Zakaz aborcji w USA. Wojtyła zasiał, Ameryka zbiera

Watykan powściągliwie odniósł się do zniesienia konstytucyjnego prawa do aborcji, które podzieliło Amerykanów. To dziwne tym bardziej, że akt ten jest dziełem katolickich prawników.

04.07.2022

Czyta się kilka minut

Zwolennicy prawa do aborcji blokują skrzyżowanie przed budynkiem Sądu Najwyższego USA, policja oddziela  ich od działaczy pro-life.  Waszyngton, 30 czerwca 2022 r. / BRYAN OLIN DOZIER / AFP / EAST NEWS
Zwolennicy prawa do aborcji blokują skrzyżowanie przed budynkiem Sądu Najwyższego USA, policja oddziela ich od działaczy pro-life. Waszyngton, 30 czerwca 2022 r. / BRYAN OLIN DOZIER / AFP / EAST NEWS

To historyczny dzień, który porusza myśli, emocje i modlitwy. Przez prawie pięćdziesiąt lat Ameryka egzekwowała niesprawiedliwe prawo, które pozwalało jednym decydować, czy drudzy mogą żyć. Ta polityka doprowadziła do śmierci dziesiątek milionów nienarodzonych dzieci – pokoleń, którym odmówiono nawet prawa do narodzin”.

Tak zaczyna się oświadczenie Konferencji Biskupów Katolickich USA podpisane przez jej przewodniczącego, abp. José H. Gómeza. W podobnym tonie – z dodatkową nutą zwycięstwa i triumfu – wypowiadali się inni biskupi amerykańscy. To reakcje na werdykt Sądu Najwyższego, że aborcja nie może być uważana za konstytucyjne prawo kobiety, zatem podlega normom prawa stanowego. W praktyce oznacza to jej zakaz lub poważne ograniczenie w dużej części kraju.

Niemal półwieczna walka przeciwników aborcji zakończyła się sukcesem. „Walczyliśmy, cierpieliśmy, byliśmy ośmieszani i oszukiwani. Ale wygraliśmy i dlatego świętujemy” – napisała, dzień po ogłoszeniu wyroku, jedna z katolickich działaczek pod zdjęciem wiwatujących przed sądem tłumów.

W tym samym czasie w Watykanie dobiegał końca X Światowy Kongres Rodzin. Trudno o lepszą okazję do wyrażenia radości z kolejnych „dziesiątków milionów ocalonych dzieci”. Jednak Franciszek ani słowem nie nawiązał do wydarzeń za oceanem.

Chronić życie, ale wszystkich

Milczenie papieża groziło wizerunkową katastrofą, dlatego w sukurs pośpieszyły służby prasowe Watykanu, zapewniając, że w kwestii ochrony życia Franciszek ma zdanie identyczne jak jego poprzednicy. Na dowód przytoczono jego wypowiedzi – zarówno te najgłośniejsze („Aborcja to zbrodnia. To usunięcie jednego człowieka, by ocalić drugiego. Tak robi mafia” – 17 lutego 2016 r.; „To jak wynajęcie płatnego zabójcy do rozwiązania problemu” – 10 października 2018 r.), jak i mniej znane („Nie powinno się oczekiwać, że Kościół zmieni swoją postawę w tej kwestii. Chcę być całkowicie uczciwy w tym względzie. To nie jest problem podlegający zamierzonym reformom lub »modernizacji«. Nie jest żadnym postępem rozwiązywanie problemów przez eliminację ludzkiego życia” – „Evangelii gaudium”, 214).

Cytatów było osiem. Dowodzą one, że Franciszek, owszem, jest zdecydowanym przeciwnikiem aborcji, ale też że walki z nią nie uważa za najważniejsze zadanie pontyfikatu i jeśli o niej mówi, to w kontekście obrony życia wszystkich „najsłabszych”: imigrantów na morzu lub w granicznym lesie, robotników zmuszanych do pracy w niebezpiecznych warunkach, niedożywionych dzieci, ludzi pozbawionych podstawowych leków i środków higieny, ofiar wojen, zamachów terrorystycznych, strzelanin w szkołach, chorych i starców poddawanych eutanazji, więźniów skazanych na karę śmierci.

Ci, którzy czekali na reakcję Watykanu na wyrok amerykańskiego sądu, nie byli też zadowoleni z jedynej, jak dotąd, oficjalnej wypowiedzi Stolicy Apostolskiej. Jest nią stanowisko Papieskiej ­Akademii Życia, która „przyłącza się do oświadczenia biskupów USA”, ale cytuje z niego jedynie ostatni akapit, mówiący o potrzebie społecznego dialogu, gojenia ran i stworzenia kobietom odpowiednich warunków – społecznych i ekonomicznych – które pozwolą na kontynuowanie ciąży i przyjęcie dziecka lub powierzenie go „tym, którzy mogą zagwarantować jego rozwój”. Apeluje też o „zapewnienie odpowiedniej edukacji seksualnej, zagwarantowanie dostępnej dla wszystkich opieki zdrowotnej, przygotowanie środków legislacyjnych chroniących rodzinę i macierzyństwo, przezwyciężanie istniejących nierówności”.

Twoje dziecko, twój problem

Bądźmy sprawiedliwi. Kilku amerykańskich hierarchów – np. kardynałowie Blase Cupich z Chicago, Wilton ­Gregory z Waszyngtonu czy Timothy Dolan z ­Nowego Jorku – również traktuje problem ochrony życia szerzej, w duchu Franciszkowym, podkreślając, że kwestia „obrony życia nienarodzonego” jest ważna, ale samo zdelegalizowanie aborcji tego nie zagwarantuje i problem pozostaje nierozwiązany.

O tym pisał Franciszek w dalszej części cytowanego wcześniej fragmentu: „Prawdą jest również, że uczyniliśmy niewiele, aby odpowiednio pomagać i towarzyszyć kobietom znajdującym się w bardzo ciężkiej sytuacji, w której aborcja jawi się im jako szybkie rozwiązanie w ich głębokiej udręce, szczególnie gdy rozwijające się w nich życie zaistniało w wyniku gwałtu lub w kontekście krańcowego ubóstwa. Któż może nie zrozumieć tak bolesnych sytuacji?” („Evangelii gaudium”, 214).

– Czerwcowe orzeczenie Sądu Najwyższego nie dotyka istoty problemu – mówi „Tygodnikowi” prof. Massimo Faggioli, teolog, wykładowca na Uniwersytecie Villanova w Filadelfii. – Warto zapytać, dlaczego aborcja jest w Ameryce tak powszechna? I przypomnieć, że nie ma tu systemu opieki społecznej ani publicznej służby zdrowia. Że kobiety nie mają prawa do urlopu macierzyńskiego, także te, które pracują w katolickich instytucjach – szkołach, szpitalach, kościelnych urzędach. Że obowiązuje myślenie: twoje dziecko, twój problem. W ostatniej dekadzie sytuacja jeszcze się pogorszyła.

Pewnie dlatego stanowisko Papieskiej Akademii Życia nie spodobało się amerykańskim konserwatystom, którzy uznali je za tchórzliwe i dwuznaczne. Wszystko jednak wskazuje, że decyzja, by w tak gorącej społecznie, politycznie i medialnie sprawie papież zachował milczenie, a Stolica Apostolska przemówiła jedynie słowami nie najważniejszej instytucji, jest przemyślana. Watykan tonuje emocje, sugerując, że amerykański wyrok nie musi wcale oznaczać zwycięstwa „cywilizacji życia”, ale jest kolejną, bynajmniej nie ostatnią odsłoną wojny kulturowej, w której papież nie chce uczestniczyć.

Kościół z partią

W Stanach Zjednoczonych, kraju o dwupartyjnym systemie politycznym, spór o wartości (konserwatystów z liberałami czy tradycjonalistów z ­progresistami) ma łatwe do przewidzenia skutki polityczne: stawką jest wygrana w ­wyborach, a do walki, coraz bardziej zaciętej, trzeba ­wciągnąć jak największą część społeczeństwa (a najlepiej całe). Punktów zapalnych nie brakuje – może to być rasizm, społeczeństwo wielokulturowe, wolność seksualna, prawa osób nieheteronormatywnych. Teraz jest aborcja.

Po ostatnim wyroku sądu widać to jeszcze ostrzej: Demokraci są uważani za partię proaborcyjną, Republikanie – za tych, którzy doprowadzili do delegalizacji aborcji. A choć zapewne w jednej i drugiej partii są zarówno zwolennicy, jak też przeciwnicy aborcji, przyznanie się dziś do poglądów niezgodnych z partyjnym „dogmatem wiary” oznacza koniec politycznej kariery.

Trudno się dziwić, że biskupi (nie wszyscy, ale wielu), którzy przez wiele lat aktywnie brali udział w tej wojnie, traktowani są jak partyjni agitatorzy.

Oczywiście – aborcja dzieli też inne religie i Kościoły, ale żaden nie jest tak pęknięty jak katolicki. Biskupi rozeszli się ze swymi wiernymi (wg danych Pew Research Center z 2022 r. aborcję popiera 56 proc. amerykańskich katolików), poróżnieni są też pomiędzy sobą, wiele dzieli ich od papieża Franciszka, mówiącego zupełnie innym językiem.


Marta Zdzieborska: Po zniesieniu w USA federalnego prawa do aborcji role się odwróciły. Liberalni aktywiści mogą sięgnąć po równie drastyczne środki, jak niegdyś ruch pro-life.


 

Smaczku dodaje fakt, że dwie najważniejsze osoby w „proaborcyjnej partii” to katolicy: prezydent Joe Biden i Nancy Pelosi, pełniąca funkcję spikera Izby Reprezentantów. To też stawia Kościół katolicki w całkiem nowej sytuacji – za prezydentury Kennedy’ego (również katolika) takich problemów nie było. Chcąc nie chcąc – ale bardziej chcąc – biskupi znaleźli się w samym centrum całkiem już upolitycznionej walki pro-life kontra pro-­choice.

Wojtyła zasiał, Bergoglio zbiera

Wojna kulturowa w USA zaczęła się w drugiej połowie lat 60. XX w. Zarzewiem były rewolucja seksualna, Wietnam, zabójstwo Martina Luthera Kinga. Jednak dla Kościoła katolickiego ważniejszy okazał się rok 1973, kiedy Sąd Najwyższy wydał wyrok w sprawie Roe v. Wade, uznając, że zakaz aborcji jest niezgodny z konstytucją. Od tego roku aborcja w Stanach Zjednoczonych stała się zabiegiem powszechnym, dostępnym niemal bez ograniczeń.

– Tak radykalnej liberalizacji mało kto się spodziewał – mówi prof. Faggioli. – Zaskoczeni byli nawet sami zwolennicy aborcji. Tyle że w tamtym czasie Kościoły, które skupiały większość Amerykanów, a więc protestanckie, ewangelikalne, nie podjęły tematu. Jedynie Kościół katolicki uznał nowe prawo za poważny problem moralny. Dlatego w historii debaty o aborcji w Stanach Zjednoczonych odegrał wyjątkową rolę, wskazując drogę innym wyznaniom.

Stało się tak zwłaszcza w kolejnych dekadach, za pontyfikatu Jana Pawła II, który ma też swój udział – kto wie, czy nie decydujący – w niedawnym rozstrzygnięciu Sądu Najwyższego.

– Papież Polak mocno zmienił amerykański Kościół – wyjaśnia Faggioli. – Przede wszystkim poprzez kryteria, według których wybierano i mianowano biskupów. Wcześniejszy nuncjusz, abp Jean Jadot, Belg, proponował głównie kandydatów postępowych. Po wyborze Wojtyły na papieża i zmianie ­nuncjusza ta linia się skończyła. Biskupami zaczęli zostawać kandydaci konserwatywni. I tak przez niemal ćwierć wieku.

Jednym z podstawowych kryteriów kościelnej kariery stało się zaangażowanie w walkę o wartości, w której głównym przeciwnikiem najpierw był komunizm, a po jego upadku – ruchy pro-choice. Ale – jak zauważa prof. Faggioli – trzeba powiedzieć całą prawdę: nauczanie Jana Pawła II przyjmowane było w USA dość selektywnie: nie słuchano jego surowych słów na temat kary śmierci, dobrze natomiast słyszane były te o aborcji, bo dało się je politycznie skonsumować.

Benedykt XVI kontynuował tę linię. – Przykładem jest jego przemówienie do biskupów amerykańskich podczas wizyty ad limina w 2012 r., mocno osadzone w duchu wojny kulturowej – mówi Faggioli. Co prawda papież ­Ratzinger nie był zbytnio zainteresowany kwestiami etyki seksualnej, w przeciwieństwie do swego poprzednika, jednak pytania kulturowe – o wolność religijną, szkody wyrządzone przez rewolucję ’68, wynaturzenie idei Vaticanum II – były dla niego ważne.

– Można powiedzieć, że był w tym bardzo amerykański – dodaje teolog z Filadelfii. – Wielu amerykańskich biskupów mówi przecież: „Sobór Watykański II miał dobre intencje, ale gdy wprowadzano jego postanowienia, doszło do nadużyć i wypaczeń, zwłaszcza w USA”. Powiedziałbym, że pontyfikat Ratzingera, pod względem wojen ideologicznych, był nawet gorszy niż Wojtyły, bo nominacje biskupie dostawali kandydaci wierni, ale mierni, także intelektualnie.

Amerykański episkopat liczy 12 kardynałów i 428 biskupów (wliczając emerytowanych, którzy pozostają członkami Konferencji Episkopatu). Większość z nich stanowią hierarchowie nominowani przez Jana Pawła II i Benedykta XVI.

Betonowanie sądu

Szukanie przyczyn wojen kulturowych tylko w pontyfikacie Jana Pawła II byłoby uproszczeniem. Pierwsza dekada pontyfikatu polskiego papieża zbiegła się przecież z „erą Reagana” – złotymi latami amerykańskiego konserwatyzmu. Ale prawdą jest, że nauczanie Wojtyły mocno podniosło – pod względem intelektualnym – poziom dyskusji o aborcji i seksualności człowieka. Zagadnienia te na stałe zagościły w katolickich programach duszpasterskich i edukacyjnych. Stworzono specjalne instytuty i wydziały na uczelniach, by zajęły się tematem od strony filozoficznej, moralnej i prawnej.

Dziś widać to dobrze: główni aktorzy obecnego theatrum bellicum – sędziowie głosujący za zakazem aborcji – są produktem tamtych czasów: najmłodsi odbywali wtedy studia, najstarsi kończyli doktoraty. Cała szóstka otrzymała staranną, katolicką edukację (jeden z nich po latach zmienił – ze względu na żonę – wyznanie na anglikańskie). Trudno zaprzeczyć, że Kościół katolicki w USA wychował wielu wybitnych, prawicowych prawników.

Zwraca na to uwagę także prof. Faggioli: – Kiedy republikańscy i prawicowi prezydenci – George Bush junior oraz Donald Trump – wybierali sędziów do Sądu ­Najwyższego i chcieli być pewni ich konserwatywnych poglądów, sięgali po katolików. Wiedzieli, że można im ufać i w kwestii aborcji, i w takich sprawach, jak kara śmierci czy dostęp do broni. Sędziowie ci są łączeni z tzw. Conservative Legal Movement, ruchem, który z każdą kolejną dekadą, począwszy od lat 80., nabierał coraz większego znaczenia. Są tam, oczywiście, także przedstawiciele innych religii, ale nurt katolicki, którego inspiratorami byli Jan Paweł II i Benedykt XVI oraz ich biskupi, jest najsilniejszy.

Dzięki decyzjom Donalda Trumpa konserwatywna większość w Sądzie Najwyższym została „zabetonowana” na kolejne kilkanaście lat (nominacje sędziów są dożywotnie). Taki sąd będzie miał decydujące zdanie w najważniejszych kwestiach, niezależnie od wyników wyborów na prezydenta czy do Kongresu. Z pewnością sprzeciwi się idei świeckości państwa (uznając religię – ale tylko chrześcijańską – za fundament moralny amerykańskiego społeczeństwa), mówi się o kolejnych zaostrzeniach prawa aborcyjnego (na razie w niektórych stanach dopuszczanego przepisami lokalnymi), o ograniczeniu podróży aborcyjnych i dostępności antykoncepcji, o delegalizacji małżeństw jednopłciowych.

Wolność, równość, siostrzeństwo

– Nie lekceważyłbym nawet ­ryzyka wojny domowej – przestrzega prof. Faggioli. – Może nie takiej, jak za Lincolna, ale „zimnej”. Mamy dwie Ameryki. Coraz mocniejsze jest przekonanie, że prawa obywatelskie, jakie kobiety mają w jednej części kraju, w drugiej im nie przysługują. Wyrok Roe v. Wade sprzed 49 lat uważano za kluczowy dla równości obywateli. Pogląd, że teraz tej równości nie ma, jest niemal powszechny.

Ale na zasadę „równości obywatelskich” powołują się też od pół wieku obrońcy życia, argumentując, że powszechne prawo do aborcji pozbawiało podstawowych praw dziesiątki milionów żyjących, choć jeszcze nienarodzonych obywateli.

Szans na porozumienie – czy choćby wzajemne zrozumienie – nie widać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Pęknięte Stany