Znikająca Belgia

Już pół roku żyje Belgia bez sprawnego rządu. a ponieważ radzi sobie bez niego dobrze, rząd wydaje się coraz mniej potrzebny. podobnie jak belgijskie państwo.

11.01.2011

Czyta się kilka minut

Owszem, taki kryzys nie jest dla Belgii czymś wyjątkowym. Jego podłoże - spór językowy między Flamandami a Walonami - trwa od 180 lat, od chwili powstania Belgii. Być może także dlatego belgijscy politycy, którzy nie mogą dojść do porozumienia, naciągają strunę: jedni grożą rozpadem kraju, drudzy jego utrzymaniem. Odmienne wizje nakłonić mają kontrahentów do ustępstw. Jak na razie, bez efektów.

Jednak gdyby chodziło tylko o języki - nad Belgią nie wisiałaby groźba rozpadu. W końcu w Europie autonomia językowa to dziś jedna z najbardziej chronionych wartości. Ale w przypadku Belgii chodzi o coś więcej: o potencjały, które kryją się za językami, i uznanie wynikającej z nich pozycji Flamandów (mówiących po niderlandzku) i Walonów (francuskojęzycznych). Za językami kryją się też odmienne ambicje i pragnienia - dwie różne Belgie.

Ta dzisiejsza, choć od lat autonomicznie podzielona na dwa regiony, jest dla nich i za mała, i za duża. Jest za mała dla biednej Walonii, a za duża dla bogatej Flandrii. Walonia potrzebuje Belgii, bo potrzebuje jej pieniędzy. Flandria Belgii nie potrzebuje, bo nie chce na nią płacić. Koniec Belgii, jeśli nadejdzie, będzie mieć swe źródło nie tyle w odmiennych językach, co w skutkach gospodarczego rozwoju kraju.

"Dajmy Belgii wyparować"

Do wyborów latem 2010 r. wydawało się, że główną kością niezgody jest zanikający równoprawny status językowy flamandzkiej ludności z obszaru wokół Brukseli, który obecnie zdominowali Walonowie. Rzadko kto pamięta, że w większości francuskojęzyczna Bruksela leży na starej flamandzkiej ziemi, otoczona rolnymi gminami flamandzkimi. Wraz z ucieczką bogatych mieszczan pod stolicę, zmianie uległa też struktura językowo-narodowościowa okolicznych gmin; Flamandowie utracili znaczenie i wpływy.

Problem próbowano rozwiązać skomplikowanymi regulacjami, ale niewiele dały: Flamandowie przestali być u siebie, w domu. Politycy, także przecież niepozbawieni namiętności, pamiętający swe pochodzenie i przywiązani do swego języka, odsuwali ten kłopot od siebie. Z takim skutkiem, że padły na nim poprzednie rządy Verhofstadta i Laterne’a. I padnie każdy kolejny, jeśli nie uzna flamandzkich racji. A te stały się bardzo wygórowane.

W apogeum kampanii wyborczej, w czerwcu 2010 r., z ust Barta De Wever (przywódcy flamandzkiej partii Nieuw-Vlaamse Alliantie; NVA) padło zdanie: "Dajmy Belgii spokojnie wyparować". W innym kraju takie wezwanie skończyłoby karierę polityka. Ale nie w Belgii. Wielu Belgów - i to po obu stronach językowej bariery - myśli podobnie: oba regiony są tak odmienne, że nie ma sensu utrzymywać sztucznej konstrukcji belgijskiej federacji, niech każdy żyje na własny rachunek. Ale w przeciwieństwie do wielu poprzedników, De Wever nie jest nacjonalistą: stawia na ewolucję i opowiada się za demokratyczną - tyle że nie Belgią, ale samą Flandrią, w europejskiej rodzinie narodów. Liczy, że postępująca decentralizacja doprowadzi do usamodzielnienia się Flandrii. Właśnie brak zgody walońskich polityków na "głębię" żądanej przez Flamandów decentralizacji państwa jest źródłem obecnej sytuacji.

Państwo, istota śmiertelna

Choć, w gruncie rzeczy, w Belgii nie ma czego już decentralizować - poza pieniędzmi. To, co jeszcze Belgię trzyma, to jej dobrobyt. Państwa na co dzień nie widać: skrywa się za tak skomplikowaną strukturą, że widoczne jest tylko dla specjalistów (i fanatyków belgijskiej państwowości). Zresztą, to już nie państwo, lecz dywan utkany z różnokolorowych wzorów. Rząd federalny oddał regionalnym władzom wszystko - poza polityką zagraniczną, armią i fiskusem. W kraju mniejszym od województwa warszawskiego jest sześć rządów, sześć parlamentów i sześciu premierów.

A skoro tak, czy rząd federalny jest ważny? Gdy premier Guy Verhofstadt kilka lat temu doznał zawału i tydzień później wrócił dzielnie do pracy, zamiast uznania powitały go zdziwione miny: dlaczego się śpieszył, wszak Belgia nie zauważyła jego braku... Państwo nie jest dla Belga gwarantem niczego, a najlepszym rządem jest taki, którego nie widać. Także obecny kryzys rządowy nie zajmuje obywateli. Gdyby nie obowiązek głosowania, frekwencja w wyborach byłaby znikoma.

Dla Belgów - w przeciwieństwie do Polaków, Niemców czy Francuzów - państwo nie jest porządkującą ich życie strukturą. Jest złem koniecznym. "Ostatnim okupantem jest zawsze własny rząd" - tak pisarz

Geert Van Istendael ocenia stosunek Belgów do władzy. Dlatego Belga trudno straszyć rozpadem państwa. On i tak żyje obok niego lub wbrew niemu.

Wie o tym Bart de Wever, który mówi głównie o pieniądzach: że trzeba państwu zabrać fiskusa, samemu decydować o wydatkach, a wówczas okaże się, że jest ono zbędne. "Dopóki nie ustalimy, ile ubędzie Belgii pieniędzy, nie będzie kompromisu w sprawie rządu" - zapowiada flamandzki polityk. Ale bez pieniędzy nie będzie i Belgii.

Po upadku komunizmu narodziło się w Europie wiele nowych państw, z których ich narody są dumne. Tymczasem dla Belga jego państwo jest, jak wszystko inne, rzeczą skończoną: dziś istnieje, jutro może go nie być. Gdy Polska wstępowała do Unii, belgijscy intelektualiści prowadzili debatę, czy państwo w ogóle jest potrzebne. Okazją były obchody 175. rocznicy niepodległości Belgii. Debacie nadawał ton pewien flamandzki historyk, który orzekł, iż żadne państwo, a zwłaszcza Belgia, nie może rościć sobie prawa do nieśmiertelności.

"Belgia to nie kraj"

Coraz mniej kompetentne państwo, bez szacunku, opanowane przez polityczne i gospodarcze siły, których nikt nie kontroluje: Belgia - model przyszłości, postnarodowy organizm XXI w.? Zdominowana przez bezpaństwowe społeczeństwo, z wielojęzyczną stolicą, której mieszkańcy pracują w międzynarodowych korporacjach? Być może znamy już odpowiedź na te pytania. W największej epopei Belgii, napisanej po niderlandzku przez zmarłego w 2008 r. pisarza i malarza Hugo Clausa "Het verdriet van België" (Smutek Belgii) pojawia się zdanie, które jest wskazówką. Powieść ta w Polsce jest nieznana, podobnie jak autor (złożony alzheimerem, zdecydował się na legalną eutanazję). Przez ostatnie 30 lat był on niespełnioną nadzieją Belgii na literackiego Nobla. Jego powieść - wymieniana przez światowych krytyków obok takich dzieł jak "Blaszany bębenek" Grassa czy "Sto lat samotności" Marqueza - opisuje jeden z najtrudniejszych okresów w historii kraju: okupację hitlerowską. W ustach jednego z jej bohaterów pojawia się taka liryczna, z melancholią podana definicja: "Belgia nie jest żadnym krajem, Belgia jest pewnym stanem, pewną sytuacją". Jej historia, kultura, polityka są tak zagmatwane i zaskakujące, że nie sposób ująć ich w schematyczne ramy. W Belgii wszystko płynie, jej stan ulega ciągłym zmianom. A skoro tak, Belgię trudno opisać, ogarnąć, zobaczyć i zdefiniować.

Być może więc Belgii już dawno nie ma. Być może Belgii nigdy nie było. Być może dopiero znika, a być może dopiero się budzi. Tylko my, głusi i ślepi, nic nie słyszymy i nie widzimy. Być może zresztą jest tyle odmian Belgii, ilu chcących ją zobaczyć. Kto wie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2011