Watoto idą do szkoły

Od ludobójstwa w Rwandzie minęła ponad dekada. W najcięższym, powojennym czasie akcje charytatywne chroniły rwandyjskie dzieci wojny od śmierci głodowej. Teraz te dorastają, ale dalej potrzebują pomocy: by wystartować w dorosłe życie.

21.08.2005

Czyta się kilka minut

Dzieci na drodze w Karamie (Rwanda) /
Dzieci na drodze w Karamie (Rwanda) /

Misjonarze w Afryce opowiadają, jak zakonnik poprosił księdza, na chwilę przed spodziewanym rozstrzelaniem obu: “Udziel mi rozgrzeszenia w obliczu śmierci", a ten odpowiedział: “Zapomniałem słów formuły!". Obaj przeżyli. Bywa trudniej. Jak w przypadku jednej z sióstr, nie potrafiącej cieszyć się kąpielą w jeziorze Kivu. Pamięta, jak jezioro wypełniło się ciałami zamordowanych.

To przeszłość. Życie w Rwandzie odnalazło rytm.

Rwanda spędza sen z powiek Magdalenie Słodzince. Z grupą wolontariuszy prowadzi akcję “Adopcja Serca". Chodzi o kilkaset afrykańskich dzieci czekających na pomoc, czyli od 8 do 15 euro, wysyłanych co miesiąc z Polski, na pokrycie kosztów utrzymania lub nauki.

W ciągu pierwszych pięciu lat wsparcie ze strony polskich “rodziców" adopcyjnych otrzymało (i nadal otrzymuje) 2300 dzieci z Rwandy i Konga. W 2005 r. akcję rozszerzono na Kamerun i Ugandę. Oprócz sierot objęto nią półsieroty, dzieci z biednych rodzin. Zmieniła się nazwa - z “adopcji", na “Watoto". Watoto wa Afrika - to w języku swahili “dzieci Afryki".

Przez ostatnie lata sytuacja w regionie zmieniła się. Nie chodzi już o biologiczne przetrwanie, ale o zapewnienie dzieciom wykształcenia i zawodu.

Kilometry do szans

Magdalena Słodzinka (od 1997 r. jest adopcyjnym rodzicem) w tym roku odwiedziła w Rwandzie swą podopieczną. Julka Mukangendo ma 15, może 16 lat - nikt nie wie, kiedy się urodziła, jej rodzice zginęli w czasie wojny. Wyrosła na śliczną dziewczynę. Opiekuje się nią “przyszywana" babcia Emmeliene Nyiranzeyimana. Zadbała, by Julę prawnie adoptować. Po śmierci “babki" Jula nie zostanie pominięta przy podziale spadku. W najlepszym razie będzie to poletko, na którym nie da się budować przyszłości.

Jula chciałaby iść do zakonu, ale i to może się nie udać: powtarzała klasy, nie zna francuskiego. W IV klasie zachorowała na malarię i nie podeszła do egzaminów.

Zielone wzgórza, w dolinach jeziora, chaty. Co dzień wybiegają z nich dzieci. Nie do szkoły, ale po wodę - to ich obowiązek od czwartego roku życia. W Karamie, gdzie mieszka Jula, po wodę idzie się w dwie strony 8 km. Potem droga do szkoły. Na szczęście blisko, tylko 3 km. Zanim dziecko z Karamy usiądzie w ławce, pokona 11 kilometrów.

Okna w szkole są małe, dzieci piszą na kolanie. Na nauczyciela przypada 80 do 100 wychowanków. Nauka to jedyna szansa na przyszłość. Wykorzystają ją najzdolniejsze i najwytrwalsze.

Jak Godfrey Kalyowa z Kakooge w Ugandzie, który stara się schwytać szansę. Nie jest sierotą, wychowywała go matka. Samotnie, odsunął ją na bok mąż, po tym, jak poślubił kolejne, młodsze żony. Godfrey skończył szkołę średnią - co jest rzadkością - zaczął pracować jako nauczyciel. Wszystko, co mógł zaoszczędzić, odkładał na studia. Wydawało się, że da radę, zdał egzaminy wstępne. Do uzyskania rządowego stypendium zabrakło mu dwóch punktów z egzaminów.

To oznacza, że za naukę musi płacić sam: 1000 euro rocznie, 350 euro obiecał biskup. Do zdobycia pozostało 650. Tu uśmiechnął się los. Pieniądze Godfrey dostanie od Andrzeja Szydłowskiego z Poznania, dzięki akcji “Watoto". Przyszłość znów zależy tylko od niego.

“Adopcja Serca" działa w Polsce od roku 1997. Prowadzą ją organizacje świeckie i kościelne. Magdalena Słodzinka zajmuje się tym od ponad 5 lat.

- Na początku 2000 r. otrzymałam pierwsze wykazy sierot i zdjęcia. Wstrząsał mną widok smutnych twarzy - wspomina. - Bały się, fotografowanie uważa się tam za zabranie duszy. W tym roku, w Kinoni, rzucił się do nas tłum roześmianych maluchów. Każdy chciał, by go fotografowano, miał nadzieję, że zdjęcie trafi do ich polskich “rodziców". Nie boją się już aparatu ani białych ludzi. Przez pięć lat otrzymywały listy z Polski i zdjęcia swych opiekunów - ich “dusz".

O tym, które dziecko otrzyma pomoc, decyduje starszyzna wioskowa i misjonarz. Wybranemu dziecku nie wolno przesyłać dodatkowych prezentów ani pieniędzy. Mogłoby mu to zaszkodzić w jego społeczności. Pomoc przekazuje misjonarz, najczęściej w postaci zakupionej żywności. On też opłaca naukę. Do ręki dziecko dostaje tylko listy od adopcyjnych opiekunów. Nie wspominając o wizycie - np. takiej, jaką Słodzinka złożyła Pio Hategekimana w wiosce Mwiko.

Pio miał trzech braci. Umówili się, że kto przeżyje wojnę, zaopiekuje się dziećmi tych, co zginą. Przeżył Pio. Pod opieką ma gromadkę. Zaczął stawiać chatę dla najstarszego bratanka. Trzeba jeszcze położyć dach. Pio jest murarzem, wierzy, że da sobie radę. Pomoc z “Adopcji Serca" otrzymuje tylko jeden z jego bratanków, Tuyambaze.

Już po spotkaniu Pio przeszedł pieszo kilkanaście kilometrów, aby jeszcze raz się pożegnać. - Nic nie powiedział, tylko patrzył - wspomina Magda Słodzinka.

Tuyambaze chodzi do szkoły podstawowej. Jeśli będzie miał dobre stopnie, może skończy szkołę średnią, potem chce iść taką drogą jak Godfrey z Ugandy. Jeśli nie, będzie w sytuacji takiej jak Julka i większość dzieci.

Szczepienie drzew

W Cyangugu w Rwandzie siostra Cecylia Rypina założyła dwuletnią szkołę szycia dla dziewcząt. Niektóre nie skończyły szkoły podstawowej, niekiedy mają własne dzieci. Uczy się 15 młodych kobiet, wszystkie mają polskie opiekunki. Siostra Cecylia ma siedem maszyn do szycia, jedna na dwie dziewczyny.

Siostra Teresa Mroczek z Karhala-Burhinyi w Kongu ma pod opieką 156 dzieci, objętych “Adopcją Serca". Wraz z dwiema innymi polskimi siostrami pracują jako katechetki i pielęgniarki. “Po godzinach" uczą wieśniaków pszczelarstwa i hodowli ryb. Ci wykopali stawy, zarybili, łowią za pomocą wału zrobionego z liści bananowców. Niedługo będzie im łatwiej: “rodzice adopcyjni" wyślą im z Polski sieć rybacką.

Franciszkanie w parafii Kakooge w Ugandzie uczą wiercenia studni, zalesiania, pszczelarstwa. Zalesianie przywraca życie półpustyniom. Zaszczepione drzewo mango rodzi owoce, przynoszące 20 dolarów rocznie dochodu - to tu całkiem sporo.

Te umiejętności są nadzieją dla młodych Afrykańczyków. Potrzebujących jest więcej niż ofiarodawców. - W ramach akcji “Watoto" pomoc powinny dostawać dzieci najzdolniejsze, mogące zdobyć wykształcenie - mówi Magda Słodzinka. - To kontrowersyjne, ale wszystkim pomóc nie damy rady. Przede wszystkim zmobilizujemy afrykańskich opiekunów dzieci, by dbali o ich edukację. Jeśli będą wiedzieć, że w przypadku przerwania nauki dziecko traci pomoc, może nie będą ich posyłać do pracy.

Gdy nie mogą iść sami

Ks. Bogusław Gil mieszka w rwandyjskiej parafii Nyakinama od roku. Wcześniej kilka lat spędził w Kamerunie. - Trzeba zrozumieć, że w Afryce do dzieci ma się inny stosunek - tłumaczy. - Ich zadaniem nie jest nauka i zabawa, ale praca. Rwandyjczyków trzeba przekonać, że przyszłość ich kraju to przyszłość ich dzieci.

Zachętą do nauki w najbiedniejszych rodzinach mogłaby być pomoc z Polski: uwolni dziecko od obowiązku pracy i umożliwi edukację. - Mentalność Rwandyjczyków oddaje język - opowiada ks. Gil. - Na powitanie mówią “Jak przeżyłeś noc?", wieczorem: “Jak przeżyłeś dzień?". Koncentrują się na chwili bieżącej. Coraz częściej zdarza się, że opiekunowie zaczynają doceniać wyniki w szkole. Zazwyczaj w średniej, skończenie jej to szansa na pracę w administracji czy choćby w parafii.

Zdaniem księdza konieczność rozliczenia się z obecności dziecka może zmienić podejście dorosłych do edukacji. Pieniądze na życie nic nie zmienią. Akcja “Watoto" kładzie nacisk na wykształcenie dzieci. - Ludzie w Polsce chętnie pomagają sierotom, ale ich sytuacja często nie różni się bardzo od sytuacji półsierot, mających liczne rodzeństwo lub dzieci z biednych, wielodzietnych rodzin - wyjaśnia ks. Gil.

Przypomina się inne miejsce i czas: rozmowa z Francuzem, który co roku w pielgrzymce do Lourdes pomaga iść niepełnosprawnym. Niekiedy ich niesie. Dlaczego? Patrzy zdziwiony. - Dlaczego ich niosę? - Bo nie mogą iść sami.

FUNDACJA “WATOTO - DZIECI AFRYKI", ul. Poranku 6, 05-540 Zalesie Górne koło Warszawy, tel./fax: (22) 7565850, w internecie:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2005