Wielki Niewypał

Siaty z zakupami, doroczny przegląd samochodu i przedłużający się potwornie remont łazienki nie pozwalają mi się na co dzień wygodnie wzbijać.

14.09.2020

Czyta się kilka minut

Może to ten męczący początek roku szkolnego tak działa, może wizja nadciągającego półrocznego polskiego marcopada (listorca), wypełnionego deszczem, błotem pośniegowym i szarą szmatą nieba wiszącego nad Warszawą, może zbliżający się coraz bardziej koniec czwartej dekady mego życia, kto wie – dość rzec, że melancholia w dniach ostatnich aż wylewa mi się uszami, zostawiając pełne łez kałuże na krzywych chodnikach. Nie śmieszy mnie już prawie nic, nawet słodkie jak sztuczny miód publiczne przekomarzanki pisarzy Twardocha i Vargi, nawet wywiad Grzegorza Wysockiego z Jerzym Urbanem w „Wyborczej” ani spontaniczne przejście posłanki Hanny Gill-Piątek z Wiosny do ruchu Hołowni (jestem ze Śląska, radny Kałuża – pamiętamy!). Choć kiedyś bym się śmiała, to teraz mi tylko smutno. Dziwne.

A może to wszystko w związku z lekturą, którą czytam z dziećmi, czyli cyklem książek napisanych przez Stephena Hawkinga i jego córkę Lucy, znaną popularyzatorkę nauki. W tomie trzecim, pt. „George i Wielki Wybuch”, tytułowy bohater razem z przyjaciółką Annie i jej tatą – matematykiem pracującym m.in. dla CERN w Szwajcarii – muszą się zmierzyć z zagrażającym rozwojowi nauki spiskiem, a ich przygody stają się punktem wyjścia do wyjaśnienia dzieciom (ale przyznajmy – w moim przypadku również rodzicowi), o co właściwie biega z teorią Wielkiego Wybuchu, z POCZĄTKIEM i tym, dlaczego jest COŚ, a nie NIC. I tak dalej.

Nie wiem, jak wy, ale ja normalnie pomiędzy wkładaniem brudnych gaci do pralki, pisaniem tekstów do gazet, robieniem pożywnej kolacji, komitetem rodzicielskim i wizytami w Lidlu, niestety rzadko stawiam sobie pytania takie, jak te z poprzedniego akapitu. Mój horyzont myślowy trzyma się na co dzień znacznie niżej, nie latam niestety wysoko.

Siaty z zakupami, doroczny przegląd samochodu i przedłużający się potwornie remont łazienki nie pozwalają mi się na co dzień wygodnie wzbijać. Czasem jednak nawet mnie – królowej przyziemności, cesarzowej konkretu – zdarzy się moment graniczny, gdy np. siedzimy sobie wieczorem z dziećmi, czytając u tegoż Hawkinga o fałszywej próżni, i wtedy któreś z dzieci, czyli ludzi znacznie bardziej wyzwolonych umysłowo ode mnie, zacznie analizować sprawy bytu i niebytu oraz np. tego, dokąd zmierzamy jako gatunek. I wtedy żadna siata z włoszczyzną mi już nie pomoże – lęk przed czymś znacznie większym od kłopotów z ZUS-em wyrywa mnie z miejsca i daje potężnego kopa w tyłek – krzycząc za mną, lecącą w przestworza: a leć, a piej! Piej o tym, że się boisz – nicości, ciemnej materii i końca tego, co się jednak ewidentnie kiedyś zaczęło.

Gdy byłam w wieku mojego młodszego dziecka, dziadkowie na wakacjach bezrefleksyjnie zezwolili mi pewnego razu zobaczyć w telewizji jakiś niezbyt wybitny film o tym, jak na Ziemię z Syriusza przylatują kosmici. Po przerażającym dla mnie wówczas seansie – pamiętam to jak dziś – otwarli wychodzące na górę Żar okno naszego domu i pozwolili mi razem z nimi wyglądać w ciemną, beskidzką, sierpniową noc, podczas której z nieba spadały meteoryty. Tłumaczyli spokojnie – żałując pochopnie udzielonej zgody na oglądanko – jak daleko od nas jest cały ten cholerny Syriusz, i że spokojnie, jeśli w ogóle jacyś kosmici tam są, to i tak nie zdążą przylecieć tej nocy tu do nas, nad brzeg rzeki Soły, nie zdążą zresztą także podczas wielu nocy kolejnych.

Przypomniałam sobie ten wieczór sprzed lat, gdy w sierpniu, zakutani w swetry, leżeliśmy z dziećmi na kocu pod rozgwieżdżonym mazurskim niebem, a gwiazdy spadały z niego jak nienormalne, zostawiając za sobą srebrne ogony, niczym grube, iskrzące się krechy namazane niedbale na firmamencie.

I tylko kierunek refleksji okazał się odwrotny – 35 lat temu ja upewniałam się, wtulając się w popłochu w babcine ramiona, że nikt nie zdąży dolecieć na Ziemię i nas złośliwie pozabijać. Teraz zaś – ledwie niecałe cztery dekady później, moje dzieci dopytywały, czy to my zdążymy wylecieć stąd, nim nastąpi spodziewany koniec imprezy zwanej ludzką cywilizacją.

Kosmiczne perspektywy omawiane w książkach rodziny Hawkingów rozumie nawet sześciolatka: na razie nie ma nadziei na dom spokojnej starości dla ludzkości, gdzieś w pozaziemskiej przestrzeni, z planetą matką porzuconą jak śmieci w lesie. I to jest chyba przyczyną mojej najgłębszej powakacyjnej nostalgii – że nie mogę dzieciom powiedzieć na pewno, że spokojnie, mamy na wszystko czas. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2020