Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na autostradzie A4, podczas podróży na imprezę narciarską, w prezydenckiej limuzynie pękła opona. Andrzejowi Dudzie ani żadnej z towarzyszących mu osób nic się nie stało – kierowca zdołał wyhamować, auto zatrzymało się w rowie. Tyle że niemal natychmiast po ujawnieniu informacji na temat wypadku w sieci zaroiło się od niesmacznych żartów (w przypadku idących najdalej można mówić o żalu z powodu szczęśliwego zakończenia; Tomasz Lis pisał, że strach pomyśleć, co by było, gdyby samochód uderzył w brzozę), ale też teorii spiskowych, że oto znów próbowano zabić pana prezydenta.
Nie był to pierwszy groźny incydent komunikacyjny z udziałem polskiego polityka. Nie wspominając o wydarzeniach 10 kwietnia 2010 r., katastrofę rządowego śmigłowca przeżył Leszek Miller, awaryjne lądowanie na pustyni – Alicja Grześkowiak, hamowanie samolotu po awarii silnika – Radosław Sikorski, lądowanie z uszkodzoną oponą – Ludwik Dorn, pęknięcie szyby samolotu – Jan Szyszko. Różni te zdarzenia fala związanego z nimi hejtu (w pierwszych latach III RP oponentom nie życzono śmierci z taką łatwością, jak Sikorskiemu i Dudzie), łączy konstatacja, że przez kogokolwiek rządzone, państwo polskie skąpiło wydatków na zakup nowoczesnych środków transportu dla VIP-ów. A w ogniu awantury, kto gorszy – czy ten, co się śmieje z czyjegoś wypadku, czy ten, co w banalnym zdarzeniu doszukuje się działania złowrogich sił – warto pytać o rzeczy tak podstawowe, jak wiek opony i prędkość prezydenckiej kolumny. Oby się nie okazało, że najważniejsza może lekcja Smoleńska – lekceważonych procedur i bylejakości państwa – wciąż nie została odrobiona. ©℗