Znak nieskończoności

Nazywano go Einsteinem malarstwa, bo w swoich obrazach próbował zrozumieć problem czasu i naszej w nim egzystencji.

16.08.2011

Czyta się kilka minut

Dobrze pamiętam pierwsze zetknięcie ze sztuką Romana Opałki: na wystawie czasowej w paryskim Centre Pompidou, przed wielu laty, na długo zanim jego trzy prace stały się częścią stałej ekspozycji tego muzeum - jednego z najbardziej prestiżowych w świecie. Wchodziło się do jasnego pomieszczenia, oddzielonego od ciągu komunikacyjnego. Obrazy nieznacznie tylko odznaczały się na tle białych ścian, ale rzędy wypełniających płótna liczb natychmiast przykuwały uwagę. Gdzieś z zewnątrz słychać było powolne, ciche odliczanie. Najpierw wydawało się, że to element jakiejś procedury, że coś się musi wydarzyć: rozlegnie się wystrzał albo rakieta wystrzeli w kosmos. Po chwili przestawało się jednak czekać na cokolwiek. Głos i obraz uspokajały, pomału wprowadzały w stan intensywnego bez-myślenia, roztopienia się w jakiejś nieokreślonej przejrzystości - w stan, który mógłby być medytacją. Okazało się, że "audiowizualna" rejestracja czasu wyzwoliła od niego odbiorcę... A przynajmniej przez moment tak mu się wydawało.

Ciekawe, czy podobne doświadczenie stało się udziałem tych, którzy w 1995 roku odwiedzili pawilon polski na Biennale Weneckim, na którym Roman Opałka wystawiał swoje prace? Przed wejściem gromadziły się tłumy, choć artyście zależało na tym, by każdy wchodził w jego sztukę pojedynczo, bo potrzebuje ona indywidualizującej samotności odbiorcy. Malarz już wtedy należał do międzynarodowej elity artystycznej. I pozostał w niej na zawsze - mimo że do końca nie przyjął marketingowych reguł rządzących obecnie rynkiem sztuki (to znaczące, że wiadomość, iż przed rokiem trzy jego prace na aukcji w Sotheby’s zostały sprzedane za sumę 713 250 funtów - co stanowi rekord "w kategorii: żyjący artysta polski" - stała się newsem telewizyjnym dopiero po śmierci autora). Był wycofany (rzadko zgadzał się np. na wywiady), pojedynczy i do bólu konsekwentny.

Zresztą, nie od początku uznano to, co robi, za ważne (ktoś kiedyś opluł nawet na wystawie w Budapeszcie jego obraz), a i on sam różnie oceniał swoją drogę twórczą. Urodzony w 1931 roku w Abbeville-Saint-Lucien na północy Francji w polskiej rodzinie, znalazł się nad Wisłą już po wojnie, jako piętnastolatek. Studia artystyczne podjął w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi u samego Władysława Strzemińskiego, a także w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jak niemal każdy malarz, zaczynał od portretów, martwych natur czy pejzaży. To oczywiste, że w środowisku łódzkim musiała też na niego wpłynąć tradycja awangardy abstrakcyjnej. Próbował rzeźby, a także ilustracji książkowej i grafiki - o czym świadczą jego prace interpretujące epos o Gilgameszu, cykl "Opisanie świata", wykorzystujący motywy biblijne, czy wizualne komentarze do zbiorów bajek indonezyjskich Roberta Stillera. Niewiele prac z tego okresu zachowało się do dzisiaj - część zniszczył sam artysta, kiedy w 1986 roku państwo polskie odmówiło mu zgody na ich wywóz za granicę.

Roman Opałka znów mieszkał wtedy we Francji, dokąd powrócił w 1977 roku. Jednak rewolucja, która odmieniła jego twórczość, nadając jej wymiar traktatu naukowo-filozoficznego, dokonała się znacznie wcześniej, w 1965 roku. Człowiek nieco ponad trzydziestoletni postanowił wtedy malować czas jednej - własnej - egzystencji. A raczej dokumentować ją za pomocą ciągu liczb. Jak powtarzał, owa logika, progres liczb pozwala "zbudować to, co nazywamy czasem nieodwracalnym, w którym żyjemy". Projekt prowadzony był do końca ("To zadanie na całe życie, bo ostatnia liczba, którą kiedyś namaluję, będzie oznaczać kres mego istnienia" - mówił Opałka). Jednak ów koniec już we wstępnym założeniu matematycznym nie był ostateczny: wszak tytuł projektu, który zagarnął całe życie artysty, brzmi "Opałka 1965/1 - ?". Zawartemu w nim znakowi nieskończoności nie towarzyszy pytajnik. Byłby sprzeczny z prawami, które rządzą liczbami.

Pierwszy "Detal", składający się na projekt artysty (malarz tworzył rocznie jedynie pięć, sześć obrazów tworzących cykl, dopełniając je np. malowanymi tuszem na brystolu "Kartkami z podróży"), znajduje się dzisiaj w zbiorach łódzkiego Muzeum Sztuki. To czarne płótno (193 x 135 cm), podzielone rzędami białych cyfr - od 1 do 35327. W latach 70. obrazy Opałki zaczęły gubić ostrość, tracić kontrasty, stopniowo redukując się do bieli (ostatnie wydają się bliskie idei Kazimierza Malewicza, proponującego biały kwadrat na białym tle - nota bene, może warto by zastanowić się nad intelektualno-duchowym powinowactwem obydwu twórców). Odliczany czas zdawał się tracić na znaczeniu... Zredukowały go ciągi liczbowe...

W tym samym czasie obrazom zaczęły towarzyszyć fotograficzne autoportrety artysty. Ustawiał się na nich zawsze w tej samej pozycji, tak samo uczesany, ubrany na biało. Powstawały kolejne portrety - zmieniające się, a jednocześnie w jakimś wymiarze niezmienne. Świadectwo tego, że ciągi liczbowe nie są wyłącznie nieludzką abstrakcją, ale że dotyczą konkretnego, jednostkowego bytu w całym jego skomplikowaniu i tęsknocie za nieskończonością. Te fotografie to nie tylko zapis przemijania, ale także ilustracje intuicji podobnych do tych, które były udziałem wielkich matematyków, fizyków czy kosmologów, od Newtona po Einsteina... Intuicji wynikających z matematycznego znaku nieskończoności. Bo co tak naprawdę oznacza greckie "?"?

Śmierć osiemdziesięcioletniego Romana Opałki była zaskoczeniem. Przed kilku miesiącami otwarto jego wystawę w weneckim muzeum Correr przy placu św. Marka, gdzie jego obrazy zestawiono z twórczością żyjącego na przełomie XV i XVI wieku Vittorem Carpaccio. Malarz postanowił spędzić wakacje w okolicach Rzymu. Tu 27 sierpnia miał świętować z przyjaciółmi okrągłe urodziny. Odszedł szybko i niespodziewanie. Ale przecież liczby z jego obrazów nadal się multiplikują.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2011