Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Premier Mateusz Morawiecki dogadał się z Brukselą w sprawie odwołania reform w sądownictwie, co miało uruchomić początkowo ok. 35 mld, a w sumie niemal 160 mld euro z KPO, w postaci dotacji i tanich pożyczek. Kłopot w tym, że składając w Sejmie projekt zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym, zapomniał uzgodnić jej treść z Andrzejem Dudą. Nawet jeśli prezydent był w stanie zaakceptować przepisy ograniczające tzw. ustawę kagańcową (pozwala karać sędziów za treść ich orzeczeń) oraz przełknąć przeniesienie spraw dyscyplinarnych z SN do NSA, to nieskonsultowanie z nim treści konkretnych paragrafów, zwłaszcza zapisów umożliwiających badanie legalności wyboru sędziów nominowanych przez głowę państwa – uznał za obrazę.
Zawrzało nie tylko w Pałacu, ale i na Nowogrodzkiej, gdzie w ostatnich dwóch tygodniach premier Morawiecki oraz wiceminister Szymon Szynkowski vel Sęk mieli powtarzać, iż prezydent zna szczegóły ustawy i je akceptuje. Złość jest tym większa, że centrali PiS nie jest potrzebny kolejny front walki wewnętrznej. Wystarczy ten ze Zbigniewem Ziobrą, który uważa kompromis z Brukselą za akt kapitulacji i klęskę reform, więc ustawy nie poprze. W tej sytuacji marzący o pieniądzach z KPO PiS gotów był na skrajne upokorzenie i chciał prosić o pomoc w głosowaniu nad ustawą opozycję, co dla widzów TVP byłoby zapewne szokiem. Kontra Pałacu zniszczyła i ten plan.
– Świat płonie, mamy złą passę, sondaże nas nie rozpieszczają, a tu jeszcze szef rządu organizuje wojenkę z prezydentem – nie kryje złości jeden z posłów PiS zbliżonych do kręgu Beaty Szydło, który uważa, że od czasu klęski Polskiego Ładu Mateusz Morawiecki stał się bardziej obciążeniem niż wartością dodaną. – Komuś innemu łatwiej byłoby się dogadać z Ziobrą. Dziś mamy jawny konflikt między premierem a kluczowym ministrem. To jest chore.
Jednocześnie w PiS słychać inne opinie, wedle których reformy wymiaru sprawiedliwości przydawały się przez lata do mobilizacji elektoratu przeciwko „kastom” i „elitom”, ale dziś już nie spełniają swej funkcji. Obywatele nie odczuwają żadnych zmian w tempie prowadzenia procesów sądowych, a pandemia tylko pogłębiła problem. Premier Morawiecki już nawet nie gryzie się w język, ale mówi publicznie o „chaosie w sądownictwie”, który kosztuje nas dodatkowo milion euro dziennie kary nałożonej przez Unię.
Właśnie dlatego w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego cyklicznie wraca dyskusja, na ile PiS może jeszcze pozwolić Ziobrze, co później w postaci aluzji o możliwym końcu koalicji komunikuje wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Z jednej bowiem strony funkcjonowanie rządu większościowego w obecnym Sejmie jest niemożliwe bez Solidarnej Polski, z drugiej – sondaże nie pozostawiają złudzeń – partia ta nie ma szans na samodzielne przekroczenie 5-procentowego progu. Choć oczywiście przy ostrej antyunijnej kampanii może odebrać PiS-owi wystarczającą liczbę wyborców, by zniszczyć ostatecznie marzenia Kaczyńskiego o pozostaniu przy władzy. Zwłaszcza w sytuacji ogromnych konfliktów wewnętrznych, które rozsadzają Konfederację. Choć sondaże są ostatnio dla niej łaskawsze (w badaniu Kantara poparcie wyniosło 9 proc.), nie wiadomo, czy Konfederacja w ogóle przetrwa do wyborów. Beneficjentem ewentualnego rozpadu byłby właśnie Ziobro.
Wzajemne szachowanie się jest dziś najważniejszym spoiwem koalicji rządowej i zarazem jej największą słabością. Zjednoczona Prawica dwukrotnie doszła do władzy z konkretnym programem, a swoje cele realizowała brutalnie, czasem wręcz bez oglądania się na konstytucję, dzięki wewnętrznej spójności, jasnej hierarchii i szybkim posunięciom prawnym. Dzisiejsza decyzyjna degrengolada oraz publiczne uwagi Ziobry na temat naiwności premiera i jego kapitulacji przed szantażem Brukseli zaczynają wręcz ośmieszać koalicję. Ujawniają jej imposybilizm, którego tak nie znosi Kaczyński.
Trudno poważnie traktować rząd, w którym Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu i człowiek Ziobry, potrafi publicznie powiedzieć, że od ustąpienia Beaty Szydło „mamy pasmo porażek”, szef rządu zaś odbiera mu tylko kompetencje, pozostawiając jednocześnie na stanowisku. A na posiedzeniu Sejmu musi bronić przed opozycją stanowiska ministerialnego Ziobry, choć zarazem uważa go za największego szkodnika. Oszukanie Kaczyńskiego w kwestii dogadania ustawy o SN z prezydentem może świadczyć o tym, iż premier się pogubił, działa w sposób wręcz histeryczny i próbuje kolanem przepchnąć ustawę. Robi tak, bo wie, że bez niej grozi nam ruina budżetu państwa oraz zatrzymanie niemal wszystkich inwestycji publicznych. ©℗