Zanim wyzwolimy Bierdiańsk. Reportaż z Ukrainy

Po rosyjskiej inwazji wielu ukraińskich samorządowców musiało opuścić swoje miejscowości. Teraz wspierają uchodźców i armię. I szykują się do powrotu.
z Zaporoża

10.09.2023

Czyta się kilka minut

Zanim wrócimy
Wiktoria Halicyna. Zaporoże, sierpień 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Kilkanaście osób siedzi w kole. Omawiają sprawy podczas cotygodniowego podsumowania. Głos zabierają starostowie, deputowani, dział rozwoju, edukacji, zdrowia. Urzędnicy po kolei informują: „Rosjanie przygotowują wybory, wydają paszporty i wsadzają. Jednej kobiecie dali 20 lat. Ma dwoje dzieci. Będziemy chcieli, żeby dodano ją do listy jeńców na wymianę”. „Przywieźli agregat, pięć kilowatów, dla przedszkola”. „Będziemy kontynuować spotkania dla mieszkańców w sprawie utraconego majątku”. „Napisaliśmy prośbę do UNICEF-u o pomoc humanitarną”.

– Jest o nią coraz ciężej, więc proszę, szukajcie partnerów, którzy będą mogli nam pomóc – mówi do zebranych Serhij Kaliman.

Charyzmatyczny i gadatliwy, jest przewodniczącym wasyliwskiej hromady (to odpowiednik gminy) oraz rady miejskiej Wasyliwki w obwodzie zaporoskim. Jest też rolnikiem, ma sporo ziemi. Podobnie jak niemal całe zarządzane przez niego terytorium, jego dom jest pod okupacją, prawie od pierwszych dni rosyjskiej inwazji z lutego 2022 r.

Dlatego spotykają się w użyczonym biurze na obrzeżach Zaporoża. Biuro wciąż nie jest ogarnięte, sporo rzeczy zostało po poprzednich najemcach. Jak choćby fototapeta z wyspą, palmą i morzem w pokoju, gdzie urzęduje Kaliman. W tym biurze urzędnicy z wasyliwskiej hromady omawiają sprawy, spotykają się z mieszkańcami i organizują, co trzeba.

Od ponad roku tylko dwie wsie z tej jednostki terytorialnej są pod kontrolą Ukrainy, tuż przy linii frontu. Mimo to urzędnicy mają ręce pełne roboty. Pomagają mieszkańcom, którzy zostali w tych dwóch wsiach, a także tym zmuszonym do opuszczenia domów. Regularnie dostarczają wsparcie wojskowym. A przede wszystkim: planują i organizują, by po powrocie do domów – w co mocno wierzą – od razu wziąć się do roboty.

Z lekami przez front

Wasyliwka to 13-tysięczne kiedyś miasto, ok. 60 km na południe od Zaporoża, w południowo-wschodniej Ukrainie. W ręce Rosjan wpadło na początku marca 2022 r. Kaliman, który pozostawał tam do kwietnia, podkreśla, że dopóki tam był, wisiały dwie flagi: Ukrainy i Unii Europejskiej. Za to Rosjanie wyprowadzili go na pozorowaną egzekucję. Przyłożyli mu lufę do głowy, ale żołnierz wystrzelił obok. Kaliman stracił przytomność. Ocknął się, gdy chlusnęli w niego wodą z wiadra. Flag jednak nie zdjął.

Gdy w połowie kwietnia 2022 r. wyjechał spod okupacji – Gdy w połowie kwietnia 2022 r. wyjechał spod okupacji – na tym odcinku frontu było to wówczas możliwe – najpierw pojechał do Włoch, by leczyć syna. Potem sam trafił do szpitala na Zakarpaciu. Latem 2022 r. wrócił do Zaporoża. Wciąż nie było wiele wiadomo, jak mógłby działać.

Kaliman obdzwonił wszystkich, sprawdził, kto jest w Zaporożu, i umówili się w kawiarni. Od razu wpadli w wir pracy. Do jesieni była przejezdna droga łącząca Wasyliwkę z Zaporożem. Front stał tam w miejscu, a rosyjskie posterunki czasem przepuszczały cywilów (tędy w pierwszych miesiącach inwazji ewakuowali się mieszkańcy obleganego Mariupola). Tą drogą urzędnicy Kalimana wozili nawet do Wasiliwki pomoc humanitarną, zwłaszcza leki.

Kadry decydują

Potrzebne było pomieszczenie. Tu przydały się liczne kontakty Kalimana. Znajomi mieli biuro, które mogli użyczyć. Wprowadzili się, ale nie mieli choćby jednego komputera. Nie mówiąc o setkach tabletów dla dzieci z rodzin uchodźców, które uczą się zdalnie. Szybko się dokształcali, jak pozyskiwać środki od organizacji pomocowych. Stopniowo w biurze zaczął pojawiać się sprzęt: ktoś przywiózł krzesła, ktoś inny stoły.

Kalimanowi zależało, by jak najwięcej urzędników zostało przy nim. Ściągał ich z całej Ukrainy, obiecując, że mają zagwarantowaną pracę. – Kadry decydują o wszystkim – powtarza dziś znaną maksymę Stalina. – Jestem pewien, że gdy wrócimy do siebie, będzie straszny głód na specjalistów.

Zanim wrócimy

Chwali się, że spośród pracowników rady miejskiej tylko dwie osoby podjęły się współpracy z władzą okupacyjną. Dodaje, że to jedna z nielicznych okupowanych hromad, gdzie odbywają się – na wygnaniu – sesje rady miejskiej, bo jest kworum. Tym samym nie było potrzeby wprowadzania administracji wojskowej, gdzie mer rządzi w pojedynkę.

– Część naszych deputowanych jest na okupowanych terytoriach, bo nie wszyscy wyjechali. Posiedzenia odbywają się online, dzięki temu mogą dołączyć także ci rozrzuceni po całym kraju, a nawet za granicą – mówi Kaliman. Nie proszą o uczestnictwo tych, którzy są pod okupacją. To ze względu na ich bezpieczeństwo, bo częstsze są teraz przeszukania. Na terenach okupowanych Rosjanie przygotowują właśnie swoje wybory samorządowe – przez Ukrainę i większość świata nieuznawane.

Wróciło Robotyne

Choć niewiele było wskazówek, jak postępować, gdy Kaliman odtwarzał w Zaporożu samorząd Wasiliwki, to mógł liczyć na pewne wzorce. Wcześniej, na początku maja 2022 r., Ołeksandr Czub został pierwszym w obwodzie zaporoskim nominowanym przez prezydenta Zełenskiego szefem administracji wojskowej. Obaj musieli przecierać szlaki i przełamywać utarte biurokratyczne schematy.

Przed nominacją Czub był sekretarzem rady miejskiej Tokmaku, kiedyś 36-tysięcznego miasta oddalonego o 100 km na południowy wschód od Zaporoża. Rosjanie zajęli je trzeciego dnia inwazji. – To nieduże miasteczko, pełne róż. Mało kto o nim słyszał. A teraz mówią o nim wszyscy – zaznacza Czub.

Tokmak jest dziś jednym z celów ukraińskiej kontrofensywy na południu, która od trzech miesięcy powoli posuwa się naprzód. Miasto jest węzłem logistycznym. Jego utrata utrudniłaby Rosjanom transport wojsk i sprzętu, osłabiając ich zaplecze.

Podczas kontrofensywy ukraińska armia odzyskała kontrolę nad wsią Robotyne, która należy do hromady tokmackiej. Teraz to jedyna nieokupowana miejscowość z tej hromady. Czub przekazywał informacje wojskowym, gdzie przebywa jedenaścioro ostatnich mieszkańców, którzy zostali we wsi, gdy trwały o nią walki. Z niektórymi udawało się czasem skontaktować, stąd urzędnicy byli na bieżąco.

Dzięki temu, gdy do wsi weszła ukraińska 47. Brygada Zmechanizowana, udało się ewakuować ośmioro – zostali wywiezieni w bojowych wozach piechoty. Jeden mężczyzna, ranny odłamkiem w szyję, trafił do szpitala na okupowanych terytoriach. Z dwójką nie ma kontaktu. W chwili naszej rozmowy żołnierze szukali ich w ruinach wsi.

Ewakuowanych przywieziono do Zaporoża. Tu mogli odpocząć, umyć się i najeść do syta. – Kiedy daliśmy im chleb, rozpłakali się – mówi Czub.

Musimy mieć z kim wracać

Na biurku Ołeksandra Czuba leży ustawa o prawie stanu wojennego. Zawiera też wytyczne dotyczące działania samorządów. Jedno to teoria, a drugie praktyka.

Czub obdzwonił wszystkich i stworzył swój zespół – najpierw na papierze. Wiedział, kto jest w Zaporożu, a kto pojechał dalej. Tych drugich zapewniał, że jak wrócą do Zaporoża, otrzymają swoje pensje. Na razie jednak musieli wierzyć mu na słowo, bo na przeszkodzie stała biurokracja. Nikt nie mógł zwolnić ich z funkcji w cywilnej administracji, a przez to nie dało się ich zatrudnić w nowej pracy. To jeden z dysonansów między teorią a praktyką. Mimo to ludzie wracali, choć oficjalnie przez kilka miesięcy nie byli zatrudnieni, a przez to nie dostawali wypłat. Ostatecznie administracja składa się z 12 osób.

Podobnie jak w przypadku hromady wasyliwskiej, znaczna część pracy zespołu Czuba to pomoc uchodźcom wewnętrznym. Tylko w Zaporożu jest ich zarejestrowanych ponad 3,6 tysiąca. Pomoc wysyłają też do tych mieszkańców hromady, którzy przebywają w Dnieprze, sąsiedniej metropolii.

– Naszym celem jest rewitalizacja naszej ziemi. A z kim tam wrócimy? Do domu pojedziemy z naszymi ludźmi. Musimy więc ich wspierać teraz, żeby potem oni wspierali nas podczas odbudowy – wyjaśnia Czub.

Szuka też miast partnerskich dla Tokmaku za granicą, w tym w Polsce.

Jeśli nas nie wyzwolą…

Wiktoria Halicyna jest w polityce dopiero od paru lat. Tak jak Kaliman przyszła do niej z rolnictwa, a także z biznesu turystycznego. W 2019 r., podczas wyborów, dołączyła w Berdiańsku do sztabu Wołodymyra Zełenskiego i jego partii Sługa Narodu. Dwa lata później została deputowaną rady miejskiej z tego ugrupowania.

Berdiańsk, przed inwazją 112-tysięczny, to kurort nad Morzem Azowskim. Został zajęty czwartego dnia inwazji. Halicyna wyjechała miesiąc później, gdy Rosjanie zaczęli rewizje. Jechała wraz z przyjaciółmi. Niemal na każdym rosyjskim posterunku coś im zabierano: a to komputer, a to pieniądze. Wreszcie żołnierz kazał jej oddać kurtkę. Pytali, dlaczego wiezie tak dużo bielizny. Dzisiaj z tego się śmieje, ale wtedy było strasznie.

Zanim wrócimy

Już w Zaporożu, początkowo zajmowała się wolontariatem w lokalnym ­sztabie Sługi Narodu, który rozwoził pomoc humanitarną. 18 sierpnia 2022 r. została powołana decyzją prezydenta na funkcję szefowej administracji wojskowej Berdiańska (na wygnaniu).

– Zaczęła się ciężka praca i dużo nauki – przyznaje Halicyna. – Zawsze myślałam, że urzędnicy nic nie robią, tylko przekładają papiery. Bardzo za to przepraszam, bo to trudna praca, której nikt nie widzi. Wszyscy myślą, że skoro jakieś miasto jest okupowane, to jego władze nic nie robią.

Jak twierdzi, obowiązków jest równie wiele co w zwyczajnych czasach. Tworzą budżety, wypłacają pensje pracownikom, choćby nauczycielom, którzy uczą zdalnie. Są programy wsparcia uchodźców wewnętrznych. A także wsparcia wojskowych, co też wymaga różnych działań, w tym przygotowania licznych dokumentów i dostarczania potem pomocy na tereny przyfrontowe.

– Uważam, że środki powinny być przeznaczone zwłaszcza dla żołnierzy. Jeśli oni nas nie wyzwolą, to nie będzie czego odbudowywać – mówi Halicyna.

Plany na deokupację

Halicyna ma na myśli zadania, które postawiły przed nią władze obwodu zaporoskiego: każda jednostka terytorialna ma być przygotowana do natychmiastowego powrotu do swojego miasta czy wsi po ich wyzwoleniu. Ludzie Kalimana już rozpisali cały plan. Wszystkie hromady robią zapasy leków i wyposażenia dla szpitali, pozyskują karetki, a także wozy strażackie, pompy do wodociągów oraz żywność.

Szykują się na najgorszy scenariusz: że po powrocie zastaną wszystko zniszczone lub rozkradzione. Muszą mieć wszystko, by zapewnić wracającym mieszkańcom bezpieczeństwo, dostęp do prądu i wody, do służby zdrowia, a dzieciom do edukacji.

Ołeksandr Czub wierzy, że plan będzie można wkrótce wcielić w życie. Wydrukowany trzyma w teczce na biurku. ©

 

Tekst powstał dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zanim wrócimy