Jesień roślin

Każda roślina ma swój początek i koniec. Ale spacerując po ogrodzie, musimy wiedzieć, że nasze życie, w porównaniu z ich życiem, jest zabawnie krótkie.

25.10.2021

Czyta się kilka minut

Artur Zagajewski z miłorzębem. Powsin, 8 października 2021 r. / Anna Goc
Artur Zagajewski z miłorzębem. Powsin, 8 października 2021 r. / Anna Goc

Artur Zagajewski: – Proszę spojrzeć na te antocyjany, karotenoidy i ksantofile! Na te rubiny, miedzie i złoto. Co za kolory, co za jesień!

Idzie szybko, wystukując butami rytm o betonowe ścieżki Ogrodu Botanicznego Polskiej Akademii Nauk w Powsinie. Mija narodową kolekcję odmian uprawnych róż (ponad tysiąc taksonów). Mija ekipę telewizyjną, z którą właśnie się pożegnał (operatorzy wbijają zęby w żółte i twarde owoce pigwowca, potakując, że dobre). Mija swój rower (ural należący wcześniej do jego dziadka, rocznik ’68, koła – 28 cali). – Proszę sobie wyobrazić, że jadąc na nim do ogrodu wczesną wiosną wyczuwam azalie pontyjskie z odległości nawet pięciuset metrów. Czyż to nie wspaniałe?

1 Wchodzi między jesienne krzewy róż, odsłania pąki, delikatnie dotyka, prawie tańczy. Ekipa filmowa z pigwowcami w tle obserwuje. – Róże, proszę państwa. A przepraszam, pani jest tu sama...

– Możemy sobie wyobrazić, że słuchają nas czytelniczki i czytelnicy, zachęcam.

– Dobrze więc, proszę państwa – mówi dalej, w białej koszuli w róże, spodniach koloru różanego i z gałązką róż w dłoni – ogród w Powsinie może poszczycić się największą kolekcją róż w Polsce.

Wymienia róże krajobrazowe, historyczne i mieszańce herbatnie. Dzieli je na pnące, parkowe, okrywowe, rabatowe. Niektóre mają szerokie kolce, ponadprzeciętnie duże i ostre. Można tu znaleźć krzewy o rudych pędach i kwiaty o fiołkowych płatkach. Bladoróżowe i cytrynowo-seledynowe, jasnoczerwone i czarnoczerwone. „Die Welt” – jak mówi jedna z odmian – cały świat.

Nagrania, w których opowiada o kolekcjach roślinnych (dostępne na profilu facebookowym ogrodu), mają po kilkaset tysięcy wyświetleń. Dużą popularnością cieszą się te, w których doradza w sprawie pielęgnacji. Różom wystarczy umiarkowanie żyzna gleba (piaszczysto-gliniasta), podlewać je najlepiej raz na tydzień, a porządnie, i jeszcze zabiegi, które warto wykonywać, a więc korowanie (ściółkowanie korą), podcinanie wczesną wiosną (cięcia prześwietlające, formujące) i usypywanie kopczyków przed zimą.

– Kwitnąć zaczynają wczesną wiosną, ale swoje wdzięki – mówi Zagajewski – pokazują nam aż do pierwszych mrozów. Gdy patrzę na ich kolor, przypomina mi się od razu szlagier Mieczysława Fogga: „Jesienne róże, róże smutne herbaciane / Jesienne róże są jak usta twe kochane. / Drzewa w purpurze ostatni dają nam schron / A serca biją jak dzwon na jeden ton”. I ja wiem, że to jest o pożegnaniu, ale nie tu, w Powsinie. Bo tu, proszę państwa, ogród nie umiera.

2 – Każda roślina ma swój początek i koniec. To jest oczywiste – mówi dalej. – Ale spacerując po ogrodzie musimy wiedzieć, że nasze życie, w porównaniu z ich życiem, jest zabawnie krótkie.

Przechodzimy do najstarszej części ogrodu – dendrologicznej. Kolekcja roślin drzewiastych obejmuje ponad 2,5 tysiąca gatunków i odmian. Pierwsze drzewa sadzono tu w 1979 r. – Rośliny, które nie lubią towarzystwa, jak na przykład niektóre gatunki sosen, zawierają w igłach substancje blokujące rozrost roślin dookoła. Inne, jak choćby cisy, zacieniają przestrzeń wokół, ograniczając dostęp do światła. A przecież, jak wiemy, rośliny lubią się pysznić w słońcu. Stąd tak popularne w naszym krajobrazie solitery, mocne, majestatyczne i osamotnione dęby czy rosochate sosny.

Zatrzymujemy się przy dębach szypułkowych. – Mogą żyć ponad tysiąc lat. Te egzemplarze przed nami pochodzą z XIX wieku. Najstarszy, sam sprawdzałem, ma w obwodzie – mierzonym na wysokości około metra trzydzieści – 413 centymetrów. Jego wiek możemy więc szacować na ponad dwieście lat.

W kwietniu zakwitają magnolie. Wtedy czujemy ich delikatną, lekko orzechową i żywiczną woń. Liczna reprezentacja, ponad trzysta drzew, wśród nich magnolie gwiaździste, japońskie, wierzbolistne czy też odmiany uprawne Soulange’a. To jedne z pierwszych roślin kwiatowych, które pojawiły się na Ziemi. 50 milionów lat temu, zapylały je chrząszcze. Są stosunkowo łatwe w uprawie, lubią miejsca zaciszne, słoneczne, osłonięte od wiatru.

Dalej pochodzące z południowej Europy i Azji Mniejszej, osiągające nawet 50 metrów wysokości sosny czarne czy jodła koreańska o szyszkach koloru niebieskiego z fioletowym nalotem.

Przystajemy w środkowej części arboretum. Lipy żyją pięćset, a nawet tysiąc lat, cisy – kilka tysięcy lat. Zagajewski otula dłonią niekłujące igły cisów, zrywa mięsistą czerwoną osnówkę. Podziwia drewno, niewidoczne gęste słoje, charakterystyczne dla długowiecznych drzew. – Proszę zobaczyć, jak wyjątkowej urody są to drzewa, proszę dotknąć. Cisy były cenione od starożytności, miały status drzew królewskich. Wykorzystywano je między innymi do wyrobu najlepszych łuków. Czerwoną osnówkę mają tylko egzemplarze żeńskie.

Zrywa, pokazuje na dłoni.

– I to jest jedyna ich nietrująca część.

Zjada.

– Osnówka – mówi żując – jest cennym uzupełnieniem diety nie tylko dla ptaków i ssaków, lecz także człowieka, bogata w drogocenne cukry i sole mineralne.

Milknie.

– Połknąłem pestkę, a nie powinienem. Jest trująca, ale proszę się nie obawiać, jedna mi nie zaszkodzi. Więc, szanowni państwo, pestkę należy wypluć. Oczywiście kosy, które zjadają je tuż obok nas, nie potrafią tego zrobić. Ratuje je szybki metabolizm. Wydalają pestki, rozsiewają je i tak pojawiają się nowe pokolenia cisów.

Zatrzymujemy się. Zagajewski: – Co innego rośliny delikatne, dla których zima jest zagrożeniem. Większość drzew iglastych ma specjalne olejki na igłach, które chronią je przed nadmierną utratą wody. Drzewa liściaste mają trudniej. Gdy spada temperatura, a wilgotność powietrza rośnie, to dla nich sygnał, że muszą się chronić. Proces fotosyntezy zwalnia, a chlorofil powoli zaczyna się rozkładać. Wtedy nadchodzi czas uśpionych dotąd barwników. Gdy listki zaczynają odpadać, wszystkie niezbędne substancje przechodzą do bryły korzeniowej. Roślina przygotowuje się do zimy, ale nie do umierania. Wie, że za parę miesięcy jej przygoda zacznie się od nowa.

– Podejdźmy do klonów – zachęca. – Gdy tak patrzę na ich złoty kolor, przypomina mi się fragment „Roku polskiego” Zofii Kossak-Szczuckiej: „Zieleń ustępująca miejsca purpurze i złotu, perlista biel obfitych ros rannych, niezmącenie modre niebo, fiolet śliw, granat jeżyn, rumieńce jabłek, czerwień pomidorów, kaliny, jarzębin, sady pełne zapachu owoców, brzęk os nad gruszkami, woń pietruszki i selerów niosących się z warzywniaków – to wrzesień”.

3 Na spacer po blisko 40 hektarach Ogrodu Botanicznego w Powsinie trzeba poświęcić co najmniej kilka godzin. Są tu między innymi kolekcja roślin wrzosowatych, azjatyckich, sadowniczych, cebulowych i kłączowych, bylin, roślin tropikalnych i subtropikalnych oraz kolekcja roślin drzewiastych. Są rośliny z całej Polski – od gatunków z obszarów nadmorskich po rośliny z Beskidów i Sudetów oraz te, które występują w Tatrach, Pieninach i Bieszczadach.

Zaglądamy do ogrodu bylinowego, gdzie jest blisko osiemset gatunków. – To jest rożnik przerośnięty. Roślina pochodząca z prerii amerykańskich, tu jeszcze malutka, ale potrafiąca osiągnąć nawet cztery metry wysokości. Dzięki milionom lat ewolucji dopasowuje się do skrajnie trudnych warunków. Wodę trzyma w specjalnej pochwie, proszę dotknąć, jaka jest szorstka. Masywna, ekspansywna bylina, która może być rośliną energetyczną, a więc wykorzystywaną do produkcji biomasy.

Stajemy przy daliach, nazywanych też georginiami. Niektóre odmiany osiągają nawet dwa metry wysokości. – Nie potrafią zimować, mają zbyt delikatne bulwy. Musimy o nie dbać – mówi Zagajewski i delikatnie dotyka liści. – Jeśli przyglądamy się roślinom z perspektywy fenologii, czyli nauki o zakwitaniu i przekwitaniu, to byliny są bardzo ciekawym przykładem. Mają krótki okres wegetacji, zaczynają swoją przygodę w maju, kończą – po przyjściu pierwszych przymrozków. W tym czasie muszą się wzmocnić, urosnąć, zakwitnąć i wydać potomstwo, czyli nasiona lub system kłączy, różnego rodzaju bulw. Gdy nadchodzi zima, część naziemna może spokojnie umrzeć.

Pochyla się. – Proszę spojrzeć na te dalie. Nad ranem musiał być przymrozek, bo listki są już miękkie, straciły turgor. Są wiotkie. Ich pełne wody łodyżki szybko reagują na przymrozki.

– Co teraz?

– Gdy tylko widzę, że zbliża się ich czas, przycinam je na wysokości dziesięciu, maksymalnie piętnastu centymetrów. Podobnie jak z makleją, którą widzieliśmy przed chwilą. Zawsze jednak wcześniej sprawdzam dokładnie liście. Te maklei są wyjątkowo piękne, o szlachetnej strukturze, aksamitne w dotyku, srebrzysto-perłowe. Obserwuję, jak żółkną od dołu, a gdy kolor pierwotny znika zupełnie, usuwam. Ale nie czuję wtedy smutku. To jest coś normalnego, i dla mnie, i dla nich. Dalie, takie ogołocone, przenoszę do piwniczki, w której temperatura nie przekracza dziesięciu stopni, suszę przez dwa tygodnie, a potem przekładam do ażurowych skrzyneczek i zostawiam je tam na całą zimę.

– Coś im pan wtedy mówi?

– Nic wyjątkowego, bo to nie jest pożegnanie. Jeśli rozmawiam z roślinami, to raczej wtedy, gdy o coś je proszę, albo za coś im dziękuję. Przychodzę na przykład co roku do brzozy, gdy na jej gałęziach nie ma jeszcze pąków. Wbijam termometr w glebę, sprawdzam, czy jest około dziesięciu stopni Celsjusza. Wybieram miejsce od strony południowej, dobrze oświetlone i nagrzane. Przytulam się do brzozy i mówię: „Chciałbym twojego soku”. Jestem honorowym dawcą krwi i uważam, że powinniśmy się dzielić tym, co mamy najlepsze. Przytulam się tak przez chwilę. A potem przystępuję do dzieła. Na wysokości 50-60 centymetrów robię otworek, wiertłem dziesiątką. Miejsce powinno być czyste, osłonięte od wiatru, jeśli to tylko możliwe, nie przy drogach szybkiego ruchu. Otwór powinien mieć około sześciu centymetrów, wbijam miedzianą rurkę, do niej plastikową i podkładam buteleczkę z ciemnego szkła. Sok spływa, kropelka po kropelce, ruchem laminarnym, podobnym do tego, którym płynie nasza krew. Z jednego drzewa jestem w stanie uzyskać nawet 30 litrów oskoły, czyli soku. Obserwuję ją cały czas uważnie, gdy widzę, że zaczyna wypuszczać listki, i są one wielkości mojego paznokcia, mówię: „Dziękuję ci, brzozo”, biorę kołeczek, maść ogrodniczą, przeciwbakteryjną, żeby do świeżej rany nie dostała się żadna infekcja, smaruję, wbijam korek, i się żegnam. Wiem, że nie ma mi tego za złe.

4 Idziemy w stronę zabudowań. Zagajewski opowiada o rezydencji Fangorów. To właśnie tutaj dzieciństwo spędzał Wojciech Fangor, współtwórca Polskiej Szkoły Plakatu. Mijamy wozownię, dom ogrodnika i willę, która była własnością rodziny Fangorów. W dwudziestoleciu międzywojennym rezydencja w stylu miasta-ogrodu służyła za miejsce odpoczynku. Do Powsina można było wtedy dojechać kolejką wąskotorową z centrum Warszawy.

Początki ogrodu to lata 70. XX wieku. To wtedy powstały aleje dębowe i kolekcja dendrologiczna. – Próbowała pani kiedyś kawy z żołędzi? – pyta Zagajewski. – No właśnie, lekko gorzka, można do niej dodać cynamon, aromaty korzenne, idealnie wpływa na florę naszych jelit. Wystarczy zebrać żołędzie, wyjąć je z łupinki, wysuszyć w temperaturze pokojowej, uprażyć, zmielić – i już jest. Nauczyła mnie tego moja babcia Cecylia.

Zagajewski wystawia twarz do słońca. – Myślę o niej często, gdy tu jestem. Za każdym razem, gdy wracała z sanatorium, przywoziła mi liście – kasztanowców, tulipanowców, miłorzębów. Mam je do dziś. Gdy moi rodzice wychodzili do pracy, zostawałem z nią. Mieliśmy w niedalekim sąsiedztwie szpital w Tworkach z blisko 60-hektarowym ogrodem. Czerwona klinkierowa cegła, przecinająca Równinę Łowicko-Błońską rzeka Utrata, liczne geofity: czosnek niedźwiedzi, przebiśniegi i zawilce. O, i proszę, morwa! Odmiana żółwińska wielkolistna, specjalnie przystosowana do jedwabników. Nawiązałem współpracę z poznańskim Instytutem Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich, skąd dostawałem później morwę. I znów inspiracją była moja babcia, z którą chodziłem w dzieciństwie na miedze między torami w okolicach Pruszkowa, gdzie jest kilka stanowisk morwy.

Skręcamy w aleję. – Miłorząb dwuklapowy pochodzący z Chin. Roślina pełnej klasy, o wachlarzowatych, szlachetnych liściach – opowiada. – Przetrwały atak bomby atomowej. Jej historia jest piękna: pojawiła się na Ziemi pod koniec ery mezozoicznej, a więc pamięta czasy dinozaurów. Jest żywą skamieniałością, reliktem dawnych epok botanicznych i geologicznych. Może żyć nawet kilka tysięcy lat. Mamy egzemplarze rozdzielnopłciowe, na żeńskich pojawiają się pseudoowoce. Rzadko spotyka się o tej porze roku drzewa, by były tak pięknie złocisto wybarwione. Czy próbowała pani kiedyś osnówki? Nie? Może i dobrze, ma zapach nieatrakcyjny, by nie powiedzieć, że cuchnie. Za to pseudoowoce można smażyć, a nasiona prażyć i jeść jak na przykład pistację.

Przystajemy. – O proszę, a tu platan klonolistny. Majestatyczne drzewo, coraz częściej uprawiane w Polsce i coraz częściej wprowadzane do miast. Odporne na antropopresję. Niewymagające. No i znowu przypomina mi się szlagier, już ostatni, obiecuję: „W parku pod platanem...”. Gdy jeszcze tutaj pracowałem, rozstawiłem ławeczki, by można było na nich przysiąść, pod platanem właśnie, i jesienną porą przyglądać się ogrodowi.

Teraz rośliny krótkiego dnia. Rodzaj liczy blisko trzysta gatunków i tysiące odmian tej wieloletniej byliny. Astry, potocznie nazywane marcinkami, kwitną najobficiej na świętego Marcina. – O tej porze roku imponują swoim kształtem, kolorem, intensywnością, fakturą – mówi Zagajewski i kuca na ich wysokości. – Proszę spojrzeć na ich koszyczki: październik, a tu są piękne lawendowo-ametystowe kobierce. Ale co jest główną atrakcją? Bioróżnorodność. Mamy tu motyle, trzmiele, pszczoły, które odwiedzają kwiaty.

Zrywa jeden z kwiatów. – Szybki kurs botaniki. Jeśli delikatnie rozchylę pierwsze płatki o charakterze języczków, które nazywamy „zapraszającymi”, to kolejne, rurkowe, są tymi, na których znajduje się cenny pożytek dla owadów. Czego chcieć więcej?

Mijamy szkółkę roślin. – To jest takie nasze przedszkole – mówi Zagajewski. – Obserwujemy tu nasze małe rośliny, pomagamy się im zaaklimatyzować. I dopiero gdy mamy już pewność, że sobie poradzą, wypuszczamy w świat.

5 Zatrzymujemy się przy trawach. Zagajewski przechodzi z jednej strony na drugą, to znów nurkuje w głąb. Opowiada: – Widzi pani, co się dzieje na tym wietrze? Co za szum! Co za sensoryczne doznanie! I jaki perłowy połysk! To właśnie miskant cukrowy. Kolejna sensacyjna roślina tej jesieni. Szeleszcząc oddziałuje na nasze zmysły. Jego pióropusze wyglądają w słońcu zjawiskowo. Nie dość, że aksamitne i delikatne w dotyku, to jeszcze kolor – jak masa perłowa.

Dalej aksamitki. – Rośliny dziś zapomniane i niecenione, a szkoda. Bo nie dość, że są roślinami fitosanitarnymi, a więc oczyszczają glebę z niebezpiecznych związków, także z nicieni, to dodatkowo są jadalne.

Zrywa i zjada.

– Ich płatki zawierają dużo luteiny, co dobrze wpływa na nasz wzrok, są też bogate w cenne sole mineralne. Hiszpanie nazywają je Flor de Muerto, czyli rośliny śmierci. Są odporne na skrajne warunki klimatyczne, sadzone w miejscach kultu.

Po chwili: – A tu nasturcje, piękne kwiaty o drogocennych liściach.

Zrywa i zjada.

– Po cóż nam rukola, skoro mamy nasturcje? Smakują trochę jak rzeżucha, prawda? Ich owoce były takimi naszymi kaparami w dawnej Polsce. „Kogutki”, jak nazywała je moja babcia.

Po chwili: – Rokitniki, to o nich mówiono – rosyjskie ananasy. Wyjątkowo cenne w sole mineralne, dlatego zawsze gdy jestem w Powsinie albo w Helu, gdzie jest ich bardzo dużo, zjadam co najmniej siedem owoców, żeby wzmocnić się w witaminę C oraz cenne kwasy omega 3, omega 6 i omega 9.

Zagajewski przechodzi od jednego stanowiska do drugiego.

Wrzosy. – Aż trudno uwierzyć, że kiedyś były niszczone. Ich korzenie, jako wiórki wędzarnicze, wykorzystywano do wędzenia ryb. O ile się nie mylę, teraz jest to zakazane.

Kamelie japońskie (w oranżeriach ogrodu). – Moje ukochane. To salonowe piękności. Średnica kwiatów potrafi osiągnąć 15 centymetrów, a wysokość nawet 10 metrów. Zaczynają kwitnąć od końca listopada do maja. Pochodzą z Azji, głównie z Chin, Japonii i Wietnamu, z pięknie falowanymi płatkami. Fascynowały Europejczyków.

Oczary. – Czyż nie czarują? Kwitną, w zależności od odmiany, już w zimie czy też na przedwiośniu.

Zimowity. – Z połyskującymi w słońcu kielichami. Jesienne, kwitną późno, na przełomie sierpnia i września. Są trujące. Potrafią sparaliżować drogi oddechowe. Zjedzenie jednej bulwy może spowodować śmierć.

Hortensje bukietowe. – Już teraz w brązach, odcieniach koloru rudego i mosiądzu. Jeszcze szlachetnie się wybarwią, potem należy usunąć kwiatostany i na wiosnę wykonać cięcia sanitarne.

Spacer kończymy nad dwoma stawami. Schodzimy po drewnianych schodkach w dół. Wiatr porusza drzewa, stoimy wśród spadających liści. Obok zegar ptasiego śpiewu. – To jest jak z bajek, których słuchało się ze starych winylowych płyt na gramofonie nakręcanym korbką. „Pierwsze akordy niechaj kos da, potem zabrzmią trele drozda, dzięcioł zagra na bębenku, mysikrólik pomaleńku wjedzie ze swym instrumentem”.

Powyżej można znaleźć rośliny leśne. Część z nich zakwitnie zimą, jak choćby wawrzynek wilczełyko, a kolejne będą zwiastowały wiosnę: śnieżyczka przebiśnieg czy pierwiosnek wyniosły.

Zagajewski przykuca: – Sadziec purpurowy – majestatyczna roślina, o purpurowo-amarantowej łodydze i oryginalnych, ząbkowanych liściach. Lubi bliskość wody, wilgotne siedliska. Kwitnie pod koniec lata, teraz osiąga dwa lub trzy metry wysokości, a koszyczki kwiatowe powoli przekwitają. Jeszcze we wrześniu była cennym pożytkiem dla pszczół.

I na koniec onętek podwójnie pierzasty. – Roślina pięknie pastelowa, jedna z moich ulubionych. Nazywana warszawianką. Moja babcia, która przeżyła powstanie warszawskie, opowiadała mi, że onętek pojawił się jako pierwsza roślina na gruzach Warszawy. Są łatwe w uprawie, tworzą piękną łąkę kwietną. Babcia powtarzała, że jeśli one zakwitły, to jest nadzieja też dla nas. Choć trzeba pamiętać, że rośliny nie przejmują się kataklizmami, chorobami. One żyją swoim rytmem i swoim życiem. Niektóre w najbliższych tygodniach upadną, inne tylko się pochylą, jeszcze inne zaczną umierać. Ale śmierć umożliwi im kolejne życie. Gdy przyjdziemy tu za kilka tygodni, wszystko będzie inaczej. ©℗

ARTUR ZAGAJEWSKI (ur. 1972 r. w Warszawie) jest doktorem nauk rolniczych SGGW oraz absolwentem Wydziału Geologii Uniwersytetu Warszawskiego. Przede wszystkim pasjonat roślin, gleboznawca, wieloletni pracownik Wydziału Rolnictwa i Biologii, także Ogrodnictwa i Architektury Krajobrazu SGGW, były pracownik Ogrodu Botanicznego Polskiej Akademii Nauk w warszawskim Powsinie. Popularyzator przyrody i działacz na rzecz jej ochrony. Miłośnik piękna we wszystkich jego postaciach. Zadowolony i szczęśliwy z życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2021