Władza i żyrandole

Prof. Andrzej Rychard: Sikorski to bardziej agresywny Tusk, a Komorowski - mniej agresywny Kaczyński. Rozmawiał Wojciech Załuska

16.02.2010

Czyta się kilka minut

Wojciech Załuska: Wydawało się, że prezydentura to wewnętrzna sprawa PO, a rywalizacja Komorowski-Sikorski to prezydenckie prawybory. Tymczasem po niedawnych sondażach...

Prof. Andrzej Rychard: Sytuacja się nieco skomplikowała. Wszyscy się nastawili, że wybory prezydenckie będą rywalizacją Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim. Premier ze startu się wycofał. I ogłosił, że albo zastąpi go Bronisław Komorowski, albo Radek Sikorski. Czyli nie wiadomo kto. Wyborcy są zdezorientowani. I im bardziej ten stan niepewności się przeciąga, tym gorzej, bo rosną szanse na kolejne komplikacje.

Tymczasem w chwili, gdy rozmawiamy, wydaje się, że PO ma odruch odkładania decyzji na później.

Argumenty polityków Platformy są takie: im później wskażemy kandydata, tym mniej czasu dla opozycji na zwalczanie go. I tym więcej dla nas na zważenie szans Komorowskiego i Sikorskiego, czyli trafny wybór.

Moim zdaniem zwlekanie to błąd. Rezygnacja Tuska została dobrze uzasadniona i wydaje się słuszna. Jednak po "A" powinno nastąpić od razu "B", czyli wskazanie następcy, a przynajmniej procedury, w jakiej zostanie wyłoniony. Tego wysiłku zabrakło, powstało wrażenie, że ruch premiera był niedopracowany. A niepewność to niebezpieczny stan.

Premier próbuje go przerwać, mówi: "Może zrobimy wewnątrzpartyjne prawybory?" OK - byle decyzja była szybko. Odwlekanie oznacza narastanie wewnętrznych rozbieżności. Przeciąganie liny już się zaczęło. Lech Wałęsa mówi o Komorowskim, Palikot wypomina Sikorskiemu żonę - być może przyszłą pierwszą damę - piszącą do "Washington Post", Sikorski się odcina. Stronników w PO ma chyba mniej, ale nieco lepiej wypada w sondażach. Ferment może się przenieść na partyjne doły...

Konflikt jest jak perpetuum mobile.

I jeszcze jedno - gdy kandydat nie jest pewny albo niewidoczny, to widoczni stają się konkurenci.

W sondażach Lech Kaczyński wchodzi do drugiej tury, ma nieco ponad 20 proc. - wynik zbliżony do Komorowskiego i Sikorskiego.

Z tym że w drugiej turze wyraźnie przegrywa.

***

Przez najbliższe miesiące publikowane będą głównie sondaże dotyczące pierwszej tury.

W świadomości wyborców może się utrwalić, że szanse się wyrównały. Dla Kaczyńskiego to mobilizująca sytuacja - przy Tusku wydawał się bez szans.

Paradoksalnie wycofanie się z kandydowania Tuska stawia Lecha Kaczyńskiego w trudniejszej sytuacji.

Dlaczego?

Porażka z kimś innym niż Tusk może być rujnująca dla jego politycznej pozycji. Stać się sygnałem do zmian w PiS. Jest to realny scenariusz, bo z sondaży wynika, że wzrosły jedynie szanse Kaczyńskiego na przejście do drugiej tury, ale nie na ostateczne zwycięstwo.

Co może być jego nadzieją?

Stałość własnego elektoratu i łatwość jego mobilizacji, ale głównie błędy PO. Bez nich wielkiej nadziei dla Kaczyńskiego nie widzę, choć nie zgadzam się też z tymi, którzy twierdzą, że "jest niewybieralny". W 2005 r. też wydawał się "niewybieralny".

Czy Kaczyński może próbować uniknąć porażki, wycofując się?

Owszem, coraz częściej w publicznych wypowiedziach przenosi taką ewentualność ze strefy political fiction do kategorii jednej z rozważanych opcji. Choć to mało prawdopodobne, wykluczyć wycofania nie można.

Tusk zrezygnował ze startu, bo uznał, że realna władza jest w rządzie. Kto byłby dla niego lepszym partnerem w Pałacu Prezydenckim: Komorowski czy Sikorski?

Osobowościowo do obecnej konstytucji bardziej pasuje Komorowski. Jest człowiekiem koncyliacyjnym, łatwiejszym we współpracy. Młodszy Sikorski jest bardziej ambitny, zmienny, bez jasno sprecyzowanych celów, a więc mniej przewidywalny. Jego plusem jest z kolei lepsze obycie w strukturach międzynarodowych, choć Komorowski tak bardzo mu nie ustępuje. Mógłby liczyć na elektorat bardziej tradycjonalistyczny, nieco starszy. Sikorski trafia raczej do elektoratu młodego, nieco bardziej pasuje do Polski otwartej, bardziej liberalnej.

Słowem, Sikorski to taki bardziej agresywny Tusk, a Komorowski - mniej agresywny Kaczyński.

Są to jednak portrety naszkicowane na podstawie wiedzy z mediów - wciąż szczątkowej. Dokładne prześwietlanie kandydatów dopiero się zacznie. Media sprawdzą też ich odporność psychiczną, przypomną to i owo. Komorowskiemu np. niefortunną wypowiedź na temat kobiet w polityce.

Którą ma Pan na myśli?

Że owszem, ale na razie na poziomie samorządu...

Czy rywalizacja Komorowskiego z Sikorskim nie okaże się sporem o pietruszkę? Tusk, który pozostaje głównym rozgrywającym, wydaje się traktować prezydenturę polityka PO usługowo. Ma unieszkodliwić prezydenckie weto, odblokować prace rządu i tyle.

Nie, to nie jest spór o pietruszkę. Wbrew temu, co Tusk kiedyś powiedział, pałac prezydencki to nie tylko meble i żyrandole. Tam wciąż jest ważny ośrodek władzy.

Ale Tusk wraca co jakiś czas do pomysłu nowelizacji Konstytucji: wzmocnienia premiera, osłabienia prezydenta - odebrania mu prawa weta, a przynajmniej zmniejszenia liczby głosów potrzebnych do jego odrzucenia. Kiedyś wspominał nawet o rezygnacji z powszechnych wyborów... Czy prezydent z PO nie będzie skazany na konflikt z własnym premierem lub frustrację?

Zgadzam się, że konflikt Tuska z nowym prezydentem jest realny. Struktura określa świadomość. Prezydent, który będzie sprowadzany do roli "narzędzia", może się taką rolą zmęczyć. I bardzo dobrze, bo wpatrzeni w personalne konflikty zapominamy, że wpisany w demokrację konflikt struktur jest ważny i pożyteczny.

Pomysł, by uporządkować kompetencje prezydenta i premiera, nie jest jednak zły. Ale słuszne są ostrzeżenia konstytucjonalistów, by z osłabianiem prezydenta nie przesadzać. Nie pozbawiać go np. prawa weta, bo nie służy ono tylko do robienia na złość rządowi, ale też zapewnia balans władz. Z kolei do wyborów powszechnych ludzie już się przyzwyczaili i rezygnację z nich mogliby odebrać jako odbieranie im demokratycznych praw.

Nie sądzę więc, by realizacja radykalnych pomysłów konstytucyjnych Tuska była możliwa, trzeba je będzie nieco osłabić. Choć premier wydaje się traktować je poważnie i rzeczywiście zrezygnował z prezydentury, bo bliższa jest mu wizja silnego rządu prowadzącego śmiałą politykę.

Nie bardzo wierzę w tę śmiałą politykę. Przynajmniej przez następny rok. Tusk chce być premierem przez osiem lat, kluczowe znaczenie ma więc dla niego partia. Ona jest źródłem siły szefa rządu. Tusk nie narazi śmiałą polityką Platformy na wyborcze potknięcie. Po wyborach parlamentarnych 2011 roku owszem, ale nie wcześniej.

Wybory parlamentarne to rzeczywiście silne ograniczenie, ale Tusk coś przecież obiecał. I chyba wie, że kosztowne mogą być dla niego nie tylko reformy, ale też ich brak. Ponowne odkładanie działania "na później" byłoby dewastujące dla przyszłości PO.

Jednym z celów wyborów prezydenckich powinno być - moim zdaniem - wskazanie polityka, który po zakończeniu kadencji będzie "kimś" w polityce europejskiej. Kto Pana zdaniem ma na to większe szanse: Komorowski czy Sikorski?

Żaden ich nie ma. Nad taką rolą dla siebie pracuje Tusk. Gdyby komuś z tej dwójki zaświtała myśl, by go wyręczyć, mielibyśmy pewnie konflikt. Tyle że bardziej sensowny niż Tuska z Kaczyńskim, który patrzy na politykę europejską w dość anachroniczny już sposób - jako wyłącznie rywalizację interesów narodowych.

Choć trzeba przyznać, że widoczny nie tak dawno brak solidarności europejskiej wobec kryzysu pokazał, iż ta wizja nadal dość dobrze opisuje realną rzeczywistość europejską, której wiele brakuje do prawdziwej integracji. Rzecz w tym, że konserwuje ona tradycyjną politykę.

W następnych wyborach prezydenckich wystartuje zapewne nowe pokolenie polityków: Zbigniew Ziobro, Wojciech Olejniczak... Wystawiając teraz Sikorskiego, PO tę "nową falę" by wyprzedziła.

Czynnik pokoleniowy jest często mistyfikowany. Owszem, jest parcie młodych elit na władzę - jakiś czas temu debata lustracyjna mogła być przez nie podkręcana, w nadziei, że przyśpieszy zmiany pokoleniowe. Ale czy młodość jest w polityce takim wielkim atutem? Nie sądzę.

I PO, i PiS mają swoich dublerów. Na potknięcia Platformy czeka Stronnictwo Demokratyczne Pawła Piskorskiego i Andrzeja Olechowskiego, na porażkę Kaczyńskich Polska Plus Ludwika Dorna i Kazimierza Ujazdowskiego. Wybory prezydenckie są dla nich szansą?

Raczej nie. Polska Plus nie wystawiła kandydata, Andrzej Olechowski będzie pewnie widoczny do pierwszej tury, potem zniknie. Ich jedyną szansą są jakieś ewidentne wpadki PiS lub PO - np. awantura wokół wyboru kandydata. Ale wielkich nadziei - na ich miejscu - bym sobie nie robił.

***

W ostatnim dwudziestoleciu wybory, także prezydenckie, były czasem otwarcia sceny politycznej dla nowych inicjatyw. Podobnie kryzys gospodarczy. Dlaczego nic takiego nie dzieje się tym razem? Kilka miesięcy temu ruchy tektoniczne przepowiadał prof. Kik.

Celne wydaje mi się określenie Ludwika Dorna, że obecnie polska scena polityczna przypomina żeliwo. Jest ono twarde, ale jednocześnie podatne na kruszenie. Na razie nic mocno w to żeliwo nie uderzyło.

Nawet kryzys?

W Polsce okazał się mniej groźny, niż można było przypuszczać. Zmiany będą, ale w długim okresie. Spowodują je np. przemiany cywilizacyjne, mentalnościowe, a przede wszystkim w strukturze społecznej. Stajemy się społeczeństwem coraz lepiej wykształconym, coraz ważniejsze są grupy profesjonalistów; także poziom zamożności, choć nierówno i powoli, jednak rośnie.

Wybory parlamentarne 2007 r. były momentem wielkiej mobilizacji wystraszonego przez rządy PiS elektoratu umiarkowanego, centrowego. Po 1989 r. nie miał on chyba nigdy takiego wpływu na sytuację, jak wtedy i przez ostatnie dwa lata. Czy Pana zdaniem ten stan utrzyma się w wyborach prezydenckich?

Naprawdę nie wiem. Takiej mobilizacji jak wtedy nie da się utrzymać długo, zwłaszcza że PiS przestał "straszyć". I zrobi wszystko, by do powtórnej mobilizacji tego elektoratu, który go odsunął od władzy, nie doszło. Lech Kaczyński zaczął łagodzić swój medialny wizerunek, pokazuje, że nie jest tylko człowiekiem walki.

Próbuje zdemobilizować elektorat PO, a jednocześnie zmobilizować własny. Od kilku miesięcy jest bardzo aktywny w Polsce lokalnej. Uczestniczy w ogromnej liczbie uroczystości z udziałem kościelnych hierarchów, odwiedza, odznacza, pokazuje, że religijność, wrażliwość, rodzaj patriotyzmu tej Polski są mu bliskie.

Pytanie, czy na tę strategię wystarczy cierpliwości jego bratu. Jeśli zacznie wyciągać "haki" - podgrzeje atmosferę. Lech Kaczyński zmusi jednak kandydata PO do wysiłku, bez względu na to, kto nim będzie. Platformie nie uda się już zagrać kampanii na jednej nucie: "ratujmy kraj przed Kaczyńskimi". Nie widać sporu, który mógłby zmobilizować wyborców na podobną skalę jak w 2007 r.

Jest natomiast faktem, że Lech Kaczyński ma duży, stały negatywny elektorat, którego nie trzeba wcale mobilizować. On po prostu jest.

Czyli Pana zdaniem wybory parlamentarne w 2007 r. nie były przyśpieszonym porodem klasy średniej, zjednoczonej wokół PO przeciw Kaczyńskim?

W Polsce klasa średnia wciąż nie ma świadomości, że do realizacji swoich celów potrzebuje polityki, politycznej reprezentacji i systematycznych politycznych działań, a nie jednorazowych zrywów.

Poza tym nie wiadomo do końca, kto tą klasą średnią jest. Niektórzy ograniczają ją do wykształconych profesjonalistów, inni wskazują wszystkich przedsiębiorców. A w Polsce gros ludzi biznesu to właściciele małych firm. Z badań Henryka Domańskiego wynika, że 40 proc. z nich było wcześniej robotnikami. Ta nasza klasa średnia jest więc bardzo zróżnicowana. I nie zawsze mentalnie, intelektualnie dorasta do ról, jakie odgrywają jej odpowiedniki w zachodnich społeczeństwach. Wciąż potrzebuje czasu.

A co z lewicą? Nie wygląda na to, aby wybory prezydenckie pomogły jej się odrodzić?

Rzeczywiście, absolutnie się na to nie zanosi. Lewica w Polsce nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czym ma być. Reprezentantką grup upośledzonych socjalnie czy grup, które łączy historyczny, głównie PZPR-owski rodowód, a może ma być lewicą obyczajową, orientującą się na młodszy elektorat, walczącą o prawa gejów? Tego wszystkiego w jednej partii zrobić się nie da.

Jakie społeczeństwo pójdzie do najbliższych wyborów prezydenckich? Czym się ono różni od tego, które ukarało Mazowieckiego - Tymińskim, Balcerowicza - Lepperem, które dało przyzwolenie na rewolucję PiS?

Jest inne niż 20 lat temu, bardziej spragmatyzowane, mniej emocjonalnie rozchwiane, bo mniej zdezorientowane demokratyczną, kapitalistyczną rzeczywistością. Myślące raczej w kategorii interesów niż wartości, ale też mniej skłonne do kolektywnych reakcji, nastawione indywidualistycznie. Podobne jest jedno - niski poziom sympatii do polityki.

Prof. Andrzej Rychard jest socjologiem; członekiem Komitetu Socjologii PAN, wykładowcą na Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych SWPS.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2010