Zielony Ład i szara strefa

Premier Morawiecki zakładał, że grożąc wetem uzyska lepszą pozycję podczas targów nad budżetem UE. Wypisując się na starcie z ekologicznych zobowiązań ryzykuje jednak coś więcej.

16.12.2019

Czyta się kilka minut

Premier Mateusz Morawiecki na szczycie Unii Europejskiej, Bruksela, 13 grudnia 2019 r. / Fot. Radek Pietruszka / PAP /
Premier Mateusz Morawiecki na szczycie Unii Europejskiej, Bruksela, 13 grudnia 2019 r. / Fot. Radek Pietruszka / PAP /

Dyskusje nad strategicznymi decyzjami w sprawie ograniczenia skali zmian klimatycznych oznaczają wieloletnie wysiłki na rzecz przestawienia gospodarek i rozlicznych aspektów codzienności setek milionów ludzi. Krzyżujące się interesy generują chaos sprzecznych opinii i interpretacji. Z fizyką i nauką o klimacie się nie dyskutuje, ale makroekonomia, globalne finanse, strategie rozwojowe, zmiany obyczaju i wzorców konsumpcji to obszary, gdzie nikt nie może sobie rościć prawa do ostatecznej racji. Co jest ambitne i dalekowzroczne, a co jest szkodliwą utopią? Jak sprawiedliwie wyważyć obciążenia? Jaką wspólną miarę przyjąć dla krajów w tak różnej sytuacji jak np. Niemcy i Bułgaria?

Ostatnie dni przyniosły kilka niejednoznacznych sygnałów w tych sprawach: Komisja Europejska na początek urzędowania wyłożyła na stół założenia Nowego Zielonego Ładu. Wśród najważniejszych celów jest – ambitniejsze niż dotąd zakładano – zredukowanie emisji CO2 do 2030 r. (50–55 proc. zamiast 40), a także tzw. pełna neutralność klimatyczna do 2050 r. Kilka dni potem kwestia tego ostatniego zobowiązania stanęła na szczycie przywódców państw unijnych i spotkała się ze sprzeciwem Polski, który sprytnie ominięto, przyjmując jednomyślne zobowiązanie dla całej Unii z zastrzeżeniem, że jeden kraj nie jest na to gotowy. Co wcale zresztą nie oznacza, że Polska załatwiła sobie zwolnienie z np. wymogów redukcji emisji do 2030 r., które wkrótce Komisja zacznie wdrażać w ramach wspomnianego ładu.

Ten zielony pośpiech można wyjaśnić m.in. potrzebą wizerunkowego sukcesu nowej unijnej egzekutywy. Chodziło o to, by UE mogła zaznaczyć swoją czołową rolę podczas trwającego równolegle w Madrycie szczytu COP 25 poświęconego implementacji porozumień paryskich. Który to szczyt nie przyniósł rezultatów. Nie udało się m.in. doprecyzować zasad globalnego systemu handlu emisjami.

Trudno dociec, jak potoczą się dalej rozmowy i działania w skali globu. W skali europejskiej jest jasne, że rozwiązania Zielonego Ładu nabiorą wkrótce ciała. Premier Morawiecki zakładał, że grożąc wetem uzyska lepszą pozycję, by w ramach prac nad budżetem wytargować korzystniejsze zasady wsparcia finansowego dla – niewątpliwie kosztownej – transformacji polskiej energetyki i gospodarki. To prawda: bez wielkich pieniędzy z Unii Polsce nic się nie uda – chociaż na razie nasz rząd nie przedstawił przygotowywanej w bólach od paru lat strategii energetycznej z konkretnymi wyliczeniami. Ale wypisując się na starcie z tak istotnego zobowiązania, ryzykujemy, że stracimy w ogóle wpływ na to, jak te hipotetyczne fundusze zostaną ustalone i podzielone. Jedyna nadzieja Morawieckiego (i wielu jego wyborców) w tym, że większość krajów unijnych tylko udaje determinację w dążeniu do neutralności klimatycznej. Greta Thunberg przy okazji madryckiego fiaska mówiła: „największym zagrożeniem nie jest bezczynność, lecz to, gdy politycy i prezesi pozorują realne działania, podczas gdy prawie nic się nie dzieje poza sztuczkami księgowymi i kreatywnym PR-em”.

W swoich pokerowych zagrywkach premier przegapił ważną rzecz: działania na rzecz klimatu są kolejnym ćwiczeniem z unifikacji. Być może równie głębokim, jak proces akcesji poszczególnych krajów do Unii, który też nieraz wydawał się niemożliwy z racji ogromu zmian ustrojowych, prawnych i mentalnych. W ubiegłym tygodniu, przy okazji szczytu Rady Europejskiej, Polska dała sygnał, że tak jak było ją stać na tamten wielki wysiłek z przełomu tysiącleci, tak teraz – przynajmniej na razie – uważa, że szkoda zachodu.

Szkoda nas na Zachodzie.                       ©℗


CZYTAJ WIĘCEJ:

KRYZYS KLIMATYCZNY  ZOBACZ SERWIS SPECJALNY >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019