Widmo rewolucji krąży po Pekinie

Jeśli mieszkańcy Hongkongu zaniechają swej walki, staną się częścią ściśle kontrolowanego społeczeństwa i będą zmuszeni zapomnieć o wolności.

09.09.2019

Czyta się kilka minut

Policjanci podczas demonstracji na lotnisku w Hongkongu, 13 sierpnia 2019 r. / VINCENT YU / AP / EAST NEWS
Policjanci podczas demonstracji na lotnisku w Hongkongu, 13 sierpnia 2019 r. / VINCENT YU / AP / EAST NEWS

Demonstracje na ulicach Hongkongu, trwające już czwarty miesiąc, stały się symbolem walki o prawa polityczne – walki toczonej w obliczu skrajnej nierównowagi. Regularne wielotysięczne marsze były przeplatane takimi, w których uczestniczyło nawet milion czy dwa miliony ludzi, czyli niemal co czwarty mieszkaniec miasta. Taka skala mobilizacji jest nieporównywalna do większości przykładów społecznego protestu. Mimo to nie przyniosła oczekiwanych efektów. Zamiast dialogu i poszukiwania kompromisu zaczęła się powolna odpowiedź siłowa, prowadzona rękami miejscowej policji i gangsterów.

Wcześniej Hongkong mógł się wydawać mało prawdopodobnym miejscem na takie protesty. Zgodnie z zasadą „jeden kraj, dwa systemy” – uzgodnioną między Londynem (do którego należał jako kolonia przed ponad 150 laty) i Pekinem, zanim w 1997 r. Brytyjczycy przekazali go Chińskiej Republice Ludowej – jego mieszkańcy cieszą się rządami prawa i wolnością nieporównywalną do sytuacji w ChRL. Jednak, jak pokazują protesty, funkcjonowanie zasady „dwóch systemów” jest oparte na dobrej woli Pekinu, której wyraźnie brakuje przez ostatnie lata.

W ciągu tych kilkunastu tygodni protesty zmieniły swój charakter. W czerwcu, gdy się zaczynały, ich głównym powodem był projekt ustawy – wprowadzony przez lojalne wobec Pekinu władze Specjalnego Regionu Administracyjnego (jak nazywa się Hongkong), na czele z Carrie Lam – przewidujący możliwość ekstradycji podejrzanych do ChRL. Fakt, że władze Specjalnego Regionu długo nie odpowiadały na żądanie demonstrantów, sprawił, iż protesty nie ustawały, a postulaty się radykalizowały – dziś demonstranci żądają już demokratyzacji systemu politycznego Hongkongu.

„Tituszki” po chińsku

Półśrodek, jakim było zawieszenie prac nad ustawą, okazał się dalece niewystarczający. Protestujący coraz częściej decydowali się na (ograniczone) użycie siły, głównie w postaci wandalizowania wybranych budynków publicznych. W odpowiedzi policja sięgnęła po całą gamę brutalnych środków – tak jakby otrzymała carte blanche na przemoc wobec protestujących. Gaz łzawiący, armatki wodne, gumowe kule, pałki są używane coraz śmielej i z coraz mniejszą dbałością o bezpieczeństwo protestujących. Policjanci w cywilu najpierw wmieszali się w demonstracje, by następnie dokonywać aresztowań jej uczestników.

W efekcie kolejne protesty były skierowane przeciwko brutalności oraz… bierności policji. Z jednej bowiem strony policja w coraz większym stopniu czuła się zwolniona z ograniczeń. Z drugiej strony, bezczynnie przyglądała się nowej formie przemocy wobec protestujących, którą moglibyśmy nazwać hongkońskimi „tituszkami” – mając w pamięci wykorzystanie bandytów przeciw protestującym na kijowskim Majdanie ponad pięć lat temu. Członkowie triad – innymi słowy: gangsterzy – atakowali wracających z pokojowych demonstracji, np. na oddalonych od centrum stacjach metra. Trudno sobie wyobrazić, by takie zachowanie, jak i towarzysząca mu bierność policji były możliwe bez przyzwolenia władz Hongkongu.

Frustracja rodzi radykalizm

Kolejnym krokiem stały się ostentacyjne aresztowania osób uznawanych za liderów, takich jak 22-letni Joshua Wong. Oskarżano ich o wywoływanie zamieszek, zagrożone karą kilkunastu lat więzienia. Łączna liczba zatrzymanych sięgnęła do dziś ponad tysiąca osób.

To działanie, podobnie jak eskalacja przemocy, okazało się podwójnie bezproduktywne. Po pierwsze, sądy zwalniały dużą część aresztowanych, zgadzając się, by odpowiadali z wolnej stopy. Po drugie, obecny protest – inaczej niż „rewolucja parasolek” w Hongkongu w 2014 r. – w dużej mierze nie ma liderów. Nawet fala aresztowań nie będzie w stanie osłabić oddolnej mobilizacji.

W tej sytuacji nie powinno dziwić, że po stronie opozycyjnej coraz częściej pojawiała się frustracja, wywołana nieskutecznością pokojowego protestu, i przekonanie o konieczności sięgnięcia po bardziej radykalne środki. Protestujący kilkukrotnie skutecznie blokowali międzynarodowy port lotniczy i główne arterie komunikacyjne. Obiektem ataków stawały się też budynki publiczne. Jednocześnie kolejne grupy zawodowe, wcześniej zachowujące neutralność polityczną – od prawników do urzędników – dołączały ze swoimi protestami. 23 sierpnia pojawił się również „ludzki łańcuch”, na podobieństwo tego, który w 1989 r. połączył mieszkańców krajów bałtyckich, wówczas jeszcze pozostających w składzie Związku Sowieckiego.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z MIESZKANKĄ HONGKONGU: Głównym problemem jest brutalność policji. Dla nas, zwykłych obywateli, policjanci są jak terroryści.


Naciski ze stolicy

Pekin w tym czasie również usztywniał swoje stanowisko i naciskał na władze Hongkongu, by uporały się z protestami. Pojawiła się też niedwuznaczna presja wojskowa: siły zbrojne i Ludowa Policja Zbrojna (chiński odpowiednik rosyjskich wojsk wewnętrznych) prowadziły ćwiczenia wokół miasta. Również garnizon Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w samym Hongkongu prowadził ostentacyjne przygotowania – tak jakby miał zostać użyty do tłumienia protestów.

Do tego dochodziło zaostrzanie retoryki, jaką chińskie władze i państwowe media opisywały wydarzenia w Hongkongu. Protest był coraz częściej przedstawiany jako organizowany przez mniejszość, inspirowany z zagranicy (konkretnie z Zachodu), jako dzieło „czarnych rąk”, które podburzają spokojne społeczeństwo, a nawet jako terroryzm. Pekin zastrzegł sobie prawo wprowadzenia stanu wyjątkowego w mieście.

Ta eskalacja retoryki pokazywała główny problem po stronie chińskich elit rządzących: najwyraźniej nie rozumieją one przyczyn protestu i nie są w stanie uwierzyć, że ludzie mogą protestować w obronie swych praw politycznych i poczucia godności. W Pekinie dominuje myślenie, że jeśli ludzie protestują, to wyłącznie dlatego, że ktoś – najczęściej Zachód i jego zbrojne ramię pod postacią CIA – ich do tego skłonił.

Chiny boją się rewolucji

W takiej optyce jedyną możliwą (i logicznie spójną) interpretacją staje się wizja organizowanej w Waszyngtonie kolejnej „kolorowej rewolucji”. W takiej wizji Hongkong to tylko pierwszy etap, a celem ostatecznym jest zmiana reżimu w ChRL. Agencja Xinhua pisała wprost, że wywołujący zamieszki i ich „patroni” najpierw chcą rozmontować zasadę „jeden kraj, dwa systemy”, a następnie przenieść płomień „kolorowej rewolucji” do ChRL. Protestujący są więc „zdrajcami opierającymi się na siłach zewnętrznych”. Pojawiły się wezwania do wprowadzenia w Hongkongu „patriotycznej” edukacji i usunięcia liberalnego trzonu z programów nauczania.

Nie rozumiejąc, że mieszkańcy Hongkongu chcą negocjować narzuconą im przez Chiny – i pośrednio także przez wycofującą się z miasta Wielką Brytanię – umowę społeczną, Pekin konsekwentnie zmniejszał pole potencjalnego kompromisu. Przecieki mówiące, iż Komunistyczna Partia Chin nie pozwoliła Carrie Lam na dymisję, jedynie wzmacniały wrażenie, że Pekin wierzy tylko w rozwiązanie siłowe.

Warto przy tym pamiętać, że siłowy scenariusz już jest realizowany – biorąc pod uwagę brutalność policji i aresztowania oraz watahy gangsterów polujących na demonstrantów. Nie sposób nie zadać pytania, na ile uważnie Pekin śledził ewolucję protestów na Majdanie i czy dostrzegał konsekwencje użycia śmiercionośnej broni. W każdym razie wygląda na to, że postawienie na przemoc – tuż poniżej progu strzelania do ludzi – wydawało się dla Pekinu najlepszą opcją.

Niespodziewany zwrot

Biorąc pod uwagę tę radykalizację, tym bardziej zaskakujące stało się oficjalne wycofanie przez Carrie Lam projektu ustawy o ekstradycji, co ogłosiła w minioną środę, 4 września. Tym samym władze Hongkongu, najprawdopodobniej za zgodą Pekinu, uznały jeden z pięciu postulatów protestujących.

Dalszy kierunek rozwoju sytuacji nie jest jasny. Niespełnione pozostają cztery postulaty: niezależne śledztwo w kwestii zachowania policji; zaprzestanie określania protestów mianem „zamieszek”; amnestia dla aresztowanych; demokratyczne reformy, które umożliwiłyby społeczeństwu Hongkongu w pełni demokratyczny wybór liderów (w miejsce istniejącej protezy demokratycznej, w ramach której selekcja władz w zasadniczej mierze odbywa się w Pekinie). Zdaniem i obserwatorów, i protestujących reakcja władz nastąpiła zbyt późno. Spełnienie tylko jednego z postulatów może okazać się niewystarczające dla uspokojenia nastrojów i demobilizacji opozycji.

Nie należy jednak mieć wątpliwości: ten cząstkowy kompromis będzie wykorzystany do dalszego oczerniania protestujących i prób wbicia klina między „radykalną” mniejszość i „spokojną pracującą” większość. Ustępstwo może też posłużyć jako uzasadnienie dalszej przemocy wobec tych protestujących, dla których sens demonstrowania dawno wyszedł poza ustawę o ekstradycji.

Tymczasem w tle protestów w Hongkongu trwają przygotowania do zaplanowanych na 1 października wielkich obchodów 70. rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej; ma to być pokaz sukcesów i odporności rządzącej partii komunistycznej. Władze w Pekinie konsekwentnie dążą do tego, aby zapobiec sytuacji, gdy obraz rosnących w siłę Chin zastąpią obrazy społecznej mobilizacji w Hongkongu.

Czy zmiany są możliwe?

Zasadnicza część protestujących to ludzie młodzi, którzy stoją przed dramatycznym wyborem: albo spróbują utrzymać odrębność Hongkongu, albo staną się częścią ściśle kontrolowanego przez partię społeczeństwa, w którym będą zmuszeni zapomnieć o przysługujących im kiedyś prawach i wolnościach.

Trudno sobie wyobrazić, aby Pekin ustąpił w centralnej kwestii: demokratyzacji.

Powrót Hongkongu pod kontrolę partii komunistycznej jest traktowany jako wyraz odzyskanej suwerenności i kres epoki nierównoprawnych traktatów. Komunistyczne Chiny nie są Związkiem Sowieckim 30 lat temu; nie przechodzą ideologicznej pierestrojki, która otwierałaby drogę dla dążeń wolnościowych. Przeciwnie, przewodniczący Xi i jego ekipa są nastawieni na centralizację władzy, na wzmocnienie kontroli ideologicznej nad partią i społeczeństwem. Do tego dochodzi zaostrzająca się rywalizacja ze Stanami Zjednoczonymi, która nie sprzyja kompromisom i wzmacnia przekonanie, że protesty w Hongkongu są inspirowane z zewnątrz, a konkretniej z Waszyngtonu.

Z takiej perspektywy patrząc, ta część opozycji, która liczy na utrzymanie i rozszerzenie wolnego wyboru przez mieszkańców Hongkongu, wydaje się być na z góry przegranej pozycji. Co gorsza, nawet szanse na utrzymanie status quo wydają się maleć. Hongkong jest coraz bardziej ChRL-owskim miastem, według wyznawanej przez partię zasady „jedno państwo, jeden system”.

Na co w tej sytuacji realistycznie mogą liczyć protestujący? Jedyną nadzieją wydaje się być pojawienie wątpliwości w Pekinie, czy bezkompromisowy kurs jest jedyną słuszną drogą.

Jeszcze na dwa dni przed ustępstwem, firmowanym przez Carrie Lam, wszystko wskazywało na niechęć do jakichkolwiek zmian w dotychczasowej polityce. A jednak ta zmiana, jakkolwiek mała i spóźniona, dokonała się z jakichś przyczyn. Być może protesty wywołają jednak refleksję na szczytach władzy w partii komunistycznej – i przynajmniej wyhamują proces demontażu autonomii Hongkongu.

Tej, która – według statusu Specjalnego Regionu Administracyjnego – miała trwać przez 50 lat. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2019