W sprawie Tischnera i Balcerowicza

Jest rzeczą znamienną, świadczącą o zamęcie w naszej pamięci i świadomości narodowej, że po 30 latach nie potrafimy w pełni docenić Leszka Balcerowicza i tych, którzy kontynuowali jego reformę.

17.08.2019

Czyta się kilka minut

 /
/

W „Tygodniku Powszechnym” (nr 22, 2 czerwca 2019) ukazał się artykuł Rafała Wosia „Homo sovieticus po latach”, który jest oskarżeniem ks. Józefa Tischnera, że nie rozwinął swej „Etyki solidarności” tak, by przystawała do czasów polskiej transformacji. Autor zarzuca też Tischnerowi, że inspirowany przez Zinowiewa odniósł do Polaków w okresie wielkiej przemiany pojęcie „homo sovieticus” (czyli człowieka pełnego roszczeń, gotowego do obwiniania innych, chorobliwie podejrzliwego i niezdolnego do poświęceń). Tischner, podobnie jak inni nieufni i niechętni wobec kapitalizmu (zwłaszcza Mazowiecki i Kuroń), poparł wtedy reformy Leszka Balcerowicza. 

Woś nie może mu jednak darować, że wolał dyskutować z liberałami, zamiast pisać o etyce pracowników. Mam jednak wrażenie, że publicysta „TP” nie wie i nie czuje, o co wtedy szła walka, nie rozumie ówczesnych dylematów i ogromnych zagrożeń, których udało się uniknąć, ale których nie uniknęli nasi sąsiedzi.


Czytaj także: Rafał Woś: Homo sovieticus po latach


1. Założeniem i celem transformacji – doraźnie nie były to takie czy inne założenia teoretyczne, ale wyjście gospodarki ze stanu bankructwa (50 mld dolarów długu i żadnych nadwyżek w eksporcie) oraz wdrożenie przedsiębiorstw do gospodarki wolnorynkowej. Miliony pracowników i setki tysięcy kierowników nie znało takiego sposobu gospodarowania, a w każdym razie od 45 lat pracowało w gospodarce nakazowo rozdzielczej, gdzie liczył się nakaz władzy, a nie efekt, czyli zysk z promocji i sprzedaży oraz niższe koszty pracy, materiałów, obiektów, energii, transportu itd. Marnotrawstwo było niebywałe. Wydajność pracy nie sięgała 1/3 wydajności pracowników w Europie Zachodniej.

Na początku było sporo zakładów, które nie potrafiły się uwolnić z tej „nakazowości”. Spotkałem takie na Śląsku. Kilkaset zakładów (na ponad 8 tysięcy) padło. W większości były tak przestarzałe i zrujnowane, że trzeba było je szybko zlikwidować, by nie obciążać innych. Część zakładów dawała sobie jednak nieźle radę (2-3 tysiące), ale los 3-4 tysięcy przedsiębiorstw stał pod znakiem zapytania. Wymagało to wielkiego wysiłku załóg, kadry i władz, by je uratować. I to był najważniejszy motyw wielkiej reformy: nie tyle jakieś zasady czy modele „chicagowskie”, ile ratowanie i przetrwanie trzonu przedsiębiorstw, wyjście ze stanu bankructwa i uzyskanie swobody handlowej. Udało się. Przedsiębiorstwa na ogół wytrzymały szok wolnego rynku. Już po 2-3 latach struktura handlu zagranicznego uległa radykalnej zmianie: z ok. 20 proc. eksportu do krajów UE doszliśmy już do 60 proc. ZSRR w tym czasie zbankrutował, a na Ukrainie i w Rosji padło wtedy sporo przedsiębiorstw.

2. Czechosłowacja i Węgry miały sytuację zdecydowanie lepszą od naszej, ale nie ustrzegły się pośpiesznej prywatyzacji, podobnie jak kraje b. ZSRR, co spowodowało oligarchizację gospodarki, bo zakłady oddawano tanio lub bardzo tanio. U nas prywatyzacja przebiegała powoli, ale na ogół racjonalnie. Nasi sąsiedzi osiągali też znacznie wolniejszy wzrost niż Polska.

3. Pamiętajmy przy tym, że byliśmy jednym z najbiedniejszych krajów w Europie, wyniszczonych przez wojnę, opóźnionych i osłabionych nieudolną gospodarką stanu wojennego. Wg obliczeń mojego ośrodka ekspertów KK „Solidarności”, a także szacunków Biura Analiz Sejmu, przerosty zatrudnienia wynosiły wtedy w naszej gospodarce co najmniej 2 do 2,5 miliona ludzi. Był to ogromny balast dla rozwoju, ale my, „okrutni reformatorzy” broniliśmy twardo tego przerostu zatrudnienia. Urzędnicy wyżsi i niżsi w centrali i w terenie mieli zadanie „obrony zatrudnienia” i dość skutecznie to realizowali. Znamiennym dowodem na to jest statystyka zmian w wydajności pracy: do 1993 r., a nawet 1994 r. wydajność pracy spadła nawet o parę punktów. Pomimo znacznej poprawy gospodarowania, ten przerost zatrudnienia, czyli ludzie niepotrzebni z braku doinwestowania, byli wielkim balastem gospodarki. Chroniliśmy ich długo. Dopiero po roku 1995, przy większym napływie inwestycji zagranicznych te przerosty zaczęły szybciej spadać, a wydajność pracy zaczęła szybciej rosnąć.


Czytaj także: Kołysanki nad uchem - polemika Wojciecha Bonowicza z Rafałem Wosiem


4. Korzystaliśmy z rad zachodnich ekspertów, ale nie wszystkie radykalne propozycje były przyjmowane. W walce z inflacją nie zastosowano np. pełnej blokady wzrostu płac. Walka z inflacją trwała długo (8-9 lat). Została wygrana, ale cały czas rządy i „solidarnościowe”, i „postkomunistyczne” starały się ostrożnie i dość skutecznie nie obciążać nadmiernie kosztami społeczeństwa.

5. Społeczeństwo w większości akceptowało i rozumiało sens wolnego rynku, który działał coraz sprawniej. Było tak mimo poważnego obciążenia startu transformacji w 1989 r. przez ostatni komunistyczny rząd Rakowskiego, który godził się na podwyższanie inflacyjne płac w wielu zakładach oraz znacznie podwyższył ceny skupu dla rolników, co od razu wywołało ostrą inflację. Rolnicy po początkowych zyskach stracili dużo z powodu niskich cen importowanej żywności. Mimo to pamiętajmy też, że powstanie w 1993 r. postkomunistycznego rządu Pawlaka nie było wynikiem wrogości Polaków do transformacji, bo rząd ten miał tylko 35 proc. poparcia wyborców, ale „solidarnościowcy”, którzy mieli większość wyborców za sobą, nie mieli większości sejmowej, bo część małych grup „solidarnościowych” nie przekroczyła progu wyborczego i nie weszła do Sejmu.

Udana transformacja i szybki wzrost gospodarczy umożliwiły nam wejście do NATO i UE, co zwłaszcza w tym drugim przypadku nie było początkowo dla Zachodu oczywiste. Ostatnie 15 lat umocniło naszą pozycję gospodarczą w Unii. Przekroczyliśmy już poziom 70 proc. średniej wydajności czołowych krajów UE. I jesteśmy jednym z jej silniejszych gospodarczo  krajów. Czy było warto podjąć ryzyko radykalnej transformacji, widać najlepiej przy porównaniu z krajami b. ZSRR, a także Rumunią i Bułgarią.

Jest rzeczą znamienną i świadczy o zamęcie w naszej pamięci i świadomości narodowej, że po 30 latach nie potrafimy w pełni docenić Leszka Balcerowicza i tych, którzy kontynuowali jego reformę, a także tych przywódców i autorytetów moralnych, którzy go wsparli.

Andrzej Wielowieyski (ur. 1927) był w czasie II wojny światowej żołnierzem AK, a w PRL działaczem opozycji demokratycznej i uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu. W III RP wieloletni poseł, senator i europarlamentarzysta. Kawaler Orderu Orła Białego.

 
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]