Wiersze

w przekładzie Stanisława Barańczaka

06.07.2003

Czyta się kilka minut

l

Skrzepły łój świeczki, sadza, smugi kopciu, knot...
Paznokieć kciuka, zmiażdżony niegdyś wraz z całym palcem,
Był sfałdowaną perłą, spaczonym kryształem,

Śmieciem na plaży pod Cumae. W domu, gdzie pierwszy raz w życiu
Ujrzałem elektryczne światło, siedziała w filcowych kapciach
Z futrem w środku, z rozpiętym zamkiem błyskawicznym,

Rok po roku w tym samym fotelu, mówiąca szeptem,
Który, choćby chciał brzmieć donośnie, i tak nie wyszedłby poza
Szept. Tamten wieczór, kiedy zostawiono mnie u niej na noc,

Minął nam obydwojgu na zupełnym dnie desperacji:
W cudzej sypialni płakałem bez końca pod obcą kołdrą,
Pod okiem rozrzutnej, ale nie wyłączonej żarówki.

„No, co tobie jest, co? co się stało, smyku?” - natarczywy
Syk sylab z daleka, z dawna. Groza czarnych głębin i kawern,
Chełb i chłept tuż przy burtach. Jej niemoc nie mogła mi pomóc.

ll

Zasepleń, spluń, odsapnij. Wir angielszczyzny, jej sylab,
Sybilantów i Sybill. Bryzgi pian między statkiem a dokiem.
Ja, animula, tu zwykle przybywałem, punktualny i żywy,

Kiedy promy miesiły wodę, skręcając ku Belfast Lough,
A pociąg poranny wyciskał z siebie resztki tłoku
(„Z policzkiem przy szybie”, mawiano) - frazy „A, jesteś”, „Gdzie jesteś?”
Były rdzeniem poezji. Tyły domów jak jej odwrócone plecy,
Jak chłodnie albo magle w wychodzących na tory podwórzach
Prześmigającej Anglii. Potem łany zbóż

Jak Pole ze Złotogłowiu. Przybyłem i ja do Southwark -
Wyniesiony z tunelu ruchomymi schodami w słońce,
Z powietrzem Moyoli w płucach, na obcem wybrzeżu Tamizy.

lll

Gdybym stanął na giętym krzesełku, mógłbym dosięgnąć
Wyłącznika. Nie przeszkadzali mi, przyglądali się tylko.
Dotknięcie tego pstryczka puściłoby w ruch czary.

Obrót gałki ich radia - rozjaśniła się cała skala.
I znów nie przeszkodzili mi, znów przyglądali się, jak
Buszowałem po całym globie, od stacji nadawczej do stacji.

Potem gdzieś znikli i skończyły się wiadomości z Big Benem.
Odbiornik wyłączono. W całej strefie zaciemnienia - cisza:
Iglica stuknęła o drugą komuś, kto robił na drutach,

Wiatr zawył w kominie. Siedziała w swoich filcowych,
Podszytych futrem kapciach z rozpiętymi do podeszwy zamkami,
Jaśniało nad nami światło elektryczne; i przyprawiał mnie o strach i mdłości

Ten paznokieć, krzemienna konieczność brudu wżartego w pęknięcia
Plektronu z perłowego plastiku - wszystko razem tak nie do pojęcia,
Że pewnie leży do dziś w glebie Derry, wśród paciorków, pacierzowych kości.


Poemat tytułowy z tomu Seamusa Heaneya „Światło elektryczne”, który ukazuje się właśnie w przekładzie Stanisława Barańczaka nakładem wydawnictwa Znak.

Fragmenty wyróżnione kursywą w ostatniej zwrotce części drugiej („Przybyłem i ja do Southwark’, „na obcem wybrzeżu”) pochodzą z „Opowieści kanterberyjskich” Chaucera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2003