Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wydany w styczniu zakaz zagranicznych podróży dla rządowych i partyjnych dygnitarzy miał obowiązywać tylko do końca lutego. W kończącym się tygodniu urzędujący od 2015 roku prezydent Hage Geingob obwieścił jednak, że zakaz obowiązywać będzie dłużej, aż do odwołania. „Zdaję sobie sprawę, że niestety wszystkich zagranicznych wyjazdów zakazać się nie da” – ogłosił w tym tygodniu 77-letni Geingob, weteran wojny partyzanckiej z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy dzisiejsza Namibia była Afryką Południowo-Zachodnią, okupowaną przez Republikę Południowej Afryki i rządzoną według obowiązującego w niej apartheidu, ustroju rasowej segregacji. Prezydent zapowiedział, że każdy minister, wiceminister, dyrektor departamentu, gubernator czy dygnitarz z rządzącej partii SWAPO, dawnego ruchu wyzwoleńczego, przed każdym ewentualnym wyjazdem w zagraniczną podróż będzie musiał składać szczegółowe podanie o zgodę, a po powrocie przedstawiać jeszcze bardziej drobiazgowe pisemne rozliczenie z kosztów podróży i wyniesionych z niej korzyści. Prezydent przestrzegł, że zgody na zagraniczne podróże będzie udzielał tylko w wypadkach absolutnie wyjątkowych i koniecznych. Zapowiedział też, że będzie dbał, by wyjeżdżające w świat delegacje były możliwie najmniej liczne, a osoby towarzyszące były zabierane tylko wtedy, gdy wymagać tego będą względy protokolarne. „Trzeba skończyć z tym dygnitarskim wożeniem się po świecie na koszt państwa” – powiedział prezydent. – „Zamiast jeździć zagranicę, ministrowie i posłowie będą mieli więcej czasu, by pojeździć po kraju, odwiedzić swoich wyborców, dowiedzieć się co ich boli, poczuć, jak wygląda zwyczajne życie”.
Znak firmowy prezydenta
Żeby dać dobry przykład swoim podwładnym, w grudniu prezydent zrezygnował z kosztownej podróży urzędowym samolotem do Addis Abeby na konferencję szefów państw i rządów Unii Afrykańskiej i wybrał się do Etiopii tanio, zwykłym samolotem rejsowym. Nie skorzystał też z prezydenckiego samolotu, wybierając się na tegoroczny urlop.
Zaciskanie pasa i zakazy zagranicznych podróży dla dygnitarzy stają się powoli znakiem firmowym prezydentury Geingoba, trzeciego prezydenta niepodległej od 1990 roku Namibii (niepodległościowe negocjacje prowadzone pod koniec lat 80. przez dyplomatów z wspierających partyzantkę ZSRR i Kuby oraz USA i RPA stały się początkiem końca „zimnej wojny” i likwidacji apartheidu). Już pierwszego miesiąca swojego panowania w 2015 roku zakazał ministrom zagranicznych podróży, na które, jak wyliczył, wydawali oni całe dziesiątki tysięcy dolarów z państwowej kasy. Z zakazu zagranicznych podróży zwolnił wtedy tylko szefową swojej dyplomacji, Netumbo Nandi-Ndaitwah.
Żołnierze na urlopie
Oszczędności dotknęły też namibijskie wojsko. Nie mając pieniędzy na wikt, wodę i prąd dla żołnierzy, ministerstwo obrony zwolniło na przymusowe urlopy jedną trzecią 10-tysięcznego rządowego wojska, a oficerowie i żołnierze, którzy na urlopach już przebywali, otrzymali rozkaz, by nie wracać do koszar. Aż do odwołania. Okrojony w tym roku budżet ministerstwa obrony sprawił, że wszystkim siedmiu rządowym garnizonom zabrakło pieniędzy na zapłatę starych długów za wodę i prąd. Dowódcy rządowego wojska zapewniają jednak rodaków, że nawet mniej liczne jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwo.
Generałowie i szefowie ministerstwa obrony podpadli jednak prezydentowi. „Mam nadzieję, że to nie jest prawda” – rzucił ze złością dziennikarzom Geingob, kiedy jedna z miejscowych gazet ujawniła, że ministerstwo obrony, którego nie stać na żołd i wikt dla żołnierzy, kupiło właśnie za prawie czterdzieści milionów dolarów ogromną, luksusową farmę Oropoko pod stołecznym Windhukiem. Tylko trochę przeszła mu złość, gdy major Petrus Shilumbu z ministerstwa obrony sprostował, że wojsko kupiło farmę nie w tym, ale w zeszłym roku i że stargowało od jej właściciela prawie dwadzieścia milionów dolarów. Major Shilumbu przekonywał, że farmę nie tylko korzystnie kupiono, ale jej strategiczne położenie wzmocni bezpieczeństwo stolicy i kraju, że na jej terenie znajduje się już lotnisko dla samolotów i śmigłowców, a także strzelnica, na której namibijscy komandosi wprawiać się będą strzelaniu.
Po sąsiedzku
Powodem zaciskania pasa w Namibii są kłopoty finansowe tego ogromnego, kraju, większego od Niemiec i Polski łącznie ale zamieszkanego przez zaledwie 2,5 mln ludzi (na kilometr kwadratowy namibijskiego terytorium przypada 3 osoby, w Polsce – 123). Oparta na diamentach, rolnictwie i turystyce gospodarka przestała nadążać za wydatkami lewicowych rządów SWAPO, wskutek czego państwowa kasa zaczęła świecić pustkami.
Zaciskanie pasa zarządzono także w Zimbabwe, kraju sąsiadującym z Namibią przez przesmyk Caprivi i uchodzącym za symbol gospodarczego upadku. Jesienią, w wyniku bezkrwawego, pałacowego zamachu stanu wojsko odsunęło tam od władzy 93-letniego i panującego od 1980 roku prezydenta Roberta Mugabego, a nowe władze próbują reanimować wyniszczoną przez niego gospodarkę. Na początku roku szef zimbabweńskiej dyplomacji Sibusiso Moyo zapowiedział, że władz nie stać na utrzymanie swoich 46 ambasad zagranicą i część z nich zostanie zamknięta. Pracownicy ambasady Zimbabwe w sąsiednim Malawi skarżą się, że zarobków nie wypłaca się im już prawie od dwóch lat, a budynki ambasad w Botswanie i Etiopii podupadły tak bardzo, że i tak nie nadają się do użytku.
STRONA ŚWIATA – czytaj analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>