Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale w gorączce rozpowszechniania wiadomości i zbierania do niej komentarzy powtarzał się raz jeszcze ten sam mechanizm: głodu sensacji, tym większego, im sensacja większa, ale przecież i potęgowanego już od razu właśnie przez formę przekazu, przez liczbę komentarzy, przez ich lawinowe narastanie.
Media muszą się żywić tym, co poruszy odbiorców, ale one przecież z założenia poruszyć odbiorców muszą, a przerwy w działaniu nie ogłoszą, bo byłaby dla nich zabójcza. Więc nie tylko wdzięczne są za każdy żer, ale i nieubłagane w sięganiu po niego, w jego przyrządzaniu, w coraz większym mistrzostwie wmawiania, że to właśnie, co czytamy, słyszymy, co się nam pokazuje, to jest na pewno ważniejsze od jakiegokolwiek faktu i człowieka przez media nie zauważonych. Choćby okazało się za chwilę, że to tylko rzeczywistość wirtualna, fakt z palca wyssany, sugestia nie zasługująca na wzięcie jej poważnie ani przez moment.
Dwudziesty pierwszy wiek już bez mediów nie może funkcjonować i zawód dziennikarza coraz bardziej przybiera na wadze, prestiżu, atrakcyjności nie tylko komercyjnej, lecz ideowej także. Ileż w Polsce powstało dziennikarskich kierunków na studiach, ileż osobnych szkół medialnych. Swego czasu przeczytałam w jednym z katolickich tygodników reportaż o doktoranckich studiach w instytucie rzymskim kierowanym przez Opus Dei - m.in. na tym właśnie kierunku. Reportaż podkreślał fantastyczne warunki studiowania , podczas których doktorantów nie obciąża żadna troska przyziemna, ze sprzątaniem własnego pokoju i garderoby włącznie - tak jakby przygotowanie specjalistów od mediów akurat miało być w Kościele jedną z najpoważniejszych misji ewangelizacyjnych... Jest tak naprawdę? Dowiadujemy się oto, że nagroda im. śp. biskupa Chrapka to coroczne pięć indeksów dla młodych ludzi - na kierunek dziennikarski właśnie. Stypendyści Dzieła Nowego Tysiąclecia - uczniowie licealni jeszcze - też podczas swego zjazdu, wypytywani, chętnie mówili m.in. o takiej właśnie w przyszłości profesji. Trudno się dziwić: magia “czwartej władzy" nie jest fikcją, każdy dzień przekonuje o jej realności. To musi pociągać. Tym bardziej, gdy powie się sobie, w jak dobrym celu będzie się jej używało.
I tylko na marginesie świadomości rysuje się coraz wyraźniej zupełnie inna perspektywa społecznego zapotrzebowania na ludzi o całkowicie odmiennym powołaniu: na opiekunów, pielęgniarzy, najróżniejszych wiernych towarzyszy tych wszystkich, którzy żyć nie umieją i umieć już nie będą. Bezradnych, niedostosowanych, pozbawionych sprawności, obsuwających się w całkowitą niewydolność - a ciągle obecnych, i to w liczbie coraz większej.
Odwracające się piramidy wieku kolejnych społeczeństw, nowe zagrożenia zdrowotne na świecie (także te, które się odradzają), wyzwanie rzucane krajom sprawnym przez kraje nie dające sobie rady - to wszystko narasta, choć na razie jest jeszcze w cieniu. Któż zresztą chciałby dobrowolnie wejść w obręb cienia, ryzykując własne pogrążenie się? Jak płacimy dzisiaj ludziom ratującym innych i co w ogóle znaczą oni w życiu publicznym? Czy to takie dziwne, że nikt nie wyciągnąłby ręki po wyróżnienie w postaci miejsca w szkole pielęgniarskiej czy na studiach dla opiekunów społecznych?