W szponach geniuszu

Każdy pretekst jest dobry, by mówić o Picassie. Jego skomplikowana osobowość i pełna zwrotów akcji twórczość zostały niesłusznie sprowadzone do ugrzecznionego, muzealno-turystycznego określenia "klasyk współczesności".

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Równo przed rokiem agencje prasowe szeroko rozpisywały się o niezwykłym wydarzeniu. Na jaw wyszedł fakt, że Pierre Le Guennec, emerytowany elektryk malarza, posiada jego 271 obrazów. Zdaniem rodziny Picassa - skradzionych. Zdaniem rzemieślnika - ofiarowanych jako zapłata za pracę. Sprawa dla policji.

W tym samym mniej więcej czasie te same agencje podawały informację, że słynny dom aukcyjny Sotheby’s - po sześciu minutach zażartej walki - sprzedał anonimowemu nabywcy namalowany przez Picassa portret jego przyjaciółki, Marie Therese Walter, za rekordową sumę 40,7 miliona dolarów. Tak, nieżyjący od 1973 r. malarz zdaje się przynależeć do świata współczesnych celebrytów.

Postać podejrzana

Ideologom najświeższych ruchów emancypacyjnych - feministkom, ekologom, rzecznikom praw mniejszości seksualnych - Pablo Picasso powinien się chyba jawić jako postać podejrzana. Liczne kobiety, z którymi się wiązał, traktował źle, a czasem wręcz brutalnie (Dorę Maar utrzymywał w związku niemal sadomasochistycznym, co doprowadziło ją do skrajnej depresji; potrafił ciągnąć Françoise Gilot za włosy po podłodze - przy czym i ona nie bała się uderzyć go w twarz; nie pofatygował się na pogrzeb Olgi Chołowej, swojej pierwszej żony).

Nie był najczulszym ani najwierniejszym ojcem dla swoich dzieci, wnuki de facto odrzucił. Wykorzystywał psychicznie zakochanych w nim licznie homoseksualistów, o czym świadczy przykład Jeana Cocteau, którego Picasso z nieukrywaną przyjemnością traktował jak królewskiego trefnisia.

Uwielbiał korridę, setki, może tysiące razy oglądał śmiertelną walkę matadora i byka - w kulcie męskości utożsamiając się zarówno z jednym, jak i drugim. Zresztą, relacje Picassa ze zwierzętami - po domu zawsze kręciły się psy, koty, czasem pojawiały się oswojony puchacz, koza, a nawet koczkodan - były równie skomplikowane, co z kobietami: nie potrafił bez nich żyć, kochał je, rozpieszczał, ale porzucał łatwo i bezwzględnie.

O ile w sztuce bywał bezkompromisowy, o tyle w trudnych sprawach życiowych wyznawał sprawdzoną zasadę bohaterki "Przeminęło z wiatrem": "Pomyślę o tym jutro". Wolał nie decydować, nie podejmować odpowiedzialności. I rzeczywiście: życie załatwiało wiele spraw za niego.

Komunista mimo woli

Owszem, miał poglądy polityczne. Nienawidził frankistów, był szczerym pacyfistą - czego dowodem, bardziej może niż słynna "Guernica", jest przechowywana w nowojorskim Museum of Modern Art przerażająca, pesymistyczna aż do granic rozpaczy "Trupiarnia" z 1945 r., powstała podobno zanim jeszcze jej autor dowiedział się o istnieniu obozów koncentracyjnych. Jednak zaangażowanie partyjne Picassa wynikało niemal wyłącznie ze względów towarzyskich. W październiku 1944 r. przystąpił do Francuskiej Partii Komunistycznej, bo ideologię tę wyznawali jego najbliżsi, związani z surrealizmem przyjaciele, np. Louis Aragon czy Paul Éluard. Jak im odmówić?

Trzeba było dorobić sobie życiorys bohatera. Jak bowiem przyznać się setkom amerykańskich żołnierzy, którzy znoszą do pracowni znanego już w świecie artysty konserwy i czekoladę, jak przyznać się samemu Hemingwayowi, który (być może w pijackim amoku) ofiarowuje skrzynkę wojskowych granatów, że efemeryczne, ale jednak zbrojne, pięciodniowe powstanie, które wybuchło w Paryżu, spędziło się w ukryciu - u jednej z kochanek?

Z całą pewnością Picasso, choć podziwiający własną męskość, nie był typem wojownika. Tuż po wybuchu I wojny światowej, z punktu widzenia statystycznego paryżanina straszliwszej być może od tego, co miał w przyszłości sprowadzić na Francję Hitler, z nieskrywanym żalem odprowadza na dworzec w Awinionie zmobilizowanych przyjaciół: André Deraina, Georges’a Braque’a, Fernanda Légera... Pożegnania są melancholijne, ale dość optymistyczne. Henry Gidel, biograf Picassa, tak je opisze: "Mają tylko lekkie bagaże. Wiele nie potrzebują. Wojna szybko się skończy. Za pięć, sześć miesięcy najpóźniej będą z powrotem, jako zwycięzcy, oczywiście. Gawędzą, śmieją się, potrząsają trójkolorowymi chorągiewkami i krzyczą: Na Berlin". Stanie się inaczej: przed nimi okopy, wojna pozycyjna, gazy trujące. Ipr?s i Verdun.

Picasso - obywatel hiszpański - nie zostaje objęty nakazem mobilizacji. Podobnie jak Apollinaire (Polak z pochodzenia), który decyduje się jednak z własnej woli bronić przybranej ojczyzny i który wróci z wojny ciężko ranny w głowę. Inni ocalali przyjaciele także powrócą odmienieni. Czy doświadczenie okrucieństwa wojny nie stanie się przyczyną rozstania z wieloma towarzyszami wspólnej młodości? Biednej, ale idyllicznej, spędzanej w Bateau-Lavoir, gdzie pierwsza towarzyszka życia Picassa, Fernanda Olivier, gotowała dla artystycznej ferajny fasolę i pomidory, zaś Max Jacob czytał swoje wiersze wrażliwemu na dźwięk francuszczyzny, choć nieznającemu jej jeszcze Hiszpanowi. Wielka Wojna definitywnie zakończy czas beztroski.

Najdziwniejsze wydaje się definitywne rozstanie z Georges’em Brakiem - malarzem, z którym Picasso przez kilka lat pracował niemal symultanicznie, i któremu do końca życia przyznawać będzie pierwszeństwo w określeniu zasad kubizmu.

To przecież Braque, autor pejzaży z Estaque, stwierdził, że perspektywa linearna nie wystarcza, bo nie daje nigdy pełnego posiadania rzeczy. "Wychodzi z jednego punktu widzenia i przy nim zostaje. A przecież punkt ten jest bez znaczenia. To tak, jakby ktoś przez całe życie rysował tylko profile, każąc wierzyć, że człowiek ma tylko jedno oko". Ten proces myślenia doprowadzić miał do rewolucji, która - jak stwierdzi prof. Mieczysław Porębski - stała się podstawą dla całej sztuki XX wieku.

Ciekawe, co zadecydowało o rozejściu się współmyślących jeszcze niedawno przyjaciół: świadomość Picassa, że kubizm jest co prawda ważnym, ale nie ostatnim etapem jego drogi twórczej, czy też doświadczenia wojenne Braque’a? To pytanie na zawsze pozostanie otwarte.

Pogrzeb arlekina

Jednak na witalnej wyobraźni malarza cieniem kładła się śmierć. Przez całe jego, trwające 91 lat życie. Najpierw zmarła na dyfteryt mała Conchita, siostra malarza. Jako piętnastolatek namalował pierwszą komunię Loli, drugiej siostry. Na ołtarzu widać dwie zapalone i dwie zgaszone świece - metaforę życia i śmierci. Ten młodzieńczo-biograficzny obraz z barcelońskiego Museu Picasso warto zapamiętać: depczący tradycję malarską rewolucjonista, zadeklarowany ateista, do końca życia pozostanie w sferze wyobrażeń katolickich.

Potem popełnił samobójstwo Carles Casagemas, najbliższy przyjaciel młodości. Picasso długo czuł się temu winny: jak mógł nie zauważyć, że depresja młodego człowieka odrzuconego przez piękną Germaine, ni to modelkę, ni to kokotę, to coś więcej niż zwykły smutek; jak mógł go tak po prostu zostawić? Nie było go na owej kolacji 17 lutego 1901 r. w restauracji "Hippodrome" na bulwarze Clichy, kiedy Carles wycelował lufę rewolweru w dziewczynę, a potem w siebie (dziewczyna miała szczęście: przeżyła, zemdlała, zanim dosięgła ją kula). Picasso przebywał w tym czasie w Madrycie, o sprawie zawiadomiono go telegramem.

Formą ekspiacji stała się dla malarza sztuka. W Paryżu, w Musée Picasso, zobaczyć można obraz pt. "Casagemas w trumnie": świeca rzuca światło na wyostrzone, niespokojne nawet po śmierci rysy. Widz patrzy na tę twarz z bliska, przymuszony, tak jakby opierał się o brzeg trumny. Wzrok przykuwa dziura po kuli, wyłaniająca się z zielonkawożółtych cieni. To jeden z najbardziej brutalnych (choć mocno osadzony w tradycji) obrazów Picassa. Nawiasem mówiąc, po kilkudziesięciu latach malarz odwiedzi schorowaną, bezzębną staruszkę, w której z trudem rozpozna dawną femme fatale, mimowolną przyczynę tragedii. Będzie ją wspierał finansowo.

W Musée d’Art Moderne de la Ville de Paris wisi inna praca Picassa. Na pierwszym planie grupa żałobników opłakuje otulonego w całun zmarłego. Za nimi wertykalna przestrzeń otwartego nieba, wypełniona dziwnymi postaciami: jeździec na białym koniu pozostaje niewidoczny, zasłania go postać obejmującej go kobiety; inna, otulona w sino-błękitną szatę, przypomina Mater Dolorosa albo Niobe; między nimi nimfy i kurtyzany. To jasne, że obraz ten nawiązuje bezpośrednio do "Pogrzebu hrabiego Orgaza", słynnego toledańskiego dzieła El Greco. Tyle że u Picassa sfera nieba to chaos, samotność, niepewność. Nie ma tronującego Chrystusa, który uroczyście, w otoczeniu świętych i aniołów, przyjąłby zmarłego do raju. Myśl o śmierci Casagemasa, jak zwierzał się Picasso swojemu biografowi Pierre’owi Daix, kazała mu odtąd malować na niebiesko...

Kilka lat później, pewnego czerwcowego dnia 1908 r. (minął już "okres niebieski", zdążyły powstać symultaniczne "Panny z Awinionu", tak rewolucyjne, że nawet wierny Apollinaire nie był do nich przekonany; obraz miał zyskać sławę dopiero dzięki reprodukcji, którą wbrew woli autora rozpowszechnią w 1925 r. surrealiści), Picasso usłyszał szczekanie psa, dochodzące z sąsiedniej pracowni w Bateau-Lavoir. Już po chwili musiał odcinać sznur, na którym powiesił się Wiegels, młody malarz z Niemiec. Zdolny, ale bezradny wobec opium, haszyszu i kokainy. Picasso namaluje go jako "Chłopca z fajką". Sam nigdy już nie sięgnie po mocniejsze używki.

Jesienią 1972 r. malarz, uciekający przed myślą o śmierci w żywioł pracy, pokazał Daixowi swój przerażający autoportret z szeroko otworzonymi oczami. Miało to być jego przywitanie ze śmiercią, spojrzenie byka wychodzącego na arenę. Może malując ten obraz, miał przed sobą inny, namalowany, gdy miał nieco ponad dwadzieścia lat. W 1905 r. Picasso przedstawił "Śmierć arlekina", postać, która śmiechem maskuje rozpacz. Byk i arlekin - dwie twarze Picassa.

Serdak z Polski

Po powrocie ze Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju, który odbył się w sierpniu 1948 r. we Wrocławiu, Pablo Picasso zapytał Françoise, czy cieszy się z jego powrotu. W odpowiedzi otrzymał solidny policzek. Powody były dwa: wyjechał na trzy dni, wrócił po przeszło dwóch tygodniach; co gorsza - codziennych telegramów "z ucałowaniami" nie pisał sam, ale zadanie to zlecił sekretarzowi.

Jak geniusz malarstwa znalazł się w Polsce? Jako członek partii komunistycznej miał co prawda pewne obowiązki, ale za wszelką cenę starał się ich unikać. W tym przypadku interweniowała ambasada polska (a przede wszystkim radziecka), coraz intensywniej nagabywali go przyjaciele (wśród nich Ilia Erenburg). W rezultacie Picasso pokonał lęk przed samolotem (rząd polski wynajął specjalnie dla niego rosyjski Li-2, pomalowany na zielono), ba, poczuł nawet wdzięczność wobec gospodarzy, zobaczywszy ziemię z góry: okazało się bowiem, że ten widok jest dla niego dowodem na słuszność założeń kubistycznych.

Sam kongres, zorganizowany teoretycznie z inicjatywy polsko--francuskiej, był w gruncie rzeczy przedsięwzięciem sowieckim, zrealizowanym przez Aleksandra Fadiejewa, przewodniczącego Związku Pisarzy ZSRR, stalinowskiego aparatczyka, który miał już wówczas na sumieniu setki twórców rozstrzelanych bądź zesłanych do gułagu (popełni samobójstwo w 1956 r., wkrótce po referacie Chruszczowa).

Picasso wygłosił krótkie wystąpienie w obronie Pabla Nerudy, komunistycznego poety, którego przetrzymywano właśnie w chilijskim więzieniu. Sam zmuszony był wysłuchać absurdalnych przemówień, potępiających zdegenerowaną kulturę Zachodu. Coraz bardziej znudzony i zirytowany, zerwał się w pewnym momencie z krzesła, by ściągnąć koszulę. Było przecież tak upalnie. Ten gest, rozbijający napuszoną, oficjalną atmosferę, wydał się niemal happeningiem. Na sali wzbudził powszechną konsternację...

Mimo to Picasso ruszył w podróż po Polsce. Odwiedził Kraków, Auschwitz - wreszcie znalazł się w podnoszącej się z ruin Warszawie. Dwójka architektów, Helena i Szymon Syrkusowie, zabrali go na niezamieszkałe jeszcze osiedla Na Kole. Malarz był zachwycony: podziwiał nie tylko funkcjonalność mieszkań (sam rezydował w tym czasie w zameczku Vallauris), ale i swoisty recykling, do budowy wykorzystano tu bowiem gruz zniszczonych w czasie wojny budynków.

W jednym z pustych mieszkań artysta namalował spontanicznie węglem ogromną syrenkę z potężną, gołą piersią i młotem zamiast miecza. Dla przyszłych właścicieli pokoju z kuchnią dzieło mistrza na ścianie miało się jednak okazać prawdziwym przekleństwem. Nie dość, że zobowiązani zostali do dbania o malowidło, to szybko okazało się, że mimo woli stali się kustoszami nieoficjalnego muzeum - bez wynagrodzenia. A to w niedzielny poranek pukała do drzwi grupa górników w odświętnych strojach, a to pojawiał się Bolesław Bierut... Pewnego dnia przez dom państwa Prószyńskich przewinęło się czterysta osób!

Trudno się dziwić, że znienawidzili Picassowską syrenkę. Wytrzymali do 1952 r., kiedy wystosowali do spółdzielni mieszkaniowej pismo z prośbą o jej usunięcie. Po pół roku pojawił się malarz, tym razem pokojowy. Zamalowując malowidło, stwierdził podobno, że takie cudo potrafiłby stworzyć nawet jego szwagier. Na szczęście po podróży Picassa do Polski pozostał inny jeszcze ślad: na kilku portretach Françoise przedstawiona została w zakopiańskim kożuszku...

Protoplasta celebrytów

Żaden chyba artysta nie zdobył za życia takiej popularności. O kolejnych zdarzeniach donosiły najpopularniejsze gazety, nie unikał wywiadów ani odwiedzin wielbicieli, pozwalał robić sobie zdjęcia (fotografowali go najwięksi, np. Cappa). Ta otwartość nie wynikała z autopromocyjnej polityki, nie była wykoncypowana. Decydował raczej głód kontaktów z innymi ludźmi: wszak w młodości, w czasach Bateau-Lavoir żył w ­artystycznej komunie.

Czytelników mogła też zainteresować zamożność malarza, choć dla niego samego nie była celem, ale środkiem zapewniającym spokój - i jakość - pracy. Dowodzi tego słynna wymiana zdań między Picassem a jego marszandem Kahnweilerem. "Wiesz, kupiłem Górę świętej Wiktorii". "Którą?". Pytanie handlarza ma sens, wie przecież, że obraz Cezanne’a pod tym tytułem, który zainspirował kubistów, miał kilka wersji. "Prawdziwą", odpowiada Picasso. Malarz miał na myśli nową posiadłość!

Dla żurnalistów bezcenne okazywało się również Picassowskie poczucie humoru, pełne dystansu wobec samego siebie, a także umiejętność spontanicznego tworzenia aforyzmów. Kto inny potrafiłby zareagować tak jak Picasso, gdy nic nie rozumiejąca Amerykanka, odwiedzając jego pracownię i wskazując na jakiś obraz, zapytała, co w gruncie rzeczy chciał namalować. "Sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, proszę pani", powiedział, nie mrugnąwszy nawet okiem.

Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby wygłosił jej któreś ze swoich "skrzydlatych słów". Gdyby powiedział np.: "Wszyscy chcą rozumieć malarstwo, dlaczego nie próbują rozumieć śpiewu ptaków?". Albo: "Nie zrozumie pani sztuki, dopóki nie przyjmie pani, że w sztuce 1 + 1 może dać każdą liczbę z wyjątkiem 2". Albo: "Sztuka to kłamstwo, które pozwala uświadomić sobie prawdę, tę przynajmniej, jaką dane jest nam zrozumieć".

Na szczęście Picasso był realistą. Wiedział, że skala (niejednej) rewolucji artystycznej, której był autorem, jest nieogarnialna dla większości widzów. Dlatego stwierdził też, że "o kierunku sztuki można powiedzieć, iż się wybił, dopiero wtedy, gdy stosują go dekoratorzy".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011