Winnica Turnau

Krakowska rodzina założyła dwudziestohektarową winnicę. W tym roku zakorkują kilkadziesiąt tysięcy butelek.

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Od lewej: Zbigniew Turnau, Jacek Turnau, Grzegorz Turnau, Tomasz Kasicki w Baniewicach / Fot. Anna Gibała
Od lewej: Zbigniew Turnau, Jacek Turnau, Grzegorz Turnau, Tomasz Kasicki w Baniewicach / Fot. Anna Gibała

Niedawno jeden z właścicieli znanego i uznanego libańskiego wina Château Ksara poszukiwał w Polsce ziemi pod winnice i winiarnię. Mógł kupić ledwie cztery hektary, prawo na więcej nie zezwalało; jeśli się nie zniechęci, może wejdzie w jakieś joint venture. Życzmy mu powodzenia, lecz jak na razie doceńmy jego przekonanie: że oto Polska stała się niepostrzeżenie krajem na poły winiarskim, wartym poważnych inwestycji. Na poły, na małą skalę, tak jakby, co nieco.

Nie można mówić o gwałtownej zmianie, o nagłym odkryciu, o cudzie przyszłości, lecz faktem jest, że z całkiem hobbystycznej działalności paru winiarskich fanatyków-amatorów sprzed lat wyrosły projekty jak najbardziej profesjonalne, zakrojone na dużą skalę i – po prostu – na zysk. Finansowy jak najbardziej, lecz i duchowy, gdyż jesteśmy tu wśród dzieł wykoncypowanych nie przez holdingowy sztab do spraw innowacji i maksymalizacji możliwości, a przez dwie, trzy osoby żądne zwariowanych przygód i inwestujące na pierwszy rzut oka w dym w kominie.

Traktor zamiast fortepianu

Kraków wiedzie w tej pionierskiej dziedzinie ideowy i praktyczny prym. Tutaj działa parę mądrych winiarskich głów, tutaj dzieje się najwięcej. W ogólnopolskim środowisku winiarskim Kraków zasłynął między innymi z winnicy Srebrna Góra na peryferiach miasta, dokonania w każdym calu zawodowego.

Na początku maja, podczas inauguracji w Warszawie, i po trochu w warszawce, krakowska w dużej mierze rodzina Turnauów przedstawiła całym rozbudowanym składem, kuzyn na kuzynie, owoce swojego gigantycznego – jak na nasz „tak jakby” winiarski kraj – przedsięwzięcia. Rąbnięto w werble; miało się wrażenie uczestnictwa w déjà vu z polskim dubbingiem. Eleganckie filmy z lotu ptaka, jakie widziało się przez lata przy prezentacji w Polsce poważnych winnic kalifornijskich czy hiszpańskich; muzyka z siódmego nieba; gadżety – torby, sommelierskie korkociągi, broszury ze zdjęciami (Grzegorz Turnau na traktorze; co prawda to nie fortepian, lecz też można naciskać); designerskie etykiety (projektowane przez córkę Antoninę). Wszystko zapięte na ostatni marketingowy guzik, można się pokazywać bez wstydu na Vinexpo, Proweinie czy innych światowych targach winiarskich.

Ród krakowski, sól ulicy Brackiej, lecz ziemie podszczecińskie, zyskane dla wina. Dużo przestrzeni, dwadzieścia hektarów, jeszcze nie wszystko obsadzone i gotowe do produkcji. Ale i tak po czterech latach – czyli po wymaganym przez naturę czasie, by młode krzewy zdążyły nieco okrzepnąć – łup jest pokaźny, kilkadziesiąt tysięcy butelek na skromny początek. Grubo ponad sto tysięcy planowanych w kolejnych latach, zatem tyle co wytwarza sporej wielkości château w Medoku, mało która rodzinna posiadłość w Piemoncie i niemal żadna w Burgundii; to dużo, trzeba będzie ostro walczyć o miejsce na rynku.

Od strony technicznej również nie ma fuchy, domorosłych substytutów koniecznych urządzeń, w nowoczesny sprzęt włożono dużą kasę, a nad wszystkim czuwa (w towarzystwie Tomasza Kasickiego, agronoma i enologa) Faust. Franck Faust. Dowcipne metafory cisną się na usta na sam dźwięk nazwiska, ale dajmy spokój; choć po entuzjazmie Fausta, budzącym się, gdy opowiada o podszczecińskich winach, widać od razu, że sprzedał Turnauom – w koszta nie wchodzę – duszę.

Faust i ekipa

Franck Faust to niemiecki winiarz zarządzający po ojcu i dziadku rodzinną winnicą nad Renem. W Baniewicach pod Szczecinem, jednej z najbardziej na północ wysuniętych winnic europejskich, posadził rieslinga i parę odmian hybrydowych, odpornych na zimno i rozpowszechnionych w naszej części Europy: z białych hibernal, seyval blanc, johanniter i przede wszystkim w dużych ilościach solaris, z czerwonych rondo i regent. Nazwy atrakcyjne, ale stoi za nimi, jak za całym polskim winiarstwem, twarda codzienność, czyli genetyczne ograniczenie czy upośledzenie: we wspinaczce na szczyty można u nas założyć trzeci czy czwarty obóz, wyżej nogi nie pociągną. Tak ze względu na charakter odmian, jak i samych gleb, nie dość ubogich i surowych. W winiarstwie obowiązuje bowiem zasada: im gorzej, tym lepiej, im bardziej gleba jałowa, a najlepiej wapienna, tym ciekawsze daje wina. Pod tym względem w Banowicach nie ma cudów, ale jest dużo słońca, a w każdym razie temperatura przekracza średnią krajową i grona nadspodziewanie dobrze dojrzewają, niczego nie trzeba majstrować.

Faust i ekipa w sposób naturalny – tak ze względu na edukację, jak i geograficzną bliskość sąsiada – postawili na niemieckie wzory winiarskie. W skrócie oznacza to wyjątkową troskę o równowagę wina, czyli w tym przypadku umiejętność postawienia twarzą w twarz cukru i kwasu. Słodyczy i kwasowości, mówiąc inaczej. To stara niemiecka tradycja: robić wina, w których sprzeczne doznania i smaki spotykają się w szlachetnym kompromisie przy niskim, a niekiedy wręcz bardzo niskim poziomie alkoholu. Na tej zasadzie opierają się reńskie rieslingi, arcydzieło niemieckiego winiarstwa. Tutaj zagrała ona bardzo dobrze; naturalnie wysoka, a niekiedy mordercza kwasowość win polskich została utemperowana i rozbrojona. Trzeba to docenić: wyłapanie i polubienie równowagi wina, cechy cichej, lecz dla koneserów najważniejszej, należy do nieco wyższej szkoły degustatorskiej jazdy. Druga mocna strona win Faustowskich to ich aromaty, które dość często w polskich winach szwankują; tu są rasowe i czyste, wyraziste, lecz nie nachalne, tak w przypadku win białych, jak wina czerwonego (które wymaga jeszcze dopracowania).

To, co jest zaletą architektoniczną win, czyli dość wysoki poziom cukru (mamy przede wszystkim do czynienia z białymi winami półwytrawnymi i półsłodkimi oraz z bardzo smacznym, ale mało wytrawnym winem różowym), ujawnia jednak dwa końce. Owszem, łagodność win sprzyjać powinna ogólnie polskiemu podniebieniu, przyzwyczajonemu „genetycznie” do antykwasiorów, jednak potrzeba wytrawności rośnie i coraz bardziej dominuje wśród tych, którzy piją wino nie od święta. Podejrzewam, że samo doznanie harmonii na dłuższą metę nie wystarczy i nie do wszystkich trafi, i trzeba będzie w jednym czy drugim winie skorygować profil. Pole manewru jest duże: krzewy są jeszcze bardzo młode i ich owoc się wzmocni; alkohol, jak była mowa, niski i gotowy, by go podwyższyć kosztem paru gram cukru. Sporo tu w sumie miejsca do ostrożnego – tak, by nie naruszyć fundamentów – działania.

Szczegółowe uwagi wypowiedzą pisma winiarskie, my powróćmy do ducha, czyli do Krakowa, miasta najbardziej zasłużonego w praktycznej zamianie szerokiej rzeki wódy na świeży strumień wina. Z warszawskiej perspektywy wypada się głęboko rodzinie Turnauów i innym entuzjastycznym krakowskim winiarzom pokłonić. Choć my w Warszawie wiemy lepiej, iż łatwo nie będzie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015