Ziemia jest planetą

NICOLE STOTT, astronautka i malarka: Ten widok, gdy go już raz ujrzysz, staje się częścią ciebie. Widać stamtąd, że nie ma czegoś takiego jak druga strona globu.

04.03.2019

Czyta się kilka minut

Wschód Ziemi widziany z Księżyca, 24 grudnia 1968 r. / NASA
Wschód Ziemi widziany z Księżyca, 24 grudnia 1968 r. / NASA

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Woda w stanie nieważkości sprawia sporo kłopotów: unosi się w formie kulek, astronauci muszą pić przez słomkę. Jak to możliwe, że w ogóle zdołałaś malować akwarelami na orbicie?

NICOLE STOTT: Było z tym mnóstwo zabawy. Nie zanurza się pędzelka w kubku z wodą, bo nie można mieć kubka z wodą. Trzeba wycisnąć maleńką kulkę wody z woreczka do picia i dotknąć jej pędzlem. Wyglądało to naprawdę zgrabnie: myślałam, że woda połączy się z włosiem pędzla, jak na Ziemi, ale nie – mogłam zaobserwować, jak tuż przed dotknięciem wodna kulka sama chce wskoczyć na pędzel, jakby coś – pewnie napięcie powierzchniowe – ją przyciągało. Po zetknięciu kulka wody unosiła się wokół pędzla. Podczas mieszania z farbą woda zdawała się rwać ku niej, a rozwodniona farba – wskakiwać z powrotem na pędzel. A malować trzeba było ostrożnie, bo gdyby się dotknęło papieru pędzlem, cała ta kolorowa woda rozprysnęłaby się na nim naraz. Trzeba było przeciągać po papierze kulką barwnej wody, a nie samym pędzlem.

Przed sobą ma się nieopisanie piękny widok Ziemi z kosmosu, ale za plecami – nieskończoną pustkę. To napięcie inspiruje?

Patrzysz w dół i dociera do ciebie: o kurczę, żyjemy na planecie! Nie myślałam o tym zbyt wiele, zanim nie poleciałam w kosmos. W przedszkolu uczyłam się, że Ziemia jest planetą, ale w codziennym, pośpiesznym życiu nie liczymy się z tym, że naszym sąsiedztwem jest reszta planety w kosmosie. A nie da się temu zaprzeczyć, gdy patrzy się przez okno stacji. Nie da się też wtedy nie odwrócić i nie spojrzeć za siebie, w najczarniejszą, najczystszą czerń, jaką widziałam w życiu, a w której ta nasza planeta jest zawieszona. Z każdym pytaniem, które sobie kiedy­kolwiek zadawałeś o nieskończoność, siebie samego i swój cel, tam nagle stajesz oko w oko. To wszechogarniające wrażenie. Zdajesz sobie sprawę, że nie ma na tej planecie niczego, co nie łączyłoby się jakoś z wszystkim innym. Widzisz planetę na tle nieskończoności.

Wschód Ziemi widziany z Księżyca, 24 grudnia 1968 r. / Fot. NASA

Odczuć i emocji, które wyraża się przez sztukę, doświadczamy też przez ciało, a ono na orbicie wystawiane jest na ciężkie próby: mdłości, dezorientacja, stres...

Miałam szczęście, że nie doświadczyłam tego kilkudniowego etapu złego samopoczucia, który dotyka wielu astronautów. Ale obserwowałam członków mojej załogi, którzy przez to przechodzili, i wiesz co? Nawet przy całym tym bólu, dezorientacji, mdłościach – wciąż pragnęli się ciągle gapić przez okno. Bo ten widok, gdy go raz ujrzysz, staje się częścią ciebie. I zaczynasz szukać sposobu, żeby o nim opowiedzieć.

Ale nie trzeba lecieć aż w kosmos, żeby tego napięcia i tego wrażenia doświadczyć. Wystarczy spojrzeć w niebo: w dzień nasza atmosfera wydaje się rozciągać bez końca, a tymczasem w bezchmurną noc widać ten bezmiar kosmosu, przed którym chroni cię jej cienka warstwa.

Na orbicie astronautę otacza coś znacznie ulotniejszego i bardziej zawodnego niż nasza atmosfera – technologia.

Często pytają mnie, czy się bałam. To nie był strach. To był respekt. Świadomość środowiska, w którym się znajduję, i odpowiedzialność: że zapnę hak mocujący, gdy się zatrzymam, że nie oddalę się od stacji. Że skafander do spacerów kosmicznych to tak naprawdę mój własny, mały pojazd kosmiczny i muszę rozumieć komunikaty jego komputera: czy muszę natychmiast wracać do stacji, czy mogę kontynuować pracę na zewnątrz. Respekt i odpowiedzialność – to na pewno, choć podczas spaceru kosmicznego ma się też wypisane na twarzy onieśmielenie i zachwyt. Przed sobą masz stację kosmiczną, a 300 mil pod tobą – o rany, patrz, to Ziemia! Pomiędzy tobą a nią jest malutki wizjer, a dalej przemożna pustka kosmosu.

Gdyby w grę wchodził strach, nie dałoby się w ogóle wybrać w kosmos. Nie pozwoliłbyś się wsadzić do rakiety, gdybyś się bał. Ale to nie oznacza, że nie rozumiesz i nie odczuwasz respektu wobec milionów funtów siły ciągu, które powstaną pod tobą, żeby cię zabrać z planety. Niezdawanie sobie z tego sprawy byłoby naiwnością i ignorancją.

Byłaś świadkiem zmierzchu ery promów kosmicznych, jednej z najpiękniejszych konstrukcji ludzkości. W technologii jest piękno?

Gdy patrzyłam na prom przed startem, gdy obserwowałam stację kosmiczną podczas zbliżania się do niej, gdy unosiłam się wokół niej podczas spaceru kosmicznego – widziałam światło, kolory i to, jak się zmieniają. Już z czysto estetycznego punktu widzenia statki kosmiczne są olśniewające. A potem zdajesz sobie sprawę, jaka technologia się w nich kryje, i pytasz sam siebie, jak to w ogóle było możliwe, żeby choćby pomyśleć o ich zbudowaniu. Jest takie zdjęcie promu Discovery na platformie mobilnej, gdy po raz ostatni wyjeżdża z hangaru na wyrzutnię. To jego najpiękniejsze zdjęcie. Błękity, czerwienie, światło – są niezwykłe. Ale chociaż można by uznać to zdjęcie po prostu za piękne w swojej prostocie, to warto zdać sobie też sprawę, że nie ma na nim ani jednego miejsca, w którym złożoność technologii nie przekraczałaby naszych wyobrażeń.

Popatrz na Międzynarodową Stację Kosmiczną. To zawieszone w kosmosie dzieło sztuki. Coś, co nie ma prawa tam istnieć, a okrąża naszą planetę 16 razy dziennie.

Aczkolwiek nie wygląda, jakby ktoś przykładał się do jej designu...

Mylisz się!

Co jest pięknego w stacji kosmicznej?

O rany. Spójrz na to zdjęcie. Na jej symetrię, z tymi wielkimi skrzydłami paneli słonecznych. Srebrny, wybijający się na pierwszy plan moduł. Zależnie od kąta padania światła panele słoneczne stają się miedziane, złote, niebieskie. A cienie i światła na samej stacji, a Ziemia w tle... To dzieło sztuki. Sam powiedz.

Tak, przepraszam, cofam to, co powiedziałem.

Wybaczam ci. A tu, w tle, nad krzywizną Ziemi, widać cienką błękitną kreskę atmosfery. Tutaj żyjemy. W tym miejscu. To niezwykłe.

Widok Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, w tle cienka błękitna kreska atmosfery, 2011 r. / Fot. NASA

Czy projektanci statków kosmicznych przyszłości myślą o ich wyglądzie?

Coraz bardziej. Bardzo duży wpływ ma science fiction – wiemy przecież, jak te pojazdy powinny wyglądać. Fikcja naukowa w miarę upływu czasu staje się naukowym faktem. Niektóre młode firmy kosmiczne bardzo poważnie biorą pod uwagę estetykę. Ale naprawdę fajne jest to, że jeśli nawet się jej nie uwzględnia, to rozwiązania, które pojawiają się za sprawą czystej fizyki – kształt, który pojazd musi mieć, metal, z którego musi zostać zrobiony – są piękne same w sobie.

Jesteś zarówno inżynierem, jak i artystką, co chyba rzadko się zbiega?

Raz za razem odkrywam, że to częstsze, niżby się zdawało. W większości z nas jest mieszanka jednego i drugiego. Nie chce mi się wierzyć, że jest inaczej, bo oznaczałoby to, że mnóstwo ludzi nie używa w pełni własnego mózgu.

Gdy ponad trzy lata temu odeszłam z NASA na emeryturę, przed opuszczeniem Houston byłam kuratorką wystawy w ośrodku dla zwiedzających w Centrum Kosmicznym Johnsona. W centralnym punkcie był artystyczny skafander kosmiczny, który zrobiliśmy z dziećmi w szpitalach, dookoła zaś znajdowały się prace moich kolegów z Centrum. Samych umysłów ścisłych: inżynierów, naukowców, fizjologów, lekarzy, kontrolerów lotów. Było tam wszystko, od rzeźb w drewnie, przez rysunki i witraże, po wyszywanki i artystyczne ciasta. Każda praca była opatrzona kilkoma zdaniami twórców na temat tego, jak nauka i sztuka przecinają się w ich życiu.

I jak to wyjaśniali?

Że nie da się oddzielić jednego od drugiego, powiedzieć, że nauka jest tu, a sztuka tam. Przez całe ich życie obie dziedziny się spotykały: gdy myśleli o technicznym aspekcie swojej pracy, korzystali z artystycznej kreatywności, a gdy myśleli, jak coś zagrać albo namalować, brali też pod uwagę aspekt techniczny.

Szczególnie ekscytujące było to, że choć niektórzy z uczestników wystawy współpracowali ze sobą przez 20 lat, to gdy wpadali na siebie w centrum, w dzień instalacji wystawy, reagowali często: „O kurde, Ginger, co ty tu robisz? Nie wiedziałem, że malujesz czy rzeźbisz”. Było tak, jakby zostali sobie ponownie przedstawieni. I teraz lepiej się im ze sobą pracuje. Znają się lepiej, bo w pełni.

Przechadzając się po wystawie wiele razy słyszałam, jak dzieci wyrzucają rodzicom: „nie mówiliście mi, że można zajmować się i nauką, i sztuką!”. Bo przecież tak to działa: masz talent matematyczny, więc idź do mat-fizu, nie musisz się zajmować humanistyką. I na odwrót.

Odkąd uprawiamy naukę, sztuka jest sposobem na opowiadanie o niej. Ludzie, którzy nie mają pojęcia o nauce, mogą ją pojąć za sprawą artystycznej wyobraźni. Pomyśl o obrazach z teleskopu kosmicznego Hubble’a. Nam wszystkim, którzy nie mamy pojęcia o astrofizyce, piękno tych obrazów odbiera mowę. Ale wyglądają one tak, a nie inaczej, za sprawą naukowców, którzy przy pomocy kolorów i ich odcieni oddają rodzaje gazów w mgławicach czy temperatury. Umowne kolory pomagają nam zrozumieć matematyczne dane z teleskopu, bo nasze mózgi przetwarzają obrazy znacznie sprawniej niż ciągi zer i jedynek.

Wychowałem się na tych obrazach. To też dzieła sztuki?

Tak, to dzieła sztuki. Ogromnie mi się podoba, że NASA i inne agencje coraz większą wagę przywiązują do udostępniania obrazów z misji. Dzięki sondzie kosmicznej Juno zobaczyliśmy Jowisza jak nigdy przedtem – a obrazy te pochodzą z kamery szerokokątnej, która została tam zainstalowana jako dodatek. To nie jest superskomplikowane narzędzie badawcze, nie robi zdjęć wysokiej rozdzielczości, ale NASA dodała ją na pokład sondy, bo wie, że istoty ludzkie pragną zobaczyć. Tak samo było z sondą New Horizons i Plutonem czy Cassini i Saturnem.

Patrząc na wszystkie te miejsca, patrzymy też na siebie samych. Jeden z najpiękniejszych obrazów z sondy Cassini przedstawiał pierścienie Saturna, a pod nimi małą, niebieską kropkę: Ziemię.

Które z klasycznych zdjęć Ziemi z kosmosu jest dla Ciebie najważniejsze?

„Wschód Ziemi”.

Zrobił je William Anders podczas lotu Apolla 8, 24 grudnia 1968 r.

Dokładnie 50 lat temu ludzie po raz pierwszy byli świadkami tej niesamowitej sceny, gdy nasza planeta wschodzi ponad innym ciałem niebieskim. Zobaczyliśmy, że jesteśmy Ziemianami, żyjemy na planecie, chroni nas cienka, błękitna kreska atmosfery. Pytanie brzmi: gdzie chcemy być za kolejne 50 lat? Jak chcemy żyć w stulecie „Wschodu Ziemi”?

Niedawny szczyt klimatyczny COP24 posłużył polskiemu prezydentowi do trollowania świata: oświadczył, że węgla starczy nam na następne 200 lat. Czy gdy patrzyłaś z kosmosu na Ziemię, było Ci czasem smutno?

Tak. Bo widać stamtąd, jak wszystko na Ziemi jest ze sobą powiązane. Nie ma czegoś takiego, jak druga strona planety. Planeta jest jedna, i czy to z perspektywy pływu oceanów, ruchu chmur czy obserwacji burz, Ziemia wygląda jak organizm sam w sobie. Jakby żyła.

Zdałam sobie z tego sprawę nocą, przyglądając się błyskawicom. Wychowywałam się na Florydzie, gdzie burz było mnóstwo. Myślałam sobie wtedy, że burza zaraz przejdzie. Ale nie, ona nie przechodzi. Gdy z kosmosu przyglądasz się wzorom błyskawic, widzisz, że burza znad Florydy przemieszcza się poprzez ocean nad Afrykę. Wygląda jak odpalające neurony, jak system nerwowy.


Posłuchaj: My, Ziemianie - Nicole Stott w Podkaście Powszechnym


A smutek brał się stąd, że większość ludzi wciąż sądzi, iż istnieje jakaś druga strona planety, o której nie muszą myśleć. Że katastrofa, która dotyka dziesiątków tysięcy istnień ludzkich po drugiej stronie Ziemi, nie ma z nimi nic wspólnego. Patrzysz na to osłupiające, delikatne i żywe miejsce, które wszyscy ze sobą dzielimy, i uświadamiasz sobie, że większość tam na dole tego nie dostrzega. I że są tam rządy sądzące, iż węgiel jest odpowiedzią, podczas gdy wiemy, co robi z systemem podtrzymywania życia, od którego wszyscy zależymy – naszą planetą.

Ależ wystarczy temu po prostu zaprzeczyć.

I to się właśnie dzieje. Nigdy nie byliśmy ze sobą tak bardzo połączeni. W dłoniach mamy urządzenia łączące nas z wiedzą całego świata. A równocześnie nie przyjmujemy do wiadomości, że wszystko, co nas otacza, jest ze sobą połączone. To forma wyparcia.

Sądzę, że dochodzimy do punktu zwrotnego. To dlatego „Wschód Ziemi” jest tak znamiennym symbolem. 50 lat temu zdaliśmy sobie sprawę, że żyjemy na planecie w kosmosie, która jest naszym systemem podtrzymywania życia. Chciałabym, żebyśmy po 50 latach przestali to wypierać. Musimy mówić o tym, jak Ziemia nas chroni. A dzieje się to dokładnie tak, jak na stacji kosmicznej, która naśladuje to, co Ziemia robi dla nas. Cienka metalowa powłoka wokół stacji jest jak błękitna linia atmosfery, która chroni naszą planetę i wszystko, co dobre: wodę, powietrze, energię, utrzymuje w jej obrębie.

W zamkniętym obiegu, gdzie są oczyszczane i odzyskiwane. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna to dziś wzorowe miejsce do życia?

Otóż to: w kosmosie nie tylko pracujemy – my tam żyjemy. Z ludźmi z całego świata, w kulturowym tyglu i wśród relacji międzynarodowych. Cele wszystkich krajów biorących udział w misji składają się w jeden, w ramach wspólnej, pokojowej i efektywnej współpracy.

Dla mnie największym darem otrzymanym podczas pobytu na ISS były relacje, które tam się zawiera. Na każdym etapie misji było tam sześcioro ludzi, łącznie reprezentujących 15 krajów. Stanowiących jedną załogę. Moim dowódcą był Giennadij Padałka – nie był dowódcą rosyjskiej części stacji, nie było osobnego dowódcy amerykańskiego czy europejskiego. Załoga jest jedna, tak jak stacja.

Tak więc sześcioro ludzi w kosmosie i dziesiątki tysięcy specjalistów w agencjach z całego świata współpracują pokojowo nad czymś, co jest prawdopodobnie najbardziej skomplikowanym przedsięwzięciem, na jakie poważyła się ludzkość. To absolutnie najlepszy model tego, jak powinniśmy ze sobą żyć i współpracować jako załoga statku kosmicznego „Ziemia”. Tyle że na to, jak na razie, nie wymyśliliśmy zasad ani procedur.

Brzmi to skrajnie idealistycznie. A zdarzają się tam konflikty? O zasoby, o przestrzeń albo dlatego, że dużo ludzi stłoczonych jest w jednym, ciasnym miejscu?

Z naszą załogą ćwiczyliśmy na Ziemi na tyle długo, żeby się zorientować, kto np. budzi się w złym humorze, więc przez 10 minut wystarczy nie zwracać na niego uwagi. Tak samo postępuje się w rodzinie. Trzeba się zawczasu zorientować w tej międzyludzkiej dynamice i zdecydować, jak sobie z tym poradzić. Na stacji kosmicznej są różnice polityczne dotyczące ­priorytetów misji, różnice między agencjami czy nawet członkami załogi, ale wszyscy ustanawiamy tam tzw. zasady zaangażowania – jak sobie będziemy z tym radzić – które każdy akceptuje. I to działa.

„Idealistyczne” to dobre słowo. To utopijna wizja funkcjonowania ludzkości. Ale musimy skorzystać z takich przykładów jak ISS i zasady funkcjonowania na orbicie, żeby rozwiązać największe wyzwania czekające nas tu, na Ziemi. Tymczasem mnóstwo ludzi nawet nie wie, że stacja kosmiczna istnieje. A powinni – bo wszystko, co jej dotyczy, dotyczy też życia tu, na dole.


Czytaj także: Piosenki z blaszanej puszki - rozmowa "Tygodnika" z astronautą Chrisem Hadfieldem


Dla mnie sztuka jest sposobem budzenia zaangażowania tym tematem u ludzi, którzy w przeciwnym razie nawet nie pomyśleliby o kosmosie. „Hej, ten obraz namalowałam na podstawie zdjęcia, które zrobiłam w kosmosie, gdy byłam w tym dziwnym miejscu zwanym ISS. Wiesz, że wraz z 14 innymi krajami żyjemy tam od 20 lat i wspólnie pracujemy? Wow, czy to nie super wzór dla tego, co powinniśmy robić tutaj, na Ziemi?”.

Ekscytują nas perspektywy lotu na Marsa czy księżyce Jowisza i Saturna. Ale czy mamy moralne prawo eksplorować inne światy, skoro tak traktujemy nasz?

Gdy chodzi o lot na Marsa, są dwa podejścia. Pierwsze reprezentują eskapiści, którzy twierdzą, że do tego stopnia spapraliśmy sprawę na Ziemi, że trzeba się ewakuować na Marsa.

Drugi obóz, którego czuję się członkinią, to ci przekonani, że jesteśmy właśnie w miejscu, w którym musimy wymyślić, jak ocalić Ziemię.

Ale wiemy równocześnie, że przeżycie rodzaju ludzkiego opiera się na jego obecności nie tylko w tym jednym miejscu we wszechświecie. Musimy się rozprzestrzenić, żeby przetrwać. Wrócimy więc na Księżyc. Skorzystamy z Księżyca, żeby polecieć na Marsa. Wymyślimy, jak ruszyć w podróż między­gwiezdną. Ale robiąc to wszystko, musimy zadbać o system podtrzymywania naszego życia na Ziemi, dopóki za miliardy lat nie wchłonie jej Słońce. Nie chodzi o opuszczenie Ziemi, którą zmarnowaliśmy. Chodzi o to, że dysponujemy już wszelkimi technologiami, by sprostać wyzwaniom na tej planecie, a następnie zabrać ze sobą tę wiedzę, zamieszkać w innych światach i zbudować tam swoje systemy podtrzymywania życia. I nie musieć odrabiać tam tych samych lekcji, które mamy zadane tutaj.

Czy te technologie są dla wszystkich? Nie tylko dla miłego, czystego Zachodu eksportującego cały brud do Trzeciego Świata?

To naprawdę coś dla wszystkich. Pracowałam przy programach na rzecz czystej wody, dostarczania energii i łączności w regionach Afryki, które uznałbyś za najdalszy możliwy Trzeci Świat, i które długo walczyły choćby o dostęp do wody. Dziś działa tam infrastruktura, której byśmy wszyscy na Zachodzie pozazdrościli. Systemy oczyszczania wody dostępne na skinienie, energia słoneczna i wiatrowa, reaktory biogazowe, generujące elektryczność z metanu ze ścieków. Chciałabym takich technologii u siebie.

Od 1972 r. misje załogowe nie poleciały nigdzie dalej niż na niską orbitę Ziemi. Na razie nie pali nam się w kosmos – trzeba by wytłumaczyć podatnikom, po co nam to.

Jeszcze polecimy, obiecuję. Jest wola, żeby założyć stałą bazę na Księżycu, i to w ramach współpracy międzynarodowej – nie będzie tak, żeby tylko Chiny samotnie siedziały po jego niewidocznej stronie. Dokona się to za sprawą współpracy międzynarodowej w rozwoju technologii ponad dzisiejszy poziom, a następnie za sprawą współdzielenia jej i stworzenia takiego modelu biznesowego po stronie prywatnej, żeby coraz więcej ludzi widziało w podróżach kosmicznych wartość. Bo, powtórzę raz jeszcze, loty w kosmos związane są z jakością życia na Ziemi. Czeka nas skok, na który wszyscy od dawna czekamy.

Inaczej utkniemy?

Jest taki cytat: ktoś powiedział, że dinozaury nie miały programu kosmicznego.

Jest też inny cytat: astronauta Apolla 14 Edgar Mitchell opisał wrażenie, jakie zrobił na nim widok Ziemi z kosmosu, następująco: „Chciałoby się złapać jakiegoś polityka za kołnierz, zawlec go tam, te ćwierć miliona mil, i powiedzieć: popatrz na to, sukinsynu”.

I chyba każdy z nas to powtarza. ©℗

NICOLE STOTT (ur. 1962) jest astronautką, inżynierem, aquanautką, pilotką, malarką i edukatorką. W NASA pracowała 27 lat. W kosmos latała dwukrotnie (w 2009 i 2011 r.), na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) spędziła 91 dni. Latała na pokładach wahadłowców Atlantis i Discovery (brała udział w ostatnim locie tego promu 24 lutego – 9 marca 2011 r.). Odbyła również przeszło sześciogodzinny spacer kosmiczny. W 2006 r. członkini podwodnej misji NEEMO 9, w ramach której spędziła 18 dni w podwodnym habitacie NASA Aquarius. Brała także udział w pracach nad wyborem komercyjnego partnera do budowy nowego amerykańskiego statku załogowego. Od 2015 r. na emeryturze, zajmuje się popularyzacją astronautyki i tworzy. Na zdjęciu – na pokładzie stacji ISS z namalowanymi przez siebie pierwszymi w historii orbitalnymi akwarelami.

Dziękujemy Uniwersytetowi Śląskiemu za pomoc w zorganizowaniu wywiadu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2019