Zajęcie ojczyzny

No i przyszli. Powinniśmy się tego spodziewać na tym naszym półwyspie, nie wiedzieć dlaczego branym za kontynent. Viktor Orbán ma rację: to żadna emigracja, to kolejna Wielka Wędrówka Ludów.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /

Sami ją sprowokowaliśmy, chwaląc się naszym bogactwem, naszym bezpieczeństwem, naszymi prawami człowieka. Rozesłaliśmy te obrazy po świecie, jak legendy o Kolchidzie, Eldorado, supermarketowym Shangri-La. Za pomocą telewizji, którą wynaleźliśmy, za pomocą netu i Hollywoodu. To się nie miało prawa udać. Nie w dzisiejszych czasach. Skoro ludy potrafiły się przemieszczać tysiąc lat temu, to tym bardziej dzisiaj. Gdy mają opisane szlaki, wyznaczone drogi, gdy wiedzie ich GPS oraz gwiazda przewodnia dobrobytu. Przez lądy i wody idzie do nas wyklęty lud ziemi. Bo niby dokąd ma pójść?


O uchodźcach i migrantach pisaliśmy w „Tygodniku” na długo przed obecnym kryzysem. Tylko w tym roku byliśmy na Lampedusie, greckiej wyspie Kos, w austriackim Treiskirchen, w Budapeszcie oraz na granicy serbsko-węgierskiej.

Nasze relacje z miejsc, o których teraz głośno w Europie, czytaj w serwisie specjalnym poświęconym uchodźcom i kryzysowi 2015 roku.


 

Oczywiście można powiedzieć, że nie wszyscy są skrajnie biedni, nie wszyscy umierają z głodu. Ale przecież wymyśliliśmy fetysz nieustannego wzrostu, uczyniliśmy cnotę z nieograniczonego bogacenia się, a poprawa własnego losu jest dzisiaj jedyną panującą religią. Zawsze była. Ale teraz odbywa się to w skali globalnej. Jedziemy ze wsi do miasta, do innego kraju. Lecz oni, lud wyklęty, musi zmienić część świata, kontynent i cywilizację.


Bywam czasem w dalekich, biednych krajach. Siedzimy, jemy ich skromne jedzenie. Uśmiechamy się do siebie. Wszystko, co mają, można objąć jednym spojrzeniem. Dzień przeżywają za 3-4 dolary. Dwoje młodych ludzi i ich trzyletnia córka. Za ścianą wieje zimny wiatr. Jest lipiec. W promieniu stu kilometrów nie ma jednego drzewa, nie ma nic, tylko szarożółte góry. Zimą temperatura spadnie do minus trzydziestu. Gdy zapada ciemność, mężczyzna uruchamia mały agregat i żarówka pod sufitem świeci słabym światłem. W pokoju obok odzywa się telewizor. Wyświetla obrazy z dalekiego świata. Z naszego świata, gdzie rosną drzewa, miasta rozświetlone są od zmierzchu do świtu, a kobiety nigdy się nie starzeją. Rano płacę za nocleg i jedzenie. Znowu uśmiechamy się do siebie. Potem wsiadam do auta i odjeżdżam tam, gdzie są drzewa, świetliste miasta i wiecznie młode kobiety.


Któregoś dnia wyruszą moim śladem. Porzucą swoją wieś z meczetem, który niemal nie różni się od reszty lepianek. Porzucą błękitne jezioro ze słoną, martwą wodą. Jeśli nie oni, to ich dzieci, ich wnukowie. Nie mają innego wyjścia. Tak jak miliony innych. Przyjdą, żeby sprawdzić, ile były warte nasze opowieści o bogactwie i wolności. Otworzyliśmy im drogę, tworząc ze świata jedną, wspólną przestrzeń. Oczywiście to miała być nasza przestrzeń. Dla naszych towarów, naszych idei i naszych podróży. Nasze prawa miały nad nią panować. Nie spodziewaliśmy się, że oni przyjdą. W każdym razie nie spodziewaliśmy się, że będzie ich aż tylu. Ale zwabiliśmy ich. Napięcie między naszą dostatnią częścią świata a upośledzoną resztą stało się po prostu nie do zniesienia. Żeby je osłabić, wysyłaliśmy co najwyżej misjonarzy, wojsko, towary, na których nam zbywało, i demokratyczne bajędy, których sens był mniej więcej taki, że owszem jesteście ludźmi, ale tak naprawdę staniecie się nimi dopiero wtedy, gdy będziecie jak my. Możecie tutaj tańczyć swoje tańce, od święta przebierać się w kolorowe stroje, opowiadać swoje baśnie, poprawiać nam nasze liberalne samopoczucie, zarabiać na nasze emerytury, pokazywać sztuki i otwierać tanie restauracje ze swoim jedzeniem. Lecz ludźmi staniecie się dopiero, gdy będziecie jak my.


Viktor Orbán ma rację. To kolejna Wielka Wędrówka Ludów. Zapewne wie, co mówi. Sam jest potomkiem wędrownego plemienia, które stosunkowo późno dotarło na europejski półwysep. Konno i zbrojnie, podbijając Słowian osiadłych wcześniej w Kotlinie Panońskiej. To zdarzenie w historii Węgier nosi pozornie ekstrawagancką nazwę „zajęcie ojczyzny”. Ale ekstrawagancja jest przecież pozorna. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przywołać obraz eksodusu we wszystkich portach naszego półwyspu. Stłoczeni, objuczeni, obładowani resztkami bogactw, z bezużytecznymi kartami kredytowymi, wpatrzeni w martwe ekrany telefonów będziemy na horyzoncie wyglądać statków, które nas zabiorą do jakiejś nowej ojczyzny, bo nasza będzie już zajęta. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015