Wojna o trawę

Laikipia – jeden z najbardziej urodzajnych i ukochanych przez białych osadników regionów Kenii – leczy rany po wyborach. Przebiegły tu pod hasłem wyrównania postkolonialnych krzywd.

06.11.2017

Czyta się kilka minut

George Mwenge pokazuje, skąd przybyli pasterze Pokot, którzy zaatakowali i zniszczyli także jego farmę. / AGATA KASPROLEWICZ
George Mwenge pokazuje, skąd przybyli pasterze Pokot, którzy zaatakowali i zniszczyli także jego farmę. / AGATA KASPROLEWICZ

Tegoroczne wybory w Kenii przejdą do historii Afryki. Po raz pierwszy w dziejach kontynentu – kojarzącego się z dyktatorami i krwawym rozwiązywaniem sporów politycznych – Sąd Najwyższy unieważnił wynik głosowania, który wcześniej kontestowała opozycja. Wyścig o prezydenturę został więc powtórzony – w ostatni czwartek października – choć kandydat opozycji Raila Odinga dogrywkę zbojkotował. Uparł się, że nie ma ona sensu, póki Komisja Wyborcza (jego zdaniem winna zafałszowania wcześniejszego głosowania) nie zostanie rozliczona.

Dogrywkę jednak przeprowadzono. Wygrał miażdżąco urzędujący prezydent Uhuru Kenyatta: miał dostać aż 98 proc. głosów, przy frekwencji 39 proc. (o połowę niższej niż poprzednio). Mimo obaw przed chaosem i rozlewem krwi, który Kenijczycy pamiętają sprzed 10 lat, do masowych aktów przemocy teraz nie doszło.

W tym roku Kenijczycy wybierali nie tylko prezydenta, lecz także parlament i władze lokalne. Pojedynek o prezydenturę między Odingą i Kenyattą wzbudził największe emocje. Ale w cieniu wielkiej polityki przez Laikipię, centralny region kraju, przetoczył się szczególny konflikt.

Brutalna kampania wyborcza, rozpętana przez lokalnych populistów, przebiegła tam pod hasłem wyrównania postkolonialnych krzywd. Pasterze z dotkniętej suszą północy, zbrojni w kałasznikowy, zaczęli atakować rancza i prywatne rezerwaty dzikiej przyrody. Choć najbardziej ucierpieli czarni farmerzy, to najwięcej uwagi przykuły napaści na majątki białych Kenijczyków. Po raz pierwszy bowiem w historii niepodległej Kenii polityczna przemoc miała – prócz plemiennego szowinizmu – także podłoże rasowe.

Inwazja pasterzy krów

Ze wzgórza, na którym kiedyś rosła kukurydza i fasola, widać jezioro Baringo. Stamtąd przyszli ludzie, przez których Joseph musiał uciekać.

Dziś z jego upraw niewiele zostało. Wraca na swoją ziemię w poszukiwaniu kartofli – znajduje resztki. Guźce wyjadły dorodne ziemniaki, zostały te mniejsze. W poszukiwaniu ziemniaków Josephowi towarzyszą żona, najstarszy syn i dwa osiołki. Jeden ocalał po inwazji pasterzy, drugiego dostał od brata.

Na zielonych wzgórzach Laikipii czarnoskóry Joseph Njuguna mieszkał od urodzenia. Opowiada, że przemoc wraca tu co pięć lat. Zawsze, gdy odbywają się wybory. Tym razem musiał zostawić dom oraz ziemię i uciekać do miasta.

A wszystko zaczęło się na początku kwietnia, gdy pracował na polu. Wtedy po raz pierwszy zobaczył mężczyzn z bronią. To byli pasterze z plemienia Pokot, znad jeziora Baringo. Najpierw było ich 20, potem 50, a w końcu 100, a z nimi tysiące krów. – Zrobiło się tak niebezpiecznie, że nie mogliśmy już przychodzić na nasze pola.

– Tu była strefa wojny – mówi George Mwenge, dawny sąsiad Josepha, który też porzucił swą ziemię. – W tym miejscu zastrzelono sześciu policjantów. Niektórzy próbowali się ukryć w kukurydzy. Napastnicy uciekli dopiero na widok czołgu, gdy ze wsparciem przyjechało wojsko.

Najgorsza noc w życiu

Takich historii jest w Laikipii więcej. W wyniku fali ataków, które zaczęły się na kilka miesięcy przed sierpniowymi wyborami, 10 tys. ludzi uciekło tu z domów. Kilkudziesięciu zginęło.

Pasterze z plemion Pokot i Samburu swoje poczynania tłumaczyli suszą, która miała spaść na ich pastwiska. Tysiące krów wpuszczali na niewielkie pola czarnych farmerów, dewastując uprawy. Napadali też na porośnięte bujną trawą wielkie rancza należące do białych. A także kradli i gwałcili. Dlatego w Laikipii w historię o suszy nikt nie wierzy.


Czytaj także: "To głosowanie miało dowieść, że demokracja na wschodzie Afryki ma się coraz lepiej. Choć ogłaszano – i to po dwakroć – sukces, zakończyło się jednak fatalnie wróżącą klapą" - pisze o wyborach w Kenii Wojciech Jagielski.


– Brak mi nadziei. Zabrali wszystko, co miałem. Tylko życie mi zostawili – mówi George. Ale rozpacz po stracie dorobku życia nie budzi w nim nienawiści do plemienia, które ich napadło. Wierzy, że pasterze nie najechaliby jego ziemi, gdyby nie mieli instrukcji: – Ludzie Pokot byli naszymi przyjaciółmi. Gdy pojawiali się w naszych stronach, częstowaliśmy ich wodą i jedzeniem. Dopiero jak nadeszły wybory, stali się wrodzy. Myślę, że ktoś im coś obiecał.

Pragnienia zemsty nie ma też w domu Simona Gitonga Wangondu, choć jego rodzina doznała krzywdy, na którą trudno im znaleźć słowa. Siadają na drewnianej kanapie pokrytej białym prześcieradłem haftowanym w czerwone kwiaty: Simon, żona Esther i 18-letnia córka. Opowiadają o najgorszej nocy w ich życiu. Mówią rodzice. Dziewczyna milczy.

Mówią, że przyszło ich może dziesięciu. Że jak wyważyli drzwi, kilku wtargnęło do ich sypialni. Otworzyli skrzynię z ubraniami. Wyrzucili wszystko na podłogę i zaczęli przymierzać. Jeden koszulę Simona, drugi falbaniastą sukienkę Esther. Reszta celowała do nich. Wygłupy trwały kilka godzin. Simon i Esther nie wiedzieli, że przez cały ten czas w pokoju, gdzie spała ich córka i kilkuletni siostrzeniec, było jeszcze czterech napastników. Zorientowali się dopiero, gdy bandyci opuścili dom. Dziewczyna była nieprzytomna, krwawiła. Przerażony chłopiec siedział na łóżku.

 

O wybaczeniu nie ma mowy. Ale Simon nie chce się mścić. Sprawiedliwość zostawia Bogu. A kogo powinien sięgnąć gniew Boga? – To wina polityków.

Być może dla takich ludzi jak Simon, Esther, Joseph i George bolesna jest też świadomość, że o nich nikt nie mówi. Ważniejsze były ataki na majątki ich białych sąsiadów. Finansowe straty rozległych rancz, należących do białych obywateli Kenii, były w istocie większe niż straty, jakie ponieśli czarni właściciele niewielkich pól. Taki był też cel polityków, którzy ­podsycili przemoc: chcieli, by mówiono o rewolcie biednych czarnych pasterzy przeciw białym właścicielom ziemskim. Zgwałcona córka Simona nie pasuje do tej historii.

Ziemia za głosy

Chata, w której mieszka rodzina Simona, zbudowana jest z drewna i błota. Wnętrza takich domów często wykładane są gazetami. Raz, żeby było ładnie. Dwa, żeby ściany z błota nie kruszyły się. Kenijskie dzienniki najwięcej pisały ostatnio o wyborach. Twarze polityków wyglądają więc zza ramion Simona, gdy opowiada, jak polityka zniszczyła jego rodzinę. Pada też nazwisko, które będzie się powtarzać w rozmowach: Mathew Lempurkel.

Zanim został politykiem, był hodowcą bydła. Urodził się w Isiolo, na północ od Laikipii. Pochodzi z plemienia Samburu, ale mówi też w języku Pokot. Z dzieciństwa zapamiętał, że gdy nadchodziła susza i brakło wody, matka myła mu twarz krowim mlekiem.

W 2013 r. Lempurkel zdobył mandat w Laikipii. Gdy pod koniec 2016 r. susza nawiedziła ziemie zamieszkane przez plemiona Pokot i Samburu, mówił, że tak źle jeszcze nie było, bo „tym razem nawet mleko wyschło”. Miał ich namawiać, by zaczęli marsz do zielonej Laikipii. Na antenie najpopularniejszej stacji radiowej w języku Samburu mówił, że prywatna własność ziemska to fikcja. Szczególnie jeśli roszczą sobie do niej prawo biali. Pasterze ze stadami ruszyli na południe.

Choć właściwie wojna zaczęła się kilka miesięcy wcześniej, zanim nastała susza. – Naszego sąsiada zaatakowali w lipcu 2016 r., tuż po porze deszczowej. Został postrzelony. Zostawił ziemię i wyjechał – mówi Maria Dodds, właścicielka liczącego 8 tys. akrów rancza w Kifuku.

Maria jest białą Kenijką. Uzbrojeni pasterze najechali jej ziemię miesiąc później. Jej dom przez trzy tygodnie był pod ostrzałem. Maria była zaskoczona, że pasterze mają kałasznikowy. Nie ma wątpliwości, że napaści zostały wcześniej zaplanowane tak, aby ich kulminacja nastąpiła przed sierpniowymi wyborami: – Politycy wykorzystali tych pasterzy do swoich celów. Obiecali im ziemię w zamian za głosy.

Dobre miejsce do życia

Polityka w Kenii bywa brutalna. Wzniecanie przemocy, granie na podziałach i poczuciu krzywdy to sprawdzona taktyka. Także gra na silnej identyfikacji plemiennej. Najgorzej było w 2007 r., gdy po sfałszowanych wyborach zginęło ponad 1300 ludzi, a ponad pół miliona straciło dach nad głową.

Po te narzędzia sięga również Mathew Lampurkel. Pasterze Samburu i Pokot nie posłuchaliby go, gdyby nie zagrał plemienną kartą. Był jednym z nich i wiedział, jak to wykorzystać. Ale poszedł o krok dalej. W czasie kampanii obiecywał, że oczyści kraj z białych, którzy bezprawnie zajmują ziemię czarnych. „Trawa, która tam rośnie, jest wasza” – mówił pasterzom z północy.

Zielone ziemie Laikipii są szczególnie podatnym gruntem na próby wzniecenia rasowych napięć. Daniel Wesangula, dziennikarz „The Standard” tłumaczy, że ma to związek z historią.

Jedno z największych miast Laikipii, Nanyuki, leżało na trasie legendarnej kolei zbudowanej u schyłku XIX w. przez brytyjskich kolonizatorów. Lunatic Express łączyła Mombasę z Ugandą. Brytyjczycy, którzy nadzorowali jej budowę (pochłonęła życie 2,5 tys. robotników: zabiły ich malaria, zwierzęta i wrogie plemiona), zobaczyli w zielonej Laikipii dobre miejsce do życia. Nabywali ogromne majątki za bezcen. Wielu dostało kawałki Laikipii za darmo, w nagrodę za służbę Koronie. Ta tradycja przetrwała do II wojny światowej – wielu weteranów, którzy wykazali się na froncie, stało się właścicielami liczących dziesiątki, czasem setki tysięcy akrów działek.

Ziemia była przydzielana bohaterom Imperium bez względu na to, czy zamieszkiwały ją tubylcze plemiona. Do pierwszych masowych wysiedleń – 20 tys. czarnych pasterzy – doszło w 1911 r. Taki los spotkał Masajów, którzy z żyznych terenów Laikipii zostali przeniesieni pod granicę z Tanzanią. Masajowie do dziś mówią, że Laikipię im skradziono.

Jeden z najbardziej urodzajnych regionów Kenii, znany z plantacji herbaty i kawy, upraw kwiatów i kukurydzy, zaczął być nazywany „White Highlands” – od białych osadników, którzy stawali się właścicielami tej ziemi.

To mój jedyny dom

Aidan Hartley jest znanym kenijskim korespondentem wojennym, opisywał kolejne afrykańskie konflikty. Jest też białym Kenijczykiem. Jego brytyjska rodzina osiadła tu w 1920 r. Dziś mówi o sobie, że jest farmerem. Kupił 2,5 tys. akrów w Laikipii i zbudował dom.

Pamięta dzień, gdy Mathew Lempurkel wygrał tu wybory: – Wtedy zaatakowano majątek sąsiada. Ruszyłem mu na pomoc. Gdy wjeżdżałem do jego ogrodu, ktoś z odległości 10 metrów zaczął do mnie strzelać z kałasznikowa. Nie wiem, jak to możliwie, że kule mnie nie trafiły.

Od tego czasu nie opuszczało go poczucie zagrożenia: – Dwa lata temu otoczyli mnie mężczyźni z kamieniami, krzycząc: „zabić go!”. Innym razem ktoś zaczaił się ze strzelbą. Czułem, że to się samo nie dzieje, że ktoś buduje atmosferę przemocy. W październiku 2016 r. doszły mnie słuchy, że nasz poseł Lempurkel namawia lokalnych pasterzy, by atakowali rancza. Miejscowi najpierw mu się opierali. Wtedy pojawili się młodzi mężczyźni z północy. Rankiem zobaczyłem kilkuset uzbrojonych w noże i kije napastników. Zniszczyli ogrodzenie i wpuścili na moje ranczo 10 tys. krów. Dzień później Lempurkel urządził imprezę, kilometr od mojej posiadłości. Zabił dwa byki i powiedział: „Dałem wam trawę, teraz wy dajcie mi głosy”.

Czy za przemocą stoi postkolonialna zemsta? Zdaniem Aidana historia o rewolcie czarnych pasterzy przeciw białym właścicielom ziemskim została wymyślona. To była zasłona dymna, za którą odbyła się próba wyparcia z Laikipii plemion w większości zamieszkujących te tereny – czyli Kikuju i Turkana – przez polityków z plemion Samburu i Pokot. Wzniecanie niechęci do białych było elementem taktyki.

– Kenia to nie Zimbabwe – mówi Aidan Hartley, nawiązując do wydarzeń w tamtym kraju przed 17 laty, gdy biali farmerzy byli siłą wywłaszczani. – Moja rodzina przyjechała ponad sto lat temu. Urodziłem się tu, tak jak moi rodzice i moje dzieci. Kenia to mój jedyny dom. Kocham to miejsce i zawsze czułem się tu mile widziany. To ulga, że ta gęstniejąca nienawiść była tylko projekcją cynicznego i bezwzględnego polityka – mówi Aidan i pokazuje zdjęcie pradziadka, zrobione w 1890 r. w Pretorii.

Ernest Wise był inżynierem. Przypłynął do południowej Afryki pod koniec XIX w., aby budować kolej Kapsztad–Kair. Projektu nie zrealizowano, ale on został, a 10 lat później przeniósł się do Kenii. Aidan czasem wyobraża sobie, że pradziadek ożywa i z tą samą rozbawioną miną, z którą został uwieczniony na zdjęciu, pyta go: „No i co, chłopcze, ty nadal w Afryce?”.

Obietnica pokoju

Do ataków na białych przyznaje się Jeremiah Lemurune, lider społeczności Samburu zamieszkującej Laikipię. A prywatnie sąsiad Aidana Hartleya. – Tak, to były nasze krowy, które wpędziliśmy mu na pole – przyznaje. Ale zostaliśmy wprowadzeni w błąd – dodaje zaraz.

Kto ich namówił? – Nasz poseł Mathew Lempurkel. To on zwiódł wszystkich.

Z miasteczka Posta, gdzie spotykam Jeremiaha, trzeba jechać kilkanaście kilometrów wyboistą drogą przez sawannę, aby dotrzeć do bramy posiadłości Aidana. Posta to kilka domów z blachy.

 

Jeremiah tłumaczy, że Posta i okolice to ziemie porzucone przez białych osadników po tym, jak w 1963 r. Kenia uzyskała niepodległość. W 2002 r., przed ówczesnymi wyborami, prezydent Daniel Moi sprowadził tu pasterzy Samburu i przydzielił im niewielkie działki. Zamieszkali w sąsiedztwie rozległych rancz i prywatnych rezerwatów, należących głównie do białych Kenijczyków.

– Lempurkel mówił, że trawa na tych ranczach należy do nas, i że nie możemy pozwolić, by nasze krowy padły. Wielu moich ludzi już przyznało, że to był błąd. Teraz chcemy go naprawić – Jeremiah uważa, że należy powołać komisję pojednania, w skład której weszliby pasterze i właściciele rancz. – Trzeba zaleczyć rany.

Dobry początek już jest. W sierpniu Lempurkel przegrał wybory. Pokonała go kobieta, Sarah Korere. A Jeremiah i Aidan nie są już wrogami. Bez Jeremiaha trudno byłoby mi trafić na ranczo Aidana. Potem razem jedliśmy makaron i sałatkę z awokado na werandzie, z widokiem na odrastającą trawę.

Aidan i Jeremiah są dobrej myśli. Wierzą w nową posłankę, Sarah Korere. Sarah pokazała, że jest wojowniczką. Najpierw gdy sprzeciwiła się woli ojca, bogatego Masaja. Miał sześć żon, nie wierzył w edukację kobiet i chciał szybko wydać ją za mąż. Gdy kolejni kandydaci przychodzili do ojca, oferując krowy za rękę dziewczynki, Sarah groziła ucieczką. Przyszłego męża spotkała na uniwersytecie. A po śmierci ojca zadbała, by jej młodsze siostry poszły do szkoły. Jednym z jej największych sukcesów w polityce było przeforsowanie w 2015 r. ustawy zakazującej przemocy domowej.

Sarah nie bała się pojedynku z Lempurkelem, choć była atakowana i obrażana. Przekupiona przez rywala starszyzna plemienna rzuciła na nią klątwę.

Teraz jest posłanką. Obiecuje, że Laikipia znów będzie domem dla wszystkich jej mieszkańców: dla przedstawicieli różnych plemion i dla białych Kenijczyków.

Wiele odcieni czerwieni

Wystarczy jednak przekroczyć granicę Laikipii i pojechać kilkadziesiąt kilometrów na północ, do Isiolo, by zrozumieć, że to nie jest prosta historia o dobrych i złych politykach. Różnicę widać natychmiast. Tu w krajobrazie nie ma zieleni. Są różne odcienie beżu, przechodzącego w rdzawą czerwień. Jest gorąco i sucho. Od kwietnia nie ma deszczu.

Logilan Tesina i Lenamalda Najdura są jednymi z ostatnich pasterzy w wiosce Lare Soro. Jej nazwa pochodzi od tutejszej rzeki, która zmieniła się w suche koryto. Bawią się w nim dzieci i kozy. Tylko one zostały. Krowy są w Laikipii. Logilan i Lenamalda przyznają, że po zmroku przecinają ogrodzenie rancz i wpuszczają na nie swoje zwierzęta.

Mówią, że ich krowy i krowy ich sąsiadów zostaną w Laikipii, dopóki w Lare Soro nie spadnie deszcz: – To, jak nas traktują, jest niesprawiedliwe i nieludzkie. Przecież jeśli padną nasze krowy, to umrzemy. Na tej ziemi nic nie rośnie. Dlaczego nie mamy prawa wypasać zwierząt na rozległych prywatnych ziemiach, gdzie rośnie trawa? Dlaczego biali nasyłają na nas policję, która zabija nasze zwierzęta?

Czy to poczucie krzywdy było obecne wcześniej, czy też zasiał je dopiero Lempurkel, pochodzący z Isiolo? Czy winą za swoje nieszczęście obarczyliby białych, gdyby nie wybory? Na te pytania nie ma pewnej odpowiedzi. Nie ma za to wątpliwości, że suszy nikt nie wymyślił.

Niełatwo wskazać więc największą ofiarę wojny o trawę. Czy są nią biali, przeciw którym szowinistyczni politycy jak Lempurkel wytoczyli najcięższe działa, podważając ich prawo do ziemi i do kenijskiej tożsamości? A może bardziej ucierpieli czarni farmerzy, którzy musieli porzucić swoje niewielkie pola? A może ofiarami są też pasterze z północy, których nieszczęście wykorzystali politycy?

Dobrze powiedzieć, że winę za przemoc w Laikipii ponosi Lempurkel i inni jemu podobni. Dobrze mieć nadzieję, że jego przegrana to koniec konfliktu. I wierzyć, że po wygranej Sarah Korere poczucie krzywdy i chęć odwetu nie wrócą. Ale Lempurkel nie wymyślił poczucia niesprawiedliwości. Nie stworzył też problemu własności ziemi, którym nikt w Kenii się nie zajął od czasu uzyskania niepodległości. On uwolnił demony, tylko i aż. Przegrał. Ale to nie znaczy, że nie przyjdą podobni do niego.

Ten świat się skończył

Anegdota pochodzi z początków niepodległości. Opowiada, jak bohaterowie walki przeciw kolonizatorom, wojownicy Mau Mau, wyszli z lasu i udali się do pierwszego prezydenta Kenii, Jomo Kenyatty. Chcieli tylko wrócić na ziemie, z których zostali wysiedleni przez białych osadników. Prezydent powiedział im, że przyszli za późno, bo ziemia została już rozdana.

– Myślę, że to był moment, gdy debata o własności ziemi w Kenii została zakończona, zanim zdążyła się zacząć – mówi Daniel Wesangula.

Odtąd nie było mowy o odszkodowaniach dla wysiedlonych z czasów Imperium. Wesangula twierdzi, że biali, którzy zostali po 1963 r., przekupywali nową władzę: np. właściciel 60 tys. akrów dogadywał się z prokuratorem generalnym, że odstąpi mu 10 tys. akrów za gwarancję prawa własności. Z kolei działki białych, którzy opuścili Kenię, sprzedano za niewielkie pieniądze ludziom z otoczenia Kenyatty.

– Tu chodzi o ziemię, a nie o kolor skóry – mówi John Githongo, dziennikarz śledczy, weteran walki z korupcją. Przypomina, że wielkie posiadłości ziemskie są w rękach nie tylko białych, ale też czarnych Kenijczyków. Bo ziemia to kapitał, za pomocą którego elity konsolidowały władzę. To się nie zmieniło. Wydarzenia w Laikipii są jednak niepokojącym znakiem czasu.

– W Kenii biali nie byli dotąd atakowani przez lokalną społeczność – mówi Githongo. – Biali nie mieli bowiem tożsamości plemiennej. Ale to już przeszłość. Ten świat w Laikipii właśnie się skończył.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2017