Wyskoczyło z krzaków. Co kryje się w książce „Las pełen przygód”

Marek Stokowski chce zrehabilitować skompromitowany gatunek ludzki i przynieść udręczonemu światu nadzieję. Pisarz z Puszczy Sztumskiej właśnie wydał „Las pełen przygód”. Dla dzieci? Czytam właśnie. Jest też i dla Was.

30.09.2023

Czyta się kilka minut

Wyskoczyło z krzaków
Marek Stokowski, wrzesień 2023 r. / MARIA STOKOWSKA

Ta scena wcale nie ­przedstawia wygłupów leśnej menażerii: „Drozd zawył jak wilczek, czym wystraszył młode sarny, a wilczki śpiewały jak drozdy, potwornie fałszując... Buki udawały wielkie słonie na wysokich, grubych nogach, zaś dęby sprawiały wrażenie, że zostały stadem żubrów. Krępe graby, te, wiadomo, zmieniły się w grabie, a Mariam w wiewiórkę, wiewiórki zaś w mrówki. Mrówki przedzierzgnęły się w jelenie (w nadzwyczajnie liczną chmarę), a jelonki – w senne jeże najeżone porożami... Sarnięta i lisy starały się bardzo, żeby fruwać jak sokoły, a sokoły i krogulce próbowały skakać w trawie tak jak żaby i ropuchy”.

To jest poważna przymiarka do planu oszukania Vandalo, wielkiego wroga lasu, kalającego środowisko śmieciami, wnykami i hałasem, dewastującego je piłami i ogniem. Terroryzowana przyroda – ożywiona i nie tylko – jest niemal bezradna, ale oto niespodziewanie na ratunek przybywają dziesięcioletni Tomek i jego rówieśnica, Gruzinka Mariam.

– Tomka, jak wielu innych moich bohaterów, spotkałem podczas jednej z leśnych wędrówek, parę kilometrów od mojego domu – mówi 66-letni pisarz. – On pewnie wyszedł z różnych lęków i trudnych wspomnień, ale i z wielkiej nadziei. Z lęków przed chorobą i nieszczęściami. I z nadziei na to, że nie jesteśmy sami i możemy być ocaleni.

Mariam z kolei to dziecięcy powidok studentki z Tbilisi, która przez rok uczęszczała na zajęcia prowadzone przez Stokowskiego, wówczas kustosza malborskiego Muzeum Zamkowego.

Tomek i Mariam nie pojawiają się w lesie jako przypadkowi spacerowicze. Przenoszą się tam mocą wyobraźni, niezależnie od siebie, w poszukiwaniu harmonii. Fizycznie nie byliby w stanie, bo obydwoje są pacjentami szpitala – Mariam ma za sobą operację nerek, Tomek jest ofiarą wypadku drogowego, w którym ucierpieli też jego rodzice.

Wyobraźnia jako ocalenie

W lesie pomagają zwierzętom powstrzymać wysychanie rzeki czy pożar torfowiska, uwalniają sarnie koźlę z prymitywnych sideł. A także uczą się mocy szczerych pragnień, modlitwy i dobrych uczynków.

Z pewnością polubiliby się z M, bohaterem trylogii Stokowskiego „Samo-loty” (2005). Występuje tam jeszcze jako Marcin Sadowski, być może porte-parole autora. M występuje też w „Stroicielu lasu” (2010) i „Kinie krótkich filmów” (2014). W pierwszej powieści bohater jest jeszcze chłopcem z warszawskiego Okęcia, który usiłuje wcielić w życie plan lotniczej ucieczki ze ściśniętej gomułkowską pętlą Polski Ludowej do taty, będącego głosem Radia Wolna Europa, natomiast w dwóch kolejnych odnajdujemy go jako dorosłego, mocno poturbowanego przez zły los mężczyznę, mogącego uchodzić za nieco zdziecinniałego jurodiwego.

Gdy zachodzę w głowę, skąd u Stokowskiego wiara w pierwotne dobro dzieci, gdy z mediów regularnie dowiadujemy się o przerażających ekscesach nieletnich i o młodocianych terrorystach, pisarz przypomina mi o Chrystusowych słowach „Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie” i dodaje, że dziecko góruje nad dorosłym, bo mocą fantazji potrafi marzyć, istnieć w równoległych rzeczywistościach: – Dziecko to figura początku, nowej możliwości, a przede wszystkim potencjał wyobraźni. A jednym z fundamentalnych tematów mojego pisania jest właśnie fenomen wyobraźni, wyobraźni rozpaczliwej, chorej, ucieczkowej i niszczącej, ale też tej tworzącej, broniącej i ocalającej.

Ale przyznaje, że i on w warszawskim przedszkolu przy Filtrowej doznawał upokorzeń ze strony rówieśników, a w latach szkolnych z bliska poznał „niewyobrażalne okrucieństwo, bezwzględność i – jeśli można tak powiedzieć – psychopatyczny kodeks mafijny gitowców”.

Lęki i rozpad

W powieściach Stokowskiego zło przychodzi głównie od ludzi – funkcjonariuszy opresyjnego systemu, czy to PRL-owskiego (indoktrynujący nauczyciele, esbecy), czy tego z III RP (przerośnięta patologią gminna nomenklatura), albo zwykłych szubrawców (gitowcy w PRL, wandale i kłusownicy współcześni): – To zło przybiera postać przemocy psychicznej i fizycznej, zastraszania i szczucia, niszczenia i rozstrajania świata.

Dlatego tak ważne jest zrobienie pierwszego kroku – pokonanie lęku. Gdy lecący wyobrażonym aeroplanem mały Marcin z „Samo-lotów” ląduje w Ameryce, konstatuje z radosną ulgą: „Ja – kompletnie – się – nie – bałem. Do tej pory miałem zawsze kamień w brzuchu, nawet latem, nawet w święta. (...) Boże, jakie to jest fantastyczne – nie bać się własnego życia”. Złem jest więc i lęk.

A także rozpad oswojonego świata – separacja Tomka od rodziców leżących na innym oddziale szpitala, wyjazd Moniki, ukochanej M, do Szwecji na leczenie, emigracja ojca Marcina. Być może to echo rozwodu rodziców samego Stokowskiego, gdy przyszły pisarz miał 10 lat.

Jest też inne zło, od ludzi niezależne, będące, jak mówi mi pisarz, „tajemnicą nie do przeniknięcia”: – To choroba i związane z nią cierpienie, o jakim ks. Tischner powiedział, że jednak nie uszlachetnia. Choroba dotyka Marcina, dotyka Monikę w dwóch kolejnych powieściach o M, doświadczają jej też Tomek i Mariam. Nie próbują się z nią mierzyć, pragną tylko uzdrowienia, uwolnienia. Boją się nawet nie śmierci, a cierpienia i właśnie cierpienie tak trudno im przyjąć. Swoje i cudze.

Najwyraźniej Stokowski bierze „na klatę” różne własne traumy i usiłuje rozbroić je w powieściach, by na przekór złu dostrzec światło, którego ciemność nie ogarnie. Jak mówi psi narrator „Stroiciela lasu” (a także „Kina krótkich filmów”): „Chyba nie chciał zbawiać świata, tylko sprawić, żeby chociaż w jednym jego kącie panowało mniej chaosu i cierpienia”.

Wszak i sam autor jako nastolatek uświadomił sobie po niebezpiecznym wypadku na nartostradzie gorzką prawdę: – Nieszczęścia nie przydarzają się wyłącznie innym ludziom, ale mogą dotknąć także mnie, bo nie jestem boskim, zachowującym bezpieczny dystans obserwatorem sceny z marionetkami, którym ktoś łamie kości lub wyrywa paznokcie, ale niemal bezbronnym uczestnikiem tych wydarzeń, jednym z bohaterów tego dramatu łamania gnatów lub utraty bliskich.

W obliczu zła ważne jest współdziałanie. Sam Tomek czy sam M nie byliby w stanie postawić tamy niegodziwości. To ważny element prozy Stokowskiego. W kluczowym momencie „Samo-lotów” Marcin jest sam i pozostaje mu wymuszona ucieczka w powypadkową śpiączkę. Tomek działa ręka w rękę z Mariam i ręka w łapę z całą leśną społecznością. Podobnie M, któremu poza zwierzętami w sukurs przychodzą „znajomi piloci”, „eskadra świętego Michała”, czyli nadprzyrodzone byty opiekuńcze, aniołowie – i wspierają stawanie się cudu.

Sam Stokowski napisał kiedyś w legalnie udostępnionym mi liście do pewnej czytelniczki: „Czasem zdarzają się cuda, nie bardzo wiadomo dlaczego, skoro nie wydarzają się inne”. Te, które się zdarzają, to owoce wspólnego działania.

Zło śmiechem zwyciężaj

Mówimy cały czas o fundamentach ludzkiego doświadczenia – złu, cierpieniu, odkupieniu – a ani słowem dotąd nie wspomnieliśmy o tym, czym proza Marka Stokowskiego jest przesączona na równi z herbertowskim przekazem moralnym – o dowcipie, obecnym już w wydanych przed ćwierćwieczem „Snach dla dorosłych i dla dzieci” (1998).

I co z tym śmiechem? Okazuje się: – Śmiech? Po pierwsze, lubię. Po drugie, nie da się opowiadać śmiertelnie poważnie o trudnych sprawach, bo inaczej i piszący, i czytający zwariują, a na pewno potwornie się zniechęcą albo znudzą. Po trzecie, to wyśmienity kontrapunkt. A po czwarte – to fantastyczne lekarstwo dla duszy i ciała. No i broni przed lękiem, więc pewnie dlatego podczas wojny i w czasach komunizmu funkcjonowała taka masa znakomitych dowcipów. Śmiech zawsze był groźny dla despotów.

Zaczyn każdej jego powieści, także dwóch wciąż czekających na wydanie, czyli „Świętego Leonarda z pól” i „Lotnicha”, to założenie, że będzie do śmiechu. Dopiero potem rzeczywistość podnosi paskudny łeb i wsącza w fabułę gorzką osnowę. Niemniej to właśnie wtedy pojawiają się komiczne epizody: –Jestem klasycznym smutnym błaznem. Ale też błaznem pracującym, którego technika pisarska polega na tym, że stawiam sobie zadania do rozwiązania. Łażę po lesie i szukam słów i obrazów. Uparcie. Gdy wejdę w mocny rytm, to wyobraźnia tak się rozgrzewa, że wtedy co i rusz wyskakuje z krzaków coś obiecującego. Także dowcipnego.

Ten dowcip zawojował swego czasu prawdziwych specjalistów, członków grupy Mumio, którzy w radiu czytali całą trylogię o M, a Zbigniew Zamachowski – cykl niewydanych humoresek Stokowskiego „Zbyszek leży na leżąco”.

Dowcip to szczególny, czasem dyskretny, czasem miażdżący. Ot, weźmy taką królową hiszpańską, która w „Kinie krótkich filmów” staje swoją kolasą przed żuławskim GS-em, mieszczącym się „w niebieskim kontenerze. No i mają tam nie tylko ćwikłę, ale także gwoździe i saletrę. Królowa kupuje zapałki. Widzi bułkę z rodzynkami. Też prosi i bierze, żeby sobie popróbować. Dworzanie kupują śmietanę, na później”. Zaś po odjeździe orszaku „robi się zupełnie pusto, raczej cicho, tylko zgrzyta luźna blacha oderwana z boku kontenera, tak że trudno mieć zupełną pewność”. Albo takiego kolegę z Gardei, który w tymże „prosi każdą z napotkanych pań do tańca” i „obtańcowuje niemal wszystkie, od samego rana do wieczora, na ulicach i na placach, w sklepach, w kwaterunku i na poczcie” (w tymże „Kinie”). Czy niemłodego Rogera Moore’a, który żałuje, że w ’67 albo ’68 chciał „przyjechać do Lasowic srebrnym volvo (...), z tym że jakoś tak nie wyszło”.

Przesłanie z lasu

Z przyjazdem do lasu wyszło za to samemu Stokowskiemu – jak wspomina, jeszcze w warszawskich czasach była to dlań zrazu wakacyjna przestrzeń przygody i wolności, ale z czasem także matecznik, do którego czmychał w każdej wolnej chwili, choćby do podmiejskiego zagajnika, byle dalej od miejskiego smrodu, tłoku, hałasu, betonu i chamskiej walki o podstawowe towary. Wreszcie, zainspirowany snem, w którym ujrzał „w słonecznym, letnim lesie wąską drogę o powierzchni ciepłej jak skóra zwierzęcia i gęstwinę, w której w ciszy znikają moi przyjaciele ze szkoły średniej”, zaczął poważnie myśleć o zerwaniu łańcucha wielkomiejskiej, zimnej rutyny i rozpoczęciu przygody, czyli „życia wypełnionego pracą, działaniem, tyle że w pokoju ducha i w zachwycie”.

I w 1981 r., zaraz po studiach, przeniósł się na północ, w skandynawskie światło lasów Pomorza i Powiśla. Dwa lata później zaczął pracować w Muzeum Zamkowym, szybko stając się wyśmienitym znawcą i popularyzatorem wiedzy o historii tego miejsca. A od dziesięciu lat na stałe mieszka w Puszczy Sztumskiej, słowami próbując wypełnić rolę, jaką w powieści powierzył M, strojącemu lasy, by wyeliminować dysharmonię i dysonanse, leczyć świat z fałszywych tonów, ubytków, chorób.

W czasie, gdy krytycy głośno i słusznie wychwalają śmiałe, „ryjące beret” i często fenomenalne eksperymenty stylistyczne, nie traćmy z oczu prozy, która oferuje nam nieco inny eksperyment – psychologiczny. Eksperyment polegający na tym, że o tych samych sprawach można też mówić językiem wyzbytym cynizmu i brutalizmu, a jednak nowoczesnym, bo wydobywającym to, co ważne tu, teraz i zawsze, treściwym i mającym swoisty flow. I pobudzającym ku uważności, działaniu i nadziei.

W końcówce „Lasu pełnego przygód” czytamy: „Dziewczynka podniosła się z miejsca. Stała prosto i tak pewnie, jak sosny i buki. A Tomek stał przy niej. Wydawało się, że razem świecą”.

W gruncie rzeczy chodzi właśnie o to. By trochę poświecić. ©

Wyskoczyło z krzaków

Marek Stokowski, LAS PEŁEN PRZYGÓD, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2023.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, tłumacz, muzyk. W 2019 r. nominowany do Nagrody Literackiej GDYNIA za przekład prozy Boba Dylana „Tarantula”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wyskoczyło z krzaków