Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
41. numer „Tygodnika Powszechnego” przyniósł, oprócz treści ważkich, także felieton Stanisława Mancewicza pod tytułem „Listy otwarte”; i zapewne należałoby ten ostatni pozostawić bez odpowiedzi, gdyby nie został opublikowany na łamach pisma, które od lat organizuje „Lekcje czytania” - a wszak chodzi w nich miedzy innymi o wyrobienie umiejętności czytania ze zrozumieniem. Śpieszymy więc znakomitemu felietoniście z kołem ratunkowym! Liczba mnoga, której pozostaniemy wierni w tym krótkim tekście nie tylko nawiązuje do stylistyki zastosowanej we wzmiankowanym felietonie (najwyraźniej sporo głosów spierało się w głowie autora), ale jest też podkreśleniem, że bulwersujący pana Mancewicza list został podpisany przez wielu pisarzy - zarówno ze Stowarzyszenia Unia Literacka, jak i ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. A dlaczego w ogóle taki list powstał? Ano dlatego, że od kilku już lat uczestnicy Targów Książki w Krakowie (czytelnicy, wydawcy, jak również autorzy) utyskują na ich organizację: na ciasnotę, duchotę, zły dojazd i brak jakiejkolwiek koncepcji przy planowaniu wydarzeń ściągających szczególnie dużo osób. Obietnice poprawy sytuacji po oddaniu nowej hali targowej okazały się płonnymi; ba, jest gorzej - bo też pewnie organizatorzy ulegli pokusie bicia rekordów (ilości stoisk i sprzedanych biletów).
Fanaberie pisarzy, którym poprzewracało się w głowach?
Fochy pieszczochów wydawniczego rynku?
A może po prostu przezorność i zdrowy rozsądek?
Nie trzeba mieć pisarskiej wyobraźni, aby przewidzieć, co wydarzy się w zatłoczonej targowej hali, gdy wybuchnie w niej panika. Gdy ktoś będzie pilnie potrzebował pomocy. Gdy w hali pojawi się ogień lub uzbrojony wariat. Organizatorzy targów, odpowiadając na list pisarzy, zapewnili, że tym razem stoisk będzie mniej, przestrzeni więcej, a w ogóle to wydawcy powinni sami między sobą ustalać, kiedy zapraszają najpoczytniejszych autorów. Właściwie to autorzy są wszystkiemu winni, bo nie raczą masowo przyjeżdżać już w piątek.
Naprawdę? Krakowskie targi są jedynymi, na które zgodnie narzekają i czytelnicy, i autorzy, i wydawcy - może więc warto byłoby wyciągnąć z tego wnioski?
Wcześniej jednak wróćmy do felietonu pana Mancewicza.