Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W wywiadzie udzielonym szwajcarskiej stacji radiowo-telewizyjnej RSI papież, pytany o wojnę w Ukrainie, odpowiedział: „Myślę, że silniejszy jest ten, kto widzi, jaka jest sytuacja, kto myśli o ludziach, kto ma odwagę wywiesić białą flagę i negocjować (…). «Negocjować» to odważne słowo. Kiedy widzisz, że jesteś pokonany, że sprawy nie układają się dobrze, musisz mieć odwagę negocjować. Wstydzisz się? [Pomyśl] iloma ofiarami to się skończy? Negocjuj, póki czas. (…) Negocjacje to nie poddanie się. To odwaga, by nie doprowadzić kraju do samobójstwa”.
Widząc, jak wielkie poruszenie wywołały te słowa, Biuro Prasowe Watykanu próbowało zminimalizować szkody wizerunkowe, tłumacząc niemal natychmiast, że słowa o białej fladze były odpowiedzią na tezę zawartą w pytaniu dziennikarza i wynikały z przyjętej przez niego konwencji: wywiad oparty był na symbolice różnych kolorów.
Ale nawet przyjmując, że nie było intencją Franciszka zachęcanie Ukraińców do kapitulacji (choć nie można, niestety, być tego pewnym), a jedynie do podjęcia rozmów z Rosją, trudno nie zauważyć, jak bardzo niesprawiedliwe są jego słowa i jak mocno się myli.
Oczywiście trudno też mieć pretensje, że papież apeluje o pokój, zawieszenie broni i negocjacje. Że boleje nad cierpieniem dzieci i śmiercią tysięcy osób – żołnierzy i cywilów. Że zmusza nas do stawiania sobie pytań, czy są wartości, za które można i trzeba oddać życie – własne i powierzonych sobie ludzi.
Trudno jednak zrozumieć, dlaczego kieruje swój apel tylko do jednej strony? Dlaczego to ofiara ma wykazać się „odwagą, konieczną do negocjacji” i troszczyć się o niezaostrzanie konfliktu? Obarczanie ofiary współodpowiedzialnością za doznawaną przemoc jest niemoralne, niesprawiedliwe i niegodziwe. Dlaczego nie słyszeliśmy apelu Franciszka do dyktatora Rosji, by miał odwagę przyznać się do błędu i wycofać z zajętych siłą terenów? By „pomyślał o ludziach” – choćby własnych żołnierzach, ginących tysiącami, i ich rodzinach? By „nie doprowadzał kraju do samobójstwa”? Albo apelu do Rosjan, aby mieli odwagę sprzeciwić się wojnie, którą wywołali. Apelu do tych, którzy napadali, gwałcili, rabowali – by mieli odwagę przyznać się do zbrodni i prosić o przebaczenie.
Być może papież uważa, że taki apel byłby nieskuteczny. Ale myśląc tak, ustępuje przed argumentem siły. Przyznaje, że nie warto nazywać zła po imieniu, potępiać go i wywierać presji na tych, którzy się go dopuszczają. Wywiesza białą flagę i nie jest to bynajmniej aktem odwagi.
Papież nie jest politykiem – mówią jego obrońcy – ale człowiekiem Ewangelii. W ich słowach słychać upraszczające i popularne opinie, że polityka to jedynie brudna gra o władzę a Ewangelia – szlachetny pacyfizm.
Przeciwstawianie polityki Ewangelii jest ryzykowne. Sięgając do greckiego źródłosłowu obu pojęć, musielibyśmy przyznać, że głoszenie dobrej nowiny wyklucza troskę o wspólne polis (państwo, miasto) i jego dobro. Musielibyśmy przekreślić wysiłek wielu wybitnych polityków, choćby ojców zjednoczonej Europy, którzy z Ewangelii czerpali siłę i inspirację dla swojej politycznej aktywności.
Ale jeśli nawet papież nie jest politykiem, to w jego słowach słychać, nie po raz pierwszy, echo starej realpolitik, opartej jedynie na kalkulacji siły i uznającej, że światem rządzą wielkie mocarstwa, którym trzeba się podporządkować, byleby nie doszło do rozlewu krwi.
Franciszek mówi w wywiadzie, że „wszystkie wojny, jakie znamy, kończyły się porozumieniem”. To nieprawda. Dwie największe wojny ubiegłego wieku zakończyły się przegraną tych, którzy je wywołali, podobnie jak wiele innych konfliktów, w tym – dobrze mu znany – pomiędzy Argentyną a Wielką Brytanią o Falklandy. Gdy jedno państwo napada na drugie, by je unicestwić, gdy niszcząc i grabiąc, zajmuje dużą część jego terytorium, trudno mówić o kompromisie – jedynym sprawiedliwym porozumieniem może być tylko wycofanie się agresora, czy to wskutek presji dyplomatycznej (do niego więc trzeba kierować apele), czy militarnej.
Konsekwencje błędów papieża widać już od dawna: jego słowa straciły na znaczeniu, nikt też nie wierzy w skuteczność i sens podejmowanych przez Watykan działań. Coraz lepiej też widać, jak wysoka jest cena Franciszkowych zabiegów o dobre relacje z moskiewską Cerkwią, popierającą wojnę i stojącą murem za dyktatorem. Ukraińscy grekokatolicy mówią już otwarcie o zerwaniu wielowiekowej komunii z Rzymem – stworzeniu Kościoła narodowego lub przejściu do Prawosławnej Cerkwi Ukrainy. Obawy, że staną się ofiarą krótkowzrocznej polityki papieża (albo kosztem wkalkulowanym w jego długoterminową inwestycję ekumeniczną) wkrótce mogą się spełnić.