Zwał na drodze dziejów

rys. M. Owczarek

18.04.2007

Czyta się kilka minut

1.

Najpierw przypomnijmy Sokratesa i jego ostrzeżenie wygłoszone przed ateńskim sądem: "Nie ma takiego człowieka, któremu by wasz lub jakikolwiek inny tłum przepuścił, jeżeli mu ktoś szlachetnie czoło stawia i nie pozwala na krzywdy i bezprawia w państwie; człowiek, który naprawdę walczy w obronie słuszności, a chce się choć jakiś czas ostać, musi koniecznie wieść żywot prywatny, a nie publiczny". Z tej uwagi rzuconej oskarżającym go Ateńczykom wynikają cztery pouczenia:

1. bycie obywatelem, jeśli rozumieć je z całą należną powagą, nie jest rzeczą prostą, bowiem jego status nie polega na prostej przynależności, ale na "stawianiu czoła";

2. obywatel jest więc tym, kto w przeciwieństwie do "tłumu" potrafi sprzeciwić się biegowi spraw we wspólnocie;

3. obywatel musi walczyć o to, by się "ostać" i nie jest jednostką ani szczególnie lubianą, ani uprzywilejowaną;

4. obywatel, choć dba o interes państwa i strzeże go przed "bezprawiem" i "krzywdą", nie uczestniczy w strukturach władzy polis, prowadzi życie "prywatne", nie "publiczne".

Społeczeństwo obywatelskie nie jest zatem prostym zbiorem ludzi mieszkających razem, ale jest wspólnotą szczególnego typu ludzi, którzy chcą być "obywatelami". Społeczeństwo obywatelskie nie jest niczym automatycznym, nie da się go ustanowić mocą administracyjnego dekretu. Droga do zostania obywatelem wiedzie, po pierwsze, przez wysiłek pokonania w sobie człowieka "tłumu" i, po drugie, przez powstanie specyficznej sfery porozumiewania się ludzi ze sobą. Człowiek tłumu jest człowiekiem "niezainteresowanym", bowiem od jakiegokolwiek zainteresowania oddziela go ustępliwość wobec przyjętego zwyczaju postępowania. Dlatego czyni tak, jak wszyscy. Człowiek tłumu w metaforze Sokratesa "śpi", obywatel natomiast "czuwa" i "budzi". Społeczeństwo obywatelskie jest więc wspólnotą czuwających.

2.

Tę szczególną sferę porozumienia Sokrates nazywa "prywatną", ale jest to prywatność specyficznie rozumiana - prywatność uczestniczenia w społecznej komunikacji. W żadnym przypadku nie jest to prywatność odcięcia się od spraw wspólnoty, wprost przeciwnie - Sokrates powie przecież o sobie, że jest "jak bąk z ręki boga puszczony", który siada miastu na kark i budzi go niczym giez budzący ospałego rumaka. I dalej doda: "prywatnie do każdego przychodzę niby ojciec lub starszy brat, i każdego namawiam, żeby dbał o dzielność". To zatem, co Sokrates nazywa "żywotem prywatnym" jest niczym innym, jak poruszaniem się w kręgu spraw publicznych, przy jednoczesnym niemieszaniu do tego poziomu bezpośredniej władzy ustawodawczej czy wykonawczej. Być obywatelem to zmagać się z bezprawiem w państwie na poziomie agory, gdzie moja prywatność staje się publiczna. Oznacza to nieuchronnie, skoro Sokrates "namawia" niczym ojciec lub starszy brat, że bycie obywatelem zakłada szczególny sposób posługiwania się językiem. "Namawia", "budzi", "nakłania", "beszta", oto akty mowy obywatela, które odbiegają od tych, jakimi posługują się pozostający u władzy. Obywatel nie "dekretuje", lecz "namawia"; nie "ogłasza", lecz "namawia", ale nic dziwnego, bowiem przecież przemawia z pozycji zobowiązań niemal rodzinnych - niczym ojciec albo starszy brat. Znamienne, że od samego początku, już w greckiej przeszłości, obywatel i polityk u władzy przemawiają dwoma różnymi językami, i dlatego gdy mówimy o społeczeństwie obywatelskim, musimy jednocześnie mówić o jego mowie.

Jednocześnie obywatel jest człowiekiem wyobraźni. Nie tylko dlatego, że czuwa i usiłuje obudzić śpiących, pobudzając ich pytaniami i metaforami, ale przede wszystkim dlatego, że nie schlebia rzeczywistości stworzonej przez władającymi polis. Dysponuje wyobraźnią, wykazuje natomiast deficyt "bezwstydu i bezczelności". Wyobraźnia pozwala mu słyszeć głos ostrzegający go przed zachowaniem odbiegającym od godziwości i przyzwoitości ("głos jakiś się odzywa, a ilekroć się zjawia, zawsze mi coś odradza, cokolwiek bym przedsiębrał") i jednocześnie wyzwala z konformizmu ("Przegrywam, bo za mało mam nie argumentów, tylko bezwstydu i bezczelności, i zbyt mało mi się chce mówić wam takich rzeczy, których wy byście słuchali najchętniej").

Przytaczam te fragmenty "Obrony Sokratesa", bowiem zdają się wskazywać, jak nietrafiony jest zaproponowany ostatnio przez Zdzisława Krasnodębskiego ("Dziennik", 11 kwietnia 2007) opis inteligencji jako grupy społecznej wyposażonej w poczucie "uprzywilejowanego dostępu do prawdy". W istocie jest odwrotnie: inteligencja zawdzięcza swoje miejsce temu, że ostrzega przed rzekomymi dysponentami "prawdy" i metodami tejże "prawdy" upowszechniania. Rolą inteligencji jest wskazywanie na to, że prawda nie spoczywa w niczyjej gestii, nie upoważnia nikogo do dysponowania sobą w imię doraźnych interesów, a zatem, że prawda nikogo nie "uprzywilejowuje", a przeciwnie - od wszystkich wymaga niestrudzonej gotowości do porozumienia się. W tym duchu odczytuję wielki tekst ks. Józefa Tischnera poświęcony "Etyce solidarności", a w nim następujący passus: "Chrześcijaństwo głosi, że początek winien być inny: należy zacząć od uporządkowania stosunku człowieka do człowieka, od zaprowadzenia ładu miłości. (...) Sprawiedliwość jest owocem miłości. Jeśli nie zdołam porozumieć się z drugim, popadnę w wieczne »oko za oko, ząb za ząb« i moja pozorna sprawiedliwość może się okazać owocem mojego okrucieństwa". W przeciwieństwie do Zdzisława Krasnodębskiego i Ryszarda Legutki odczytuję dzisiejszy opór wobec aktualnie obowiązujących procedur lustracyjnych nie jako dowód zepsucia i obaw inteligencji (pozostając z całym zrozumieniem dla argumentów, którymi posługuje się Krasnodębski, by wskazać na mankamenty polskiej edukacji wyższej), lecz jako nawoływanie do tego, by rządzący zauważyli narastający kryzys porozumienia społecznego, zagrażający zarówno prawdzie, jak i sprawiedliwości.

3.

Alexis de Tocqueville w swej wciąż, mimo upływu prawie dwustu lat, niedościgłej książce "O demokracji w Ameryce" dzieli się spostrzeżeniami na temat ewolucji języka w demokracji. W błyskotliwym wywodzie zwracają uwagę trzy krytyczne myśli. Najpierw ta, którą na nasz współczesny użytek moglibyśmy nazwać krytyką nasilającej się biurokratyzacji mowy. Wobec tego, że - jak wywodzi de Tocqueville - większość ludzi w systemie kapitalistycznej demokracji zajmuje się sprawami gospodarki, polityki i administracji, język społeczeństwa będzie nieuchronnie coraz bardziej nasycał się obyczajami wywodzącymi się z tych sfer. Wypowiedzi dotyczą głównie "spraw wiążących się z działalnością gospodarczą, z namiętnościami stronnictw politycznych lub ze szczegółami publicznej administracji. Ta właśnie dziedzina języka będzie rozwijała się nieustannie, podczas gdy język metafizyki i teologii ulegnie powoli zaniedbaniu".

Opatrzmy tę tezę komentarzem: przenikliwość uwagi filozofa polega oczywiście nie na przeciwstawianiu metafizyki administracji, czy polityki filozofii, lecz na zdia-

gnozowaniu niebezpiecznego mechanizmu sprawiającego, że język w coraz mniejszym stopniu potrafi przenosić i komunikować przeżycia istotne dla jednostki. Słownictwo i frazeologia dokonują swoistego przekładu egzystencjalnej sytuacji jednostki na sytuację administracyjno-jurydyczną. Człowiek coraz mniej potrafi powiedzieć, kim jest i co mu dolega, natomiast coraz bardziej wyjaśnia siebie jako jednostkę poddaną działaniu prawa i jego paragrafów. Stąd zanik przyzwoitości postępowania, bowiem w coraz większym stopniu czynię nie to, co wynika z moralnej rozwagi i wyobraźni, ale to, czego nie zabrania prawo. Demokracja to nie tylko sposób organizowania systemu rządzenia, ale także - o czym zapominamy w ferworze gorszących dysput - sposób życia jednostek, które, po pierwsze, zdają sobie sprawę z jednostkowości swojego życia, ale, po drugie, wiedzą, że ich jednostkowość opisana jest społecznym horyzontem. John Dewey: "Uczyć się bycia człowiekiem oznacza rozwijać się dzięki procesowi komunikowania się i faktyczne poczucie bycia członkiem pewnej wspólnoty". Biurokratyzacja życia, którą zauważa już de Tocqueville, może prowadzić do bezrefleksyjnego sposobu bytowania jako biernego i bezwolnego akceptowania przyjętego zwyczaju. Obywatel to jednostka spełniająca się w demokratycznym sposobie życia, co oznacza możliwość znajdowania wolności pośród powszechnie uregulowanych zwyczajem i prawem trybów postępowania poprzez zdolność do opowiadania własnych narracji.

Przywołajmy znów Deweya: "Jeśli społeczne zwyczaje są czymś więcej niż jedynie zuniformizowanymi zewnętrznymi sposobami postępowania, to dzieje się tak dlatego, że przenikają je nasze opowieści i stanowione przez nie znaczenia". Obywatel jest tym, kto nieprzerwanie modyfikuje przyjęte sposoby postępowania, nadaje im nowe znaczenie, ale czyni to, nie powielając ideologicznych urojeń. Potrzebuje do tego wyobraźni i odpowiedniego języka. Nasze opowieści modyfikują "estetycznie" to, co ściśle "jurydyczne". Nie kodeks cywilny czy karny staje się teraz naszym przewodnikiem, ale - jak chciał Dewey - wyobraźnia jako siła, która pomoże nam uniknąć poczucia życia pozbawionego znaczenia, jak i życia, którego znaczenie jest ściśle uregulowane przez mechanicznie akceptowane wzory i ograniczenia.

Tymczasem biurokratyzacja mowy to nie tylko jej leksykalne i składniowe zubożenie, ale przede wszystkim zanik zdolności człowieka do rozważania kwestii tyczących jego bytowania; ludzie mówią o sobie, ale czynią to w sposób niezwykle powierzchowny, nie dotykając siebie, bowiem straciliśmy w znacznym stopniu dar dotykania siebie samego "do żywego". Został on zastąpiony umiejętnością "dotykania do żywego" drugiego człowieka, dotykania przy pomocy obrazy, pomówienia, skrótu myślowego.

4.

To także niemożność istotnego nazywania rzeczy. Obawa de Tocqueville'a, to, co nazywa zanikiem języka metafizyki, bierze się z przeświadczenia, że oto człowiek nie potrafi już mówić "do rzeczy". Traktuje je jedynie jako instrumenty swoich potrzeb, a życie - w tym życie publiczne - staje się niczym innym jak tylko zabieganiem o dobra i ich wymianę. Mógłby zresztą francuski filozof powołać się na podobne obawy Sokratesa, który w "Gorgiaszu" staje wobec Kalliklesa domagającego się od dorosłych, aby zarzucili wszelką filozofię, jako "igraszki, które nie wiadomo czy należy nazwać głupstwami, czy niedorzecznościami, z powodu których zamieszkasz w pustym domu". W zamian za to należy brać przykład nie z tych, którzy "dyskutują o drobiazgach, ale z tych, którzy osiągnęli coś w życiu, i sławę i liczne inne dobra". Społeczeństwo demokratyczne traci mowę zdolną do dociekania rzeczy, zastępuje ją dyskursem posiadania i statusu, i w ten sposób zniekształca sferę publiczną, przekształcając ją w domenę dochodzenia do "licznych innych dóbr". Dlatego potrzebujemy języka tego, co de Tocqueville nazywa metafizyką, potrzebna nam mowa zdolna do niuansowania, poszukiwania i dociekania, bowiem to ona może ocalić sferę życia publicznego przed stoczeniem się w dziedzinę tych, którzy coś osiągnęli.

5.

W samym sercu demokratycznego kształtu społeczeństwa obywatelskiego napotykamy na paradoks: jednostka rozpoczyna swój marsz w stronę civic society od rozpoznania swej wolności, ale jednocześnie zostaje w swej wolności ograniczona "wspólnie stanowionymi prawami". To właśnie to ograniczenie stanowi dowód jej dojrzałości do tego, by stać się obywatelem. Czy zatem należy przyznać prawu - jak zdaje się sugerować Locke - rangę kryterium rozstrzygającego o tym, co "obywatelskie", a co nie? Ponieważ, jak dowodzi historia (a niebezpieczeństwo to dostrzega sam Locke, wskazując na groźbę pojawienia się tych, którzy zechcą rządzić przy pomocy doraźnie formułowanych praw nazwanych przez filozofa "sporządzanymi na poczekaniu dekretami"), prawo lubi się wynaturzać poprzez działalność polityków zainteresowanych doraźnymi politycznymi, a nie wspólnotowymi interesami, potrzeba innej siły, która towarzyszyłaby prawu w jego działaniu. Siłę tę nazywam za Johnem Deweyem "moralną wyobraźnią".

6.

Według Deweya wyobraźnia stanowi równie integralny składnik ludzkiej aktywności jak ruchy mięśniowe, co pozwala wykroczyć poza standardową dychotomię przeciwstawiającą działający według zasad i żelaznych reguł rozum, niestałej i kapryśnej wyobraźni. Już romantyczny poeta i buntownik Percy Bysshe Shelley w swej "Obronie poezji" obdarzył wyobraźnię zdolnością do kreowania dobra, a zatem rozszerzył horyzont jej działania daleko poza strefę estetyki. Wyobraźnia jest narzędziem dobra, co oznacza, że ma znakomity udział w kształtowaniu postaw i reakcji etycznych. Wyobraźnia rozpoznaje nie tylko sytuację, w której się znajdujemy, ale przede wszystkim umożliwia jej rozwinięcie. Jej działanie nie polega na anarchizującym podważaniu prawa, lecz na wykraczaniu poza ograniczenia danej sytuacji; dzięki wyobraźni mogę przyjrzeć się uważnie wydarzeniu jakby już spoza danej chwili, z perspektywy jego przyszłego rozwinięcia i przyszłych konsekwencji. Otrzymujemy w ten sposób bezcenną sposobność spojrzenia na to, co mamy pod ręką z punktu widzenia, który już przesunął się poza taką poręczność. Wyobraźnia nie jest zdolnością powoływania do życia tego, co nie istnieje, nie jest fantazjowaniem; jest darem pozwalającym na korygowanie teraźniejszości z perspektywy przyszłości. Shelley pisał, że rozum zajmujący się formułowaniem faktów wymaga koniecznego dopełnienia wyobraźnią, której domeną jest sfera wartości. To dzięki wyobraźni wartość pojawia się w sferze zjawisk.

7.

Wyobraźnia moralna wyczula i wyostrza nasze spojrzenie na teraźniejszość. Jest ważną siłą społeczeństwa obywatelskiego, bowiem w sferze polityki chroni nas przed zabiegami opartymi na mechani­cznym stosowaniu ideologicznych zasad właściwych np. danej partii czy grupie interesów. Mechanizm decyzji politycznych opiera się bowiem na czymś, co można by nazwać ideową inercją: zwykle jest to powtarzanie tych samych mniej lub bardziej dogmatycznych przekonań, przy pomocy których partia identyfikuje publicznie swój program. W najlepszym razie towarzyszy temu pewna doza przewidywania (gdy "oni" wykonają taki ruch, "my" odpowie­my natychmiast następującym), natomiast praktyka polityczna dąży do tego, aby w maksymalny sposób uprościć identyfikowanie się obywatela, potencjalnego sojusznika, z danym ugrupowaniem. Stąd akcent padający nie na argumentację i dyskusję, nie na dochodzenie do pewnego obrazu rzeczywistości, lecz zaofiarowa­nie gotowego produktu w postaci hasła czy sloganu. Współczesny pejzaż polityczny dostarczy nam obfitych przykładów w rodzaju "IV Rzeczypospolitej" czy "Polski solidarnej".

Wyobraźnia moralna jest siłą, do której polityk podchodzi z nieufnością, gdyż ukazuje ona świat jako niegotowy, jako zadanie do wykonania, podczas gdy polityk jest przekonany, iż świat jest już gotowy i zawarty w jego ideologii. Dla wyobraźni obywatelskiej świat "jest" problemem; dla polityka świat "był" problemem, lecz już nie "jest", bowiem program jego partii odsunął ową problematyczność w przeszłość. Aktualnie­ uprawiana w Polsce polityka wyraźnie sugeruje, że ludzie ją tworzący przypisa­li sobie funkcję jedynego dysponenta "prawdy", a technika jej dystrybuowania w społeczeństwie (np. przy pomocy procedur lustracyjnych w ich obecnym kształcie) ma być jednocześnie gwarancją nowego "początku" likwidującego oczekujące na rozwiązanie problemy. Przy pomocy tego--co-było usuniemy trudności stojące przed tym-co-będzie: ten sposób myślenia narzucany dzisiaj aktami prawnymi prowadzi do zdemonizowania przeszłości, a tym samym do sparaliżowania twórczego impulsu niezbędnie potrzebnego dla kształtowania przyszłości. Przeszłość jest dla PiS-u i jego ideologów wyłącznie przeszkodą, czasem straconym; stąd niechęć do III Rzeczypospolitej i postponowanie jej zdobyczy.

Język, jakim posługuje się Zdzisław Krasnodębski, zdradza dobitnie ową charakterystyczną tendencję do trakto-

wania tego-co-było w kategoriach przewiny, upadku, zdrady i opuszczenia. Gdy wspomniany myśliciel wypowiada się o "Gazecie Wyborczej", włączając ją i krąg jej czytelni­ków do grupy "sierot po Unii Wolności", chce nie tylko gramatycznym czasem przeszłym (ludzie ci "tworzyli elitę polityczną III RP") zdezawuować te środowiska jako "martwe", lecz wskazując na "sieroctwo", sygnalizuje także, że teraźniejszość tych środowisk jest z konieczności i z defi-

nicji niepełna, niedoskonała, może nawet wręcz nieszczęśliwa i kaleka. Przeszłość staje się teraz koszmarem, zbiorem urazów, ciężkim balastem, lecz na taki punkt widzenia odpowiadał surowo Henryk Elzenberg, pisząc w 1941 r. następującą kwestię: "Co mnie tak boli: że ogromowi zdarzeń dzisiej­szych moje środowisko - a może i przeważna część mego narodu zdolne są przeciwstawić tylko inercję. Ani śladu odruchu twórczego. Trwać na przekór huraganowi, w tym, co było, i do tego powrócić, to cały program:, nierzadko nawet heroiczny w wykonaniu, pośrednio może nawet pożyteczny (...), ale pożyteczny tak, jak nią była »bryła świata«, którą chciał pchnąć Mickiewicz. Ale być tylko bryłą, tylko materią, tylko zwałem na drodze dziejów, to nie rola dla istot ro-

zumnych, i program ów, jako program, jest tępy, bezrozumny i martwy...".

Nieszczęściem dla społeczeństwa obywatelskiego jest to, że polityka przedstawia świat jako "były" problem, i w związku z tym musi wykazywać tendencję do wyci-

szania sprzeciwu i niezgody na wątpliwości. Wyobraźnia moralna ma nam przywrócić dobry sens zwątpienia jako poważnego i zaangażowanego rozpatrywania, rozważa-

nia sytuacji, w której się znajdujemy, a nie biernego akceptowania podsuwanych nam rozwiązań. Dzięki wyobraźni moralnej mogę się trzymać własnych poglądów, zachowując krytyczny dystans do opinii, które uzurpują sobie prawo do tego, aby być poglądami powszechnie akceptowanymi i aprobowanymi. Dewey zauważa, że charakterystyczną cechą wyobraźni jest to, że sprzeciwia się ona ograniczającym i zawężającym nasze możliwości skutkom przyzwyczajenia.

8.

Działanie wyobraźni moralnej polega na podtrzymaniu więzi społecznej, wskazując na to, że dla prawdziwej wspólnoty lojalność i posłuszeństwo wobec prawa są czynnikami niewystarczającymi. Spoj­rzenie kierowane moralną wyobraźnią dostrzeże to, że rzeczywistość tworzona przez naszą zgodę na bezkrytyczne i bezrefleksyjne posłuszeństwo prawu jest ni-

cz­ym więcej niż biernym dopasowywaniem się do otoczenia, społeczną mimikrą, usuwaniem się na bok. Gdy ślepe posłuszeństwo prawu tłumaczy wygodnie naszą bierność i aspołeczność właśnie, moralna wyobraźnia nakaże nam zaangażowanie. Przypomnijmy mądre uwagi Simone Weil, która - jak sama pisze - nie żałowała, że otarła się o politykę, i która z owej lekcji wyciągała następujące konkluzje: "Zgodność sądów pewnej liczby ludzi daje wrażenie realności. Daje także poczucie obowiązku. Wobec tej zgodności usuwanie się na bok wydaje się grzechem. W ten sposób możliwe stają się wszelkie nawrócenia. Konformizm jest czymś, co imituje stan łaski".

Przed czym zatem strzeże nas moralna wyobraźnia? Idąc śladem Weil powie­dzmy:

- przed pochopnym uleganiem "zgodności" z dominującymi poglądami ustalonymi przez tych, którzy "wiedzą";

- przed aktywnością, która byłaby wygodnym naśladowaniem tego, co czynią wszyscy;

- przed uleganiem magii tych, którzy doznali gwałtownych nawróceń;

- przed konformizmem, który jest - jak pisze Weil - diabelską parodią łaski; diabelską, bowiem to, co interesownie ludzkie, zajęło miejsce tego, co bezinteresownie boskie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2007