Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Według ostrożnych danych fundacji "Nasza Ziemia" i Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych każdy Polak zużywa jedną foliową reklamówkę dziennie. Co oznacza, że Warszawa produkuje prawie 2 mln plastikowych woreczków na dobę, Kraków i Łódź - około 800 tys. W skali kraju daje to 7 mld opakowań foliowych rocznie.
Lwia część plastikowych odpadów trafia na wysypiska, by tam w spokoju rozkładać się nawet 400 lat. Odpady tego rodzaju (nie tylko reklamówki) zajmują około 15 procent objętości polskich wysypisk. Do tego folia zaśmieca ulice, pola, zieleńce i parki, zatyka studzienki kanalizacyjne, wpływa też na liczebność ptaków. Widok objuczonego jednorazówkami klienta supermarketu urasta do symbolu polskiej konsumpcji, szybkiej i bezrefleksyjnej. A przede wszystkim nadmiernej.
Zaczął od siebie
Ekolodzy namawiają do działania od początku lat 90., kiedy reklamówki zmieniły się z towaru luksusowego w chleb powszedni. Politycy obudzili się dopiero teraz.
Jako pierwsi ruszyli do boju lokalni politycy Prawa i Sprawiedliwości z Łodzi, z wiceprzewodniczącym rady miejskiej Krzysztofem Piątkowskim na czele. Polityk opowiada, że pomysł przyszedł do niego podczas kolejnej wizyty w supermarkecie. - Zdałem sobie sprawę, że biorę udział w wielkim marnotrawstwie, które później odbija się czkawką wszystkim mieszkańcom Łodzi. Produkujemy więcej odpadów, wysypisko puchnie, miasto jest zaśmiecone i wygląda fatalnie - opowiada.
Piątkowski zaczął od siebie. Zakupy wykładał na taśmę przy kasie, a później ładował do wózka ponownie i jechał na parking, żeby poukładać je w skrzynkach. Pomyślał, że warto byłoby nakłonić łodzian do podobnych zachowań.
Po wielkiej awanturze politycznej udało się przeforsować ustawę zakazującą łódzkim sklepom korzystania z "niebiodegradowalnych, jednorazowych o grubości mniejszej niż 0,1 mm i bezpłatnych torebek foliowych, które nie są niezbędnym opakowaniem, lecz służą do jego przenoszenia". Dla nieposłusznych mandat nawet do 5 tys. zł. - Nie zakazujemy reklamówek w ogóle - uspokaja jednak Piątkowski. - Chcemy ograniczyć ich ilość do niezbędnej. Jeśli pakujemy warzywa w torebkę przy stoisku, ta otrzymywana przy kasie jest już zbędna.
Podobnie z rybami, mięsem czy kiszonymi ogórkami - politycy nie zamierzają przekonywać do pakowania tych produktów w papier. Co w zamian? Torby płócienne, biodegradowalne lub po prostu płatne.
Póki co, łodzianie nie wychodzą jeszcze ze sklepów i z targów z torbami jutowymi, grubymi reklamówkami i pieczywem elegancko opakowanym w papier. Uchwałę unieważnił bowiem wojewoda, uznając, że narusza ona swobodę działalności gospodarczej. - Nie rozumiem tego argumentu - ripostuje Piątkowski. - Czy gdyby działalność jakiejś firmy wiązała się z wylewaniem mazutu do rzeki, wojewoda również uznałby, że nie można interweniować? Przecież mówimy o ochronie środowiska.
Śmieci wylane z kąpielą
Niezależni specjaliści od gospodarki odpadami do nowatorskiego pomysłu łódzkich samorządowców podchodzą jednak bardzo ostrożnie. Uznając, że łodzianie idą w dobrym kierunku, wskazują jednocześnie na liczne pułapki.
Na przykład Dominik Dobrowolski, wiceprezes "Naszej Ziemi", odpowiedzialnej za akcję "Sprzątanie świata", przestrzega przed powszechnie stosowanym uproszczeniem: - Zakładam oczywiście dobrą wolę polityków, ale tylko z daleka wydaje się, że wystarczy zamienić folię na papier i nasz świat stanie się czystszy - twierdzi. - Wyprodukowanie torby papierowej pochłania czasem więcej energii niż produkcja torby plastikowej tej samej objętości.
Piotr Rymarowicz z FWIE dodaje, że jeśli na stoiskach spożywczych pojawi się papier foliowany, spowoduje to kolejny kłopot - jego recykling jest bardzo drogi i również wymaga dużych nakładów energii.
Ekolodzy pytają również, jak samorząd zamierza egzekwować przestrzeganie prawa. - Są już w Polsce bardzo słuszne zapisy. Na przykład od 2002 r. każdy właściciel sklepu spożywczego ma obowiązek obok napojów w butelkach jednorazowych zapewnić klientowi podobne napoje w butelkach zwrotnych. Żebym mógł wybrać opakowanie przyjazne środowisku - przypomina Dobrowolski. Jak wygląda przestrzeganie tego zapisu, można się przekonać w najbliższym sklepie.
Otwarte pozostaje też pytanie o efekt propagandowy takich uchwał. W Polsce większość pomysłów zielonych aktywistów przyjmowana jest z irytacją i gniewem, a dyktowane troską o środowisko wezwania do samoograniczenia odbierane są ze wściekłością. Można się obawiać, że pomysły takie jak w Łodzi zwolenników zrównoważonego rozwoju raczej nie przysporzą. Dowód? Niedługo po dyskusjach w Łodzi z niemal identycznym projektem wystąpili samorządowcy krakowskiej PO. Na ich głowy sypią się gromy. Na forach internetowych krakowianie zarzucają im ekoterror i sprzeniewierzenie się liberalnemu myśleniu.
- Liberalizm nie oznacza nieodpowiedzialności - kontruje Kajetan d’Obyrn, krakowski radny PO i specjalista od gospodarki odpadami, odpowiedzialny za projekt krakowskiej uchwały. - Równie dobrze ktoś może mi powiedzieć, że nie jestem liberalny, bo nie zgadzam się na śmiecenie w górach.
Piątkowski: - Nie wiem, jak jest w Krakowie, ale strasznie mi żal, że łódzka ustawa przepadła. Pierwsze sygnały były bardzo zachęcające. Spotykałem się z właścicielami sklepów i stoisk targowych, część przyjęła pomysł z entuzjazmem. Planowaliśmy na koniec stycznia próbny dzień bez folii.
W kolejce do uchwały "antyfoliowej" czekają też Stalowa Wola i Gdańsk.
Kraj mój widzę bez folii
Świadomość, że za uciechy konsumpcji płacimy nie tylko pieniędzmi, że istnieją koszty ukryte albo nieoczywiste, dojrzewa w Polsce bardzo powoli. Ministerstwo środowiska przez lata nie reagowało na problem, tłumacząc się brakiem pieniędzy na kampanię informacyjną. Bardzo prawdopodobne, że ważniejszą przyczyną była niechęć do jakiegokolwiek ograniczania wygłodzonych PRL-em i wiecznym niedoborem konsumentów.
Z różnych stron płyną jednak sygnały, że folia nam się przejadła. Nie tylko z Łodzi czy Krakowa. Jako pierwsze zareagowały sieci handlowe, świadome, że troska o środowisko może się stać elementem kampanii promocyjnej i przynieść oszczędności.
Z bezpłatnych reklamówek wycofała się Ikea, która tylko w Polsce w ubiegłym roku wydała na jednorazowe opakowania 500 tys. zł. Za reklamówki trzeba więc płacić, a za oszczędzone pieniądze firma chce posadzić milion drzew. Tesco wprowadza bezpłatne reklamówki biodegradalne, które rozkładają się w ciągu dwóch lat. Do korzystania z płóciennych toreb, sprzedawanych po kosztach, zachęca warszawskie Społem. Rezygnację z darmowych toreb foliowych zapowiada też Biedronka. Lada dzień ministerstwo środowiska rusza z kampanią społeczną, która ma zachęcić konsumentów do używania toreb wielokrotnego użytku.
Rozwiązanie wydaje się proste, nawet jeśli wywoła gniewne pomruki konsumentów przyzwyczajonych do darmowego plastiku. Jak walczyć z foliową powodzią, pokazała Irlandia, która wprowadziła w 2002 r. specjalny podatek na torebki (patrz ramka) i z dnia na dzień ich zużycie zmniejszyło się o 90 procent.
Dominik Dobrowolski: - Nie ma skuteczniejszego narzędzia niż finansowe. Nawet symboliczna kwota sprawi, że ludzie zaczną się zastanawiać.
Kajetan d’Obyrn: - Moim zdaniem dojrzeliśmy do sytuacji, w której trzeba powiedzieć wyraźnie, że jeśli chcemy czystego środowiska, musimy zmienić swój styl życia i zgodzić się na ograniczenia. One są konieczne.
Chociaż powrót do mitycznych czasów, kiedy jedna torba z mocnego skaju służyła przez całe lata, trudno sobie wyobrazić.
Piątkowski: - Ja nie rezygnuję. Rozpoczynamy w Łodzi inicjatywę obywatelską. Jeśli zbierzemy 100 tys. podpisów pod projektem ustawy zabraniającej nadmiernej dystrybucji folii, będzie ją musiał rozpatrzyć Sejm. Ruszamy pod koniec stycznia.