjalna, o losie człowieka w jego codzienności i uniwersalności. Bo nawet nie próbuje się sprzedać „problemowo”.

– Sukces Radka Raka to kolejny kamyczek do ogródka krytyków literackich, przypominający im, że fantastyka to również wartościowa literatura – zauważa Marcin Zwierzchowski. I dodaje z pewną goryczą: – Sęk w tym, że ten ogródek pełen już jest takich kamyczków, a znalazłoby się i kilka solidnych głazów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2020