Wściekłość i smutek

Herta Müller: Nawet jeśli Oskar Pastior nie miałby nikogo zdradzić, to zdradził samego siebie. Myślę zresztą, że był tego świadom. I sądzę, że świadomość ta nie dawała mu spokoju także wówczas, gdy razem pracowaliśmy. Rozmawiał w Berlinie Joachim Trenkner

02.11.2010

Czyta się kilka minut

Joachim Trenkner: W jednym z wywiadów mówiła Pani, że pierwszą Pani reakcją na wiadomość o tym, że Oskar Pastior był konfidentem Securitate, były wściekłość i przerażenie. Jak patrzy Pani na to dziś, z dystansu kilku tygodni?

Herta Müller: Nadal jestem wstrząśnięta i również zła, ponieważ Oskar Pastior nigdy nie powiedział mi o tym ani słowa. Ale po tym, jak przeczytałam dokumenty zgromadzone w teczce informatora o pseudonimie "Otto Stein", wiem przynajmniej, że zgodził się on na współpracę z komunistyczną tajną policją, gdyż grożono mu więzieniem. Potrafię wyobrazić sobie, że po pięciu latach spędzonych w obozie pracy wpadł w panikę na myśl o tym, że może pójść na wiele lat do więzienia. Inni wtedy już siedzieli za kratami. Były procesy pokazowe, podczas których autorów wywodzących się z mniejszości niemieckiej - a Pastior znał ich wszystkich - skazywano na kary nawet ponad 20 lat więzienia.

On sam był w tamtym czasie obstawiony przez szpicli. Jego "zbrodnią" było siedem wierszy o łagrach, które zakwalifikowano jako "podżeganie przeciwko Związkowi Sowieckiemu". Pastior ukrył ich rękopisy u swojej znajomej. Ale ona okazała się nieostrożna i przeczytała je w kręgu swych przyjaciół. Tyle że wśród tych "przyjaciół" był szpicel. I tamta znajoma Pastiora została skazana na siedem lat więzienia. A on sądził, że stało się to z powodu jego wierszy. Tych siedem wierszy o pięciu latach spędzonych w łagrach zgubiło Pastiora. On przeżył wprawdzie łagry, ale wychodząc z nich i wracając do domu, nie wyszedł przecież na wolność. Do tego doszedł lęk, że może zostać aresztowany jako homoseksualista. Ten lęk towarzyszył mu stale, aż do roku 1968, gdy uciekł na Zachód.

Jak do tej pory nie znaleziono żadnych donosów, których autorem byłby Pastior. Jego teczka jako konfidenta jest właściwie teczką Pastiora-ofiary. W CNSAS w Bukareszcie powiedziano mi, że w latach 60. tysiące ludzi zostało zmuszonych do współpracy z Securitate i nigdy nie dostarczyli ani jednego donosu. Czy tak jest również w przypadku Pastiora, tego nie wiem. W tej chwili tak to wygląda. Jeśli taki stan rzeczy się utrzyma, jeśli okaże się, że nie donosił, mogę, zamiast oskarżać Pastiora, odczuwać jedynie smutek.

Była Pani przez wiele lat celem Securitate, ale nie zgodziła się Pani na współpracę. Teraz dowiaduje się Pani, że bliski przyjaciel zobowiązał się służyć organizacji, która była przyczyną Pani cierpień. Nie miała Pani poczucia, że to z jego strony zdrada szczególnie bolesna?

Przypuszczam, że on mi nigdy o tym nie powiedział właśnie dlatego, że przez tyle lat byłam szykanowana przez Securitate. Zapewne obawiał się, że zerwę z nim przyjaźń, która tak wiele znaczyła również dla niego. Być może myślał, że mu nie uwierzę, iż nie uczynił nikomu nic złego. Prawdopodobnie rzeczywiście bym mu nie uwierzyła. Bo takie stwierdzenia, że nigdy nikomu nie wyrządzili żadnej krzywdy, potrafią do dzisiaj wygłaszać nawet ci szpicle, którzy wtedy donosili bardzo gorliwie i kompletnie bez wyrzutów sumienia. Ale, mimo wszystko, czuję się przez Pastiora oszukana.

Wprawdzie w dokumentach Securitate nie ma nic, co by wskazywało, że Pastior obciążał ludzi mu bliskich, np. innych pisarzy. Czy jednak, mimo to, zgoda na współpracę ze zbrodniczą organizacją nie była zdradą? Zdradą zaufania, które jest fundamentem relacji między ludźmi?

Nawet jeśli nie miałby on nikogo zdradzić, to zdradził samego siebie. Myślę zresztą, że był tego świadom. I sądzę też, że świadomość ta nie dawała mu spokoju także wówczas, gdy razem pracowaliśmy. To aż zdumiewające, że nigdy nie rozmawialiśmy o Securitate. Może samo wspomnienie o tym było dla niego nie do wytrzymania.

Po tym, jak w 1968 r. Pastior trafił do Niemiec Zachodnich, miał złożyć zeznania przed zachodnioniemieckim kontrwywiadem. Miał, jak słyszymy, przyznać się do tego, że był konfidentem. Wobec przyjaciół milczał aż do śmierci. Jak Pani to sobie tłumaczy?

Prawdopodobnie sądził, że składając takie zeznania i przyznając się przed zachodnioniemieckimi służbami, uzyskuje swego rodzaju uniewinnienie. Jak podczas spowiedzi, która kończy się absolucją. Przypuszczam, że tak sobie to poukładał w głowie: wyspowiadałem się, więc już nie muszę o tym nikomu mówić, nikomu nie muszę nic wyjaśniać. Kiedy po śmierci Pastiora porządkowaliśmy jego notatki, trafiliśmy na zapiski, prawdopodobnie poczynione po tym, jak przybył do Niemiec Zachodnich. Zapisał pojedyncze słowa: "Ekelkomplex" oraz "Neubeginn" ("kompleks wstrętu, obrzydzenia" i "nowy początek" - red.). Patrząc z jego punktu widzenia, on na Zachodzie zaczął nowe życie, wymyślił sam siebie na nowo. Robił wszystko, aby stać się kimś innym. Także w swoim pisaniu, używając wymyślonego języka, ponieważ, jak mówił, ten język, który znał kiedyś, został mu odebrany, zniszczony, podczas jego pobytu w sowieckim łagrze. Przypuszczam, że czegoś podobnego doświadczył także później po raz drugi, godząc się na współpracę z Securitate.

Po ujawnieniu współpracy Pastiora z Securitate trzeba na nowo spojrzeć na Pani powieść "Huśtawka oddechu", osadzoną na jego doświadczeniach obozowych?

Nie. Doświadczenia obozowe to jedno. Ale Leopold Auberg (bohater "Huśtawki oddechu" - red.) to nie jest Oskar Pastior. Wszystkie rozdziały o tym, jak Auberg wraca z łagru do domu, to jest fikcja literacka, wymyśliłam to sama. Pastior i ja nigdy nie rozmawialiśmy o tych latach, które spędził w Rumunii po wyjściu z łagru. Zapewne podjęlibyśmy ten temat, gdyby tak niespodziewanie nie umarł.

Czy zmieniła się Pani ocena Pastiora jako poety i człowieka?

Na pewno widzę dziś w nim innego człowieka niż tego, którego znałam. Bo ciągnął on za sobą balast, o którym nic nie wiedziałam. W jego tekstach czuje się ciasnotę życiowej egzystencji; jego humor, tak dla niego typowy, okazuje się bardzo podatny na zranienie, to taki rodzaj wesołości o smutnym posmaku. Teraz wiem, że spoczywał na nim podwójny ciężar.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010