Zardzewiała strona Polski

MAREK SZYMANIAK, autor książki „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”: Kto raz stąd wyjedzie, bardzo rzadko wraca.

25.10.2021

Czyta się kilka minut

Bielawa, luty 2020 r. / MAREK SZYMANIAK
Bielawa, luty 2020 r. / MAREK SZYMANIAK

JĘDRZEJ DUDKIEWICZ: Ciągle słyszymy, że Polska się rozwija, a PKB rośnie. Tymczasem Pan opisuje zapaść mniejszych miejscowości. Skąd ten kontrast?

MAREK SZYMANIAK: Poziom życia w Warszawie, Trójmieście, Krakowie czy Poznaniu jest dziś pewnie porównywalny do miast na Zachodzie. W mniejszych, które opisuję, wygląda to zupełnie inaczej. Gdy zestawimy Prudnik z położonym niedaleko Wrocławiem, okaże się, że jakość życia w nich dzieli przepaść. Widać to zresztą w statystykach – Warszawa z okolicznymi gminami osiągnęła 160 proc. średniej unijnego bogactwa, a już pozostała część Mazowsza ma wskaźnik 63 proc. Są całe regiony, jak lubelskie czy warmińsko-mazurskie, które ledwie dobiły do 50 proc. średniej UE. Przed dojściem PiS do władzy narracja była taka, że za nami złote ćwierćwiecze w historii Polski, ale uwaga skierowana była na wielkie miasta. Rozwijały się one plus okolice w zasięgu 50 kilometrów, a reszta zostawała w tyle, popadając w marazm. Ludzie szukający szans na godne życie zaczęli więc wyjeżdżać, co jest logiczne. Przyspieszało to jednak zapaść mniejszych miast, więc postanowiłem pokazać drugą, zardzewiałą stronę tej złotej monety.

Metropolie miały być lokomotywą, która pociągnie resztę. Zamiast tego zasysały coraz więcej ludzi, którzy zwykle nie wracali już w rodzinne strony.

Dla wielu osób taki wyjazd to niemal konieczny warunek, by przetrwać i mieć lepsze życie. W moim liceum w Krasnym­stawie 95 proc. klasy wiedziało, że nic nie trzyma ich na miejscu. Co prawda zwykle lubi się swoje miasto, ma się tam rodzinę, znajomych, więc chęć powrotu powinna być naturalna. A jednak większość osób się na to nie decyduje, choć ich los w dużym mieście wcale nie jest usłany różami. Ich rodzice mają niskie zarobki, więc muszą w trakcie studiów pracować. I będzie to raczej praca w kawiarni lub call center, a nie zgodna z kierunkiem, który studiują. Dodatkowo nie wynajmą pokoju w centrum, tylko na obrzeżach, będą zatem tracić czas na dojazdy. Ktoś, kto urodził się w metropolii, ma często lepszy start, bo czas po zajęciach może wykorzystać na odpoczynek, naukę, darmowy staż, zdobycie kolejnych kontaktów, nie mówiąc o tych znajomościach, które już posiada.

W swojej książce podzielił Pan problemy mniejszych miast na różne kategorie i opisuje je na konkretnych przykładach, ale tak naprawdę większość z nich występuje wszędzie.

Książkę zaczynam od rozdziału o wyludnieniu mniejszych miast, a każdy kolejny to opis problemu, który się do tych wyjazdów przyczynia. Najważniejszym jest brak godnej, stabilnej pracy w okolicy. To fundament, bez stałej pensji wypłacanej regularnie, a nie w zależności od humoru szefa, bez możliwości pójścia na urlop lub L4 nie da się planować przyszłości. Wszędzie, również w metropoliach, ale w nich jednak łatwiej jest zmienić miejsce pracy. To pierwsza z kostek domina, która wpływa na kolejne. Mając umowę śmieciową, nie będziemy planować zakładania rodziny, bo nie będziemy mieć szansy na mieszkanie. O wielu rzeczach przestajemy myśleć, ponieważ nie spełniliśmy pierwszego warunku.


WALKA O DUSZĘ MAŁYCH MIAST

KAROLINA LEWICKA: Ani metropolie, ani wieś. To w małych miastach leży klucz do przejęcia władzy w następnych wyborach. Wie o tym nie tylko Platforma, która ostatnio próbuje zrobić zwrot ku konserwatywnej prowincji.


Ktoś może powiedzieć, że to wina tych osób, bo trzeba było jeszcze więcej się uczyć, wcześniej wstawać, więcej pracować...

Opisuję historię dziewczyny z Tomaszowa Lubelskiego. Wyjechała do Lublina, zdobyła wykształcenie, włożyła w to sporo wysiłku, czyli zrobiła wszystko, by żyło jej się dobrze. Wróciła do swojego miasta i okazało się, że co z tego, iż ma dyplom, skoro pracę dostanie tylko w urzędzie i nawet gdy połączy swoje zarobki z pensją partnera, wciąż nie są w stanie dostać kredytu na mieszkanie. I tkwi w zawieszeniu, bo chciałaby urodzić dzieci, wejść w dorosłość. A tę rozumie się właśnie jako zamieszkanie na swoim, nawet jeśli ma być wynajęte. Na razie musi zostać u rodziców, a przecież nie wychowa dziecka u nich w pokoju. Innym przykładem jest dziewczyna z Hajnówki. Też wróciła tam po studiach i nie mogła znaleźć pracy zgodnej z wykształceniem. Nie chodzi o to, by pracowała w budce z kebabem, bo ona ma już inne aspiracje, które wiążą się zarówno z zakresem pracy, jak i z pensją. W przypływie frustracji wysłała swoje CV do firm w większym mieście i nagle okazało się, że jest dla niej praca. Wyjechała więc i kiedy rozmawiałem z nią, widać było, że jest cały czas zaskoczona, iż pracodawca opłacił jej studia podyplomowe, by nauczyła się nowych rzeczy, oraz obiecał, że jak je skończy, to dostanie podwyżkę. Ktoś zobaczył w niej potencjał i chciał zainwestować. W mniejszym mieście, mając niższe zarobki, musiałaby sama odkładać na studia, więc wszystko zabrałoby o wiele więcej czasu, o ile w ogóle by się wydarzyło.

Rynek pracy w metropolii wiąże się też z innymi benefitami.

Wystarczy porównać ogłoszenia o pracę. Standardem stają się: dodatkowe ubezpieczenie na życie, prywatna opieka medyczna, służbowe laptopy i telefony. W mniejszym mało kto o czymś takim myśli. Jednocześnie starsi pracownicy z niejakim sentymentem wspominają, że w PRL zakład pracy dawał dostęp do lekarza, stołówki, transport do fabryki. Wiadomo, że nie zawsze to działało, ale jednak było. Nową wersję tego samego, tylko pod angielską nazwą, oferują obecnie korporacje i nikt nie mówi o roszczeniowości czy powrocie do socjalizmu.


#DOM

MAREK SZYMANIAK, reporter: "O smogu w moim rodzinnym Krasnymstawie nie dowiemy się z oficjalnego czujnika, bo go po prostu nie ma". SŁUCHAJ ROZMOWY W PODKAŚCIE POWSZECHNYM>>>


Jest jeszcze jeden problem, który powinniśmy rozwinąć – koszt kupna mieszkania.

Media skupiają się na tym, co najbardziej sensacyjne, np. informacji, że w Warszawie czy Trójmieście metr kwadratowy kosztuje już kilkanaście tysięcy złotych. To jest oczywista patologia, ale jednocześnie nie zauważa się, iż kilka tysięcy złotych za metr w mniejszym mieście też przekracza możliwości zwykłych ludzi. Spodobał mi się Prudnik, więc sprawdziłem, jakie są tam ceny mieszkań. Okazało się, że 3 tys. zł za metr. Znajomi z Warszawy mówili, że to niemal za darmo. Tyle że jeśli zarabia się tam 1,8 tys. na rękę, to gdy dołoży się do tego czynsz, rachunki i wiele innych wydatków, też nie można sobie pozwolić na kupno mieszkania. O tym wszystkim trzeba zacząć rozmawiać.

Zamiast tego mamy narrację o byciu kowalem własnego losu. To musi budzić frustrację. Czy to może być mieszanka wybuchowa?

Kiedy pisałem pierwszą książkę, „Urobieni. Reportaże o pracy”, zastanawiałem się, czemu ludzie się nie zbuntowali, w końcu patologie na rynku pracy dotyczą milionów osób. Ale oni mieli poczucie, że to ich indywidualny problem i sami muszą sobie poradzić. Jak powiedział profesor Andrzej Szahaj, bulgotało w tym garze, ale pokrywka była uchylona i para ulatywała. A tą uchyloną pokrywką była możliwość emigracji na Zachód. Kiedy miliony osób wyjeżdżały i tam zaczynały nowe życie, nie było ich na miejscu, żeby walczyć o zmiany. Nie myśleli: zbierzmy się, zróbmy coś. Z badań wynika, że mieszkańcy mniejszych miejscowości w ostatnich trzech dekadach głosowali bardzo różnie, na SLD, PO, teraz na PiS. Wniosek jest taki, że dawali szansę tym, którzy obiecywali poprawę ich życia na miejscu. Ci ludzie głosują zgodnie ze swoim interesem i tak samo robią ludzie z metropolii.

O tych, co mają gorzej, mówi się zwykle, że są niezaradni, mało przedsiębiorczy. Tymczasem to, że wciąż są w stanie utrzymać się na powierzchni mimo piętrzących się problemów, świadczy o czymś zgoła przeciwnym.

Dobrze zobrazował to mój rozmówca z Kętrzyna. Był oburzony i sfrustrowany narracją o tym, że mieszkańcy mniejszych miast są roszczeniowi, trzeba im wszystko podsuwać pod nos. Weźmy Braniewo, Bartoszyce, Kętrzyn – zlikwidowano tam wiele zakładów, bezrobocie jeszcze do niedawna oscylowało w okolicach 30 proc. Duża część tamtejszych mieszkańców nie czekała, aż coś spadnie z nieba, tylko radziła sobie, jak mogła, np. przemycając towary przez granicę. Wiadomo, to nielegalne, ale jak nie ma się wyboru, to robi się to, co pozwoli przetrwać. Niestety, trudno się potem z takiego świata wyrwać.

Migrację do większych miast przyspiesza sytuacja w ochronie zdrowia, zamykanie kolejnych oddziałów. I sami się na to godzimy, bo przyjmujemy narrację, że jedynym istotnym wskaźnikiem jest rentowność. Państwo abdykuje ze swoich obowiązków.

Tak, ale nie dlatego, że jest zły władca, który mówi, że pozamyka wszystko, bo ma taki kaprys. To są nasze decyzje. Decyzje społeczeństwa, bo to my wybieramy rząd, który realizuje konkretny program. Taki, w którym szpital oddalony jest od obywatela o kilkadziesiąt kilometrów. W Kraśniku są plany zamknięcia porodówki, w Zamościu oddziału pediatrycznego. Siłą rzeczy w ten sposób ludzie są wypychani do większego miasta, bo nie każdy podejmie ryzyka, by z żoną w ciąży albo chorym dzieckiem jechać siedemdziesiąt kilometrów po pomoc. I słusznie zauważyła jedna z bohaterek mojej książki – nie jest obywatelką gorszą niż ktoś, kto mieszka w dużym mieście, więc dlaczego ma mieć gorszy dostęp do opieki? Tak samo płaci podatki, a jednocześnie nie dostaje w zamian tego, co ludzie w metropoliach. Kolejne rządy przez dekady zapominały, że za rogatkami wielkich miast istnieje jakaś Polska.

Tak naprawdę zapominały o Konstytucji, w której są zapisy dotyczące rynku pracy, ochrony zdrowia, mieszkalnictwa.

To prawda. Głośno jest dziś o ważnej sprawie niezależności sądownictwa i warto protestować przeciwko łamaniu prawa, ale inne zapisy Konstytucji są łamane od wielu lat i nie ma nie tylko demonstracji, ale nawet alarmistycznego tonu w związku z tym, że dostęp do lekarzy specjalistów w mniejszych ośrodkach jest iluzoryczny.

Gdy ktoś w debacie cytuje konkretne zapisy, to wiele osób zastanawia się, czy nie jest to aby komunizm...

Podobnie jest z postulatami Sierpnia 1980. Mimo upływu czterdziestu lat niektóre z nich nigdy nie zostały zrealizowane i pewnie część z nich też, gdyby nie podać kontekstu, mogłaby co poniektórych oburzać.

Z Pana książki przebijają dwie emocje – obok rezygnacji jest też determinacja, by mimo ciągłych ciosów iść do przodu i próbować zmienić coś na lepsze.

W moim rodzinnym Krasnymstawie uratowano rynek przed zabetonowaniem, wciąż są tam drzewa, można usiąść w cieniu. Są też miasta, gdzie powstają programy mieszkaniowe dla tych, którzy nie łapią się na kredyt w banku i jednocześnie nie mogą dostać mieszkania komunalnego lub socjalnego. Po premierze książki zaczęły zresztą spływać kolejne głosy, że w różnych miejscach dzieją się dobre rzeczy. Jak w Dąbrowie Górniczej, gdzie zrewitalizowano pofabryczne tereny i stworzono przestrzeń, w której mieszkańcy mogą się spotkać, są najróżniejsze inicjatywy kulturalne, gastronomia, zajęcia sportowe. Mimo że to wciąż pojedyncze przykłady, chciałbym, by były inspiracją dla innych. Jeśli nic się nie zmieni, to kolejne miasta będą się wyludniać, ich zapaść będzie postępować, a to z kolei zwiększy najróżniejsze problemy społeczne. Jak na razie, są skowronki nadziei i mam nadzieję, że ich śpiew się poniesie, a przede wszystkim zostanie wysłuchany. ©

MAREK SZYMANIAK jest dziennikarzem i reporterem. Finalista konkursu stypendialnego Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej za debiutancką książkę „Urobieni. Reportaże o pracy”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2021