Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie planujemy zawieszenia zajęć stacjonarnych w przedszkolach” – powiedział w zeszłym tygodniu minister Przemysław Czarnek. Tymczasem nie wiadomo nawet, jaki odsetek placówek zamknięto ze względu na ogniska koronawirusa. 5 listopada resort edukacji donosił jeszcze, że tryb zdalny lub hybrydowy dotyczy niemal tysiąca przedszkoli (6,1 proc.) – jednak wraz z całkowitym zamknięciem szkół wysyłania codziennych raportów poniechano, bez podawania przyczyn. Co nie znaczy, że zmieniły się realia: dyrektorzy placówek dla małych dzieci przeżywają z grubsza to samo, co wcześniej przeżywali kierujący podstawówkami: zarażające się opiekunki, bezskuteczne próby dodzwonienia się do sanepidu, konieczność zamykania placówek ze względu na zagrożenie i brak kadr.
Tymczasem szkoły popracują zdalnie do świąt, co w praktyce oznacza, że dzieci wrócą do klas najwcześniej w poniedziałek 18 stycznia. To wtedy zakończą się – zgodnie z decyzją rządu w tym roku skumulowane, bez podziału na województwa – zimowe ferie. A to z kolei oznacza, że epidemiczna huśtawka edukacyjna będzie już wówczas trwała osiem szkolnych miesięcy (o konsekwencjach takiego stanu rzeczy piszemy na dalszych stronach). Ku zgryzocie dużej części społeczeństwa: sondaż United Surveys dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” pokazuje, że wśród wprowadzonych przez rząd obostrzeń najwięcej respondentów (53,8 proc.) uwiera właśnie zamknięcie szkół.
Jesteśmy więc również skazani na huśtawkę społecznych nastrojów: od lęku przed zakażeniami i frustracji z powodu organizacyjnego chaosu, gdy szkoły działają stacjonarnie – po ogólne zmęczenie izolacją, gdy placówki są zamknięte. ©℗
SZKOŁA WOBEC EPIDEMII – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>