Wariatka

Wariatka „wróciła” zupełnie nieoczekiwanie. Podchodzi zalotnie. Gnie kibić. Macha ręką. Oczy śmieją się w niemym uwielbieniu. Obłąkana, taka jak zawsze.

12.07.2015

Czyta się kilka minut

Wariatka „wróciła” zupełnie nieoczekiwanie. Podchodzi zalotnie. Gnie kibić. Macha ręką. Oczy śmieją się w niemym uwielbieniu. Obłąkana, taka jak zawsze. Zdziwiło mnie przecież nie jej zachowanie. Raczej to, że wraca, przychodzi mi na myśl właśnie teraz. Bez szczególnego powodu.

Zawsze myślałem o niej, gdy działo się coś niezwykłego. Ale teraz? Ranek. Szósta trzydzieści. Ciepło. Jak król siedzę na fotelu. Fotel stoi pomiędzy trzema drzewami. Po lewej brzoza. Na wprost śliwa. Po prawej jesion.

Na mojej ziemi żadne drzewo nie będzie ścięte. Choć te trzy to dendrologiczna menażeria budząca śmiech sąsiadów. Starutkie. Brzoza rozerwana u pnia. Chyli się niebezpiecznie ku dachowi domu. Jej letni sok przyciąga tylko szerszenie. Śliwa ma jeszcze owoce, ale z każdym rokiem mniejsze, bardziej kwaśne. Listki śliwy są rachityczne. Pień powykręcany jak palce artretyka. A jesion? Ten jest z nich najmocniejszy. Na nim opiera się drewniany płot. Sąsiad, który ma tartak, pożądliwie spogląda na takie okazy.

O poranku stare drzewa oddychają lżej. Powietrze jest ciepłe, ale jeszcze nierozgrzane. Wystarczy siedzieć bez ruchu przez kilka minut. Wtedy okaże się, że drzewa są pełne życia. Za zasłoną gałęzi ukryte są ptasie gniazda. Ptaki karmią młode albo kłócą się namiętnie. Gałęzie trzech drzew zmienią się w teatralną scenę. Wkrótce będziemy mogli rozpoznać aktorów drapieżnie grających tu główne role. Puszących się i kolorowych. A obok nieśmiałych statystów, którzy przemykają z gałęzi na gałąź. Robią wszystko, by rozmyć się w szarości, by przefrunąć przez ten lipcowy poranek niezauważenie.

Wtedy najlepiej puścić myśli wolno. Tak, żeby się plątały, były rozwlekłe i przezroczyste…

…biegnę z kolegą. Mamy po dwadzieścia kilka lat. Ja z długopisem, on z mikrofonem. Ucieka jakiś polityk. Byliśmy bardzo młodzi i pełni dobrej naiwności. Myśleliśmy, że dzięki naszemu bieganiu coś zmieni się na lepsze.

Teraz? Widzę jego nazwisko na liście „Top 25 VIP” Restauracji Sowa i Przyjaciele. Na listę dostawali się ci, którzy „byli ważni”, tj. płacili bardzo wysokie rachunki – tak zeznawał kelner Łukasz N.

Lista służyła do dawania prezentów. Ci z „Top 25” byli tak ważni, że dostawali albo szampana, albo rosyjską wódkę Bieługa Transatlantic. Mieszkałem w Rosji i wypiłem tam kilka wiader wódki, ale nie miałem pojęcia o istnieniu Bieługi. Nigdy przecież nie przyszłoby mi do głowy, żeby pić wódkę, która kosztuje kilka stów za pół litra. Wódka to przecież przedestylowane kartofle i dobre towarzystwo. To pierwsze nie ma prawa kosztować dużo, to drugie owszem – jest bezcenne i nie do dostania w najdroższych sklepach. Ta Bieługa Transatlantic kosztuje więcej niż dwa moje jesiony.

– Panie, przecież z tego jesionu mogę zrobić deskę, z deski mebel… To co to musi być za wódka? Co ona robi człowiekowi? – zapyta sąsiad z tartaku. Stanie jak zwykle rozkraczony. Otrzepie pył z wielkich łap, wyłączy krajzegę. Pierwszy raz od rana nad jego gospodarstwem zawiśnie cisza. Zawoła dzieci i żonę. O jego żonie wiem tyle, że ma piękne oczy. Nigdy nie widziałem jej w sukience. Zawsze w chustce na głowie, roboczych łachach. Cała rodzina musi pracować, żeby biznes trzymał się na powierzchni. Od najstarszych do dwójki najmłodszych, które biegają przykurzone trocinami, ogłuchłe od mechanicznych pił.

– One, dzieci z tartaku, jeżdżą kiedyś na wakacje? – zapyta mnie potem szeptem syn.

Sąsiad policzy mi w pamięci za nowy słupek do płotu. Zapyta też, jak było w dalekich krajach. Czy tam na wschodzie się ciągle mordują? Zrobi to przez grzeczność. Na koniec zada jeszcze stałe, kluczowe i pełne nadziei pytanie:
– Ale do nas to nie dojdzie, prawda?

Śmieszne, że byli ministrowie myślą o Biełudze, ludzie z tartaku o geopolityce. Wiele zależy od punktu obserwacji. Inny jest świat zza krajzegi, a inny znad Bieługi. W pierwszym spojrzeniu drzemie lęk przed nieznanym jutrem. W drugim czysta moc, pewność i wiara w siebie…

Pewnie najdziwniejsze są spojrzenia obłąkane. Zawsze zachodziłem w głowę, jak wygląda świat oczami szaleńca. Co jest ważne? Co nieistotne?

Właśnie wtedy „wróciła” do mnie wariatka. Stała tam, gdzie widziałem ją ostatnim razem. Przed wejściem do obleśnej knajpy, pełnej spoconych facetów i prostytutek. Ubrana w kwiecistą sukienkę. Drogie klapki. Paznokcie u nóg i u rąk starannie wymalowane. Włosy – jasny, naturalny blond. Skręcone w delikatne loczki. Patrzy z niepokojem w czeluść drzwi, które są jak wrota piekła.

Pijany dostrzega ją. Chyba nietutejszy, dlatego ona jest dla niego bardzo ponętna. Chwieje się, ale podchodzi. Łapie piękną dziewczynę za ramię.

– Napijesz się ze mną?

Ona wybucha śmiechem, odpowiada coś po swojemu. Pijany puszcza ją, odskakuje, jakby odsłonięte ramię dziewczyny zamieniło się w palący metal. Zrozumiał, że ma sprawę z wariatką. Tu na wschodzie obłąkanych, jurodiwych się boją. Otacza ich obłok nietykalności. Są posłańcami Boga. Można krzywdzić cały świat, topić go we krwi, puszczać z dymem. Świętego obłąkańca nie wolno dotknąć palcem.

Świat płonął rzeczywiście. O kilka kilometrów stamtąd trwała kanonada, ginęli żołnierze, uchodźcy stróżką opuszczali kolejne zniszczone domy.

Ale jej to nie dotyczyło. Gdy zobaczyła go w drzwiach, jej całe ciało zaczęło się śmiać. U ludzi normalnych śmieją się usta albo oczy. Ona w całości podrygiwała z anielskiego szczęścia.
A on ani spojrzał. Niósł na szampurach świńskie mięso.

– Tacy tu ludzie, ani barana, ani nawet wołowiny nie zjedzą. Tylko świnia i wóda – tłumaczył się przede mną. Przepraszająco kusił: – Gdybyś kiedyś zawitał tam do Azerbejdżanu… Ech, tam są szaszłyki. Tu nie!

Mehemmed, stary Azer, który w najgorszej knajpie w mieście robił szaszłyki ze świniny, szczerze nienawidził swojej pracy. Był już dobrze po sześćdziesiątce. Niski. Smagła, dziobata twarz. Włosy wiecznie pachnące popiołem z drzewnego węgla. W życiu nie czekało go już nic ciekawego.

Aż pewnego dnia przed knajpę przyszła piękna, bogato ubrana blondynka. Zaczęła giąć się w talii, machać do niego, śmiać się. Zakochała się w Mehemmedzie bez pamięci. Swoją własną obłąkaną miłością. Może myślała, że jest tureckim baszą albo perskim księciem. Nie wiem, ale od tej pory przychodziła przed knajpę codziennie.

Z Mehemmeda śmiali się, że to narzeczona. On czerwienił się i starał nie patrzeć na piękną panią. Także i dziś. Dopiero gdy zrobiła w jego stronę jeszcze trzy kroki, powstrzymał ją dłonią.

Stanęła jak wryta.

– Wariatka – mruknął pod nosem Mehemmed. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015