W rękawiczkach to już nie to samo

Centra handlowe będą jedną z ofiar głębokiej korekty, którą pandemia wymusza na gospodarce. Pogłoski o śmierci samej konsumpcji wydają się jednak przesadzone.

11.05.2020

Czyta się kilka minut

Galeria handlowa Bonarka, Kraków, 7 maja 2020 r. / BEATA ZAWRZEL / NURPHOTO / GETTY IMAGES / BEATA ZAWRZEL / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Galeria handlowa Bonarka, Kraków, 7 maja 2020 r. / BEATA ZAWRZEL / NURPHOTO / GETTY IMAGES / BEATA ZAWRZEL / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Po wjeździe na podziemny parking radio w aucie zaczyna jak zwykle trzeszczeć, ale dalej wszystko funkcjonuje już inaczej niż dotychczas. Przy schodach ruchomych z garażu, gdzie zwykle hostessy napastowały klientów z ulotkami, wita teraz zamaskowana postać w plastikowej przyłbicy na głowie i z elektronicznym termometrem w dłoni odzianej w rękawiczkę.

Temperatura ciała w normie.

Można wejść, oczywiście z zachowaniem wszystkich epidemicznych obostrzeń, na czele z limitem jednego klienta na 15 metrów kwadratowych sklepu. Obok schodów ruchomych mieści się drogeria znanej sieci. – W naszym przypadku to niecałe 12 osób jednocześnie. Ale pan może wejść cały – rzuca na wejściu jedna z ekspedientek, próbując uśmiechnąć się spod bawełnianej maseczki.

Pomiędzy półkami z kosmetykami i perfumami krążą jeszcze dwie osoby. Zdezynfekowane uprzednio dłonie, odziane następnie w obowiązkowe jednorazowe rękawiczki, szeleszczą na uchwytach koszyczków.

– Koszyczki są, proszę pana, obowiązkowe, dzięki nim wiemy, ile osób może jeszcze wejść – zaznacza ekspedientka. – Utarg? Mija czternasta. Otworzyliśmy cztery godziny temu. Przez ten czas jedna pani kupiła krem za 140 zł.

Będzie gorzej

Rankiem 4 maja, po siedmiu tygodniach przymusowego przestoju, w całym kraju otworzyło przed klientami drzwi blisko 600 galerii i centrów handlowych. Przez półtora miesiąca bezczynnie stała tu powierzchnia handlowa równa niemal całemu warszawskiemu Mokotowowi, którą w zeszłym roku odwiedziliśmy ponad 388 mln razy, wydając łącznie 125,9 mld zł – blisko co trzecią złotówkę przeznaczoną na zakupy.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


W połowie marca konsumpcja, jeden z filarów każdej nowoczesnej gospodarki, doznała jednak udaru. GUS podliczył już straty za marzec. Wartość sprzedaży detalicznej (liczonej w cenach stałych, czyli bez uwzględniania inflacji) spadła w tym czasie o 9 proc. rok do roku. Najmocniej ucierpiała branża odzieżowa; tu obroty stopniały niemal o 50 proc. w porównaniu z marcem 2019 r. O niemal 30 proc. spadła także sprzedaż pojazdów oraz części i akcesoriów motoryzacyjnych, a wydatki na meble i sprzęt AGD zmalały prawie o 18 proc. Wydawcy musieli pogodzić się ze spadkiem sprzedaży na średnim poziomie 20 proc., co po raz kolejny potwierdziło przygnębiającą obserwację, że książki i prasa nie są w Polsce towarem pierwszej potrzeby. Wygranymi marcowego załamania popytu okazały się – zgodnie z przewidywaniami – branża farmaceutyczna, której obroty wzrosły o ponad 7 proc., oraz spożywcza – choć zaledwie 2,5 proc. wzrostu wydatków na żywność w marcu zaskoczyło część ekonomistów, którzy po medialnych doniesieniach o sklepach wyczyszczonych z towarów spodziewali się jednak większych przyrostów.

Niestety, do rachunku strat wliczyć trzeba także te odnotowane przez sektor usług, na które przeciętny Polak wydaje około 30 z każdych 100 złotych przeznaczonych na konsumpcję. O ile sprzedaż towarów nie zamarła całkowicie – bo rząd pozostawił otwarte sklepy spożywcze, drogerie oraz markety budowlane, a handel innymi produktami udało się częściowo przenieść do internetu – o tyle usługodawcy zaliczyli w marcu brutalne hamowanie. Hotele, kina, transport, usługi higieniczne i kosmetyczne – w tych branżach obroty w połowie marca spadły z dnia na dzień do zera, a przecież przed pandemią stanowiły razem 12 proc. wydatków konsumenckich i aż 40 proc. wydatków na usługi. W gastronomii, której pozostawiono wąską furtkę awaryjną w postaci obsługi na wynos, w kasach ubyło około 70 proc. Łączne spadki obrotów polskiego sektora usługowego GUS oszacował w marcu na około 30 proc., co w połączeniu z danymi o sprzedaży detalicznej daje wynik w postaci wydatków konsumpcyjnych niższych w marcu br. o jakieś 17 proc. w porównaniu z marcem 2019 r. Dane za kwiecień, kiedy zakazy handlu i usług obowiązywały cały miesiąc, będą z pewnością jeszcze słabsze.

Rozstrojony instrument

Wczytując się w wypowiedzi szefów firm sprzedających głównie w centrach handlowych, można tymczasem odnieść wrażenie, że otwarcie tych placówek uważają bardziej za kłopot niż powód do radości. Decyzję o odmrożeniu handlu wielkopowierzchniowego sieć Empik powitała wypowiedzeniem 40 umów najmu w centrach handlowych. Grupa LPP, największa polska firma odzieżowa, w tym samym czasie ujawniła plan ograniczenia powierzchni handlowej w galeriach o 30 proc. Ochnik, polski producent odzieży i galanterii, postanowił nie otwierać 20 ze 102 sklepów, a sieć sprzedaży Giacomo Conti, rodzimej firmy odzieżowej działającej głównie w galeriach handlowych, stopniała o 21 sklepów. Marka Lancerto, działająca w tej samej branży, pożegnała się z siedmioma sklepami, pozostawiając w grze 39. Właściciel marki obuwniczej Kazar musiał odchudzić sieć sprzedaży o 27 proc., rezygnując z 16 salonów. Spośród największych najemców galerii handlowych jedynie polkowickie CCC, największy polski producent obuwia, nie zdecydowało się na zmniejszenie liczby sklepów, ale władze firmy poinformowały, że są w trakcie renegocjacji warunków najmu.

Wbrew wcześniejszym sugestiom części ekonomistów Polacy nie rzucili się na zakupy dla odreagowania przymusowego postu.

Z pierwszych analiz zachowań konsumenckich zlecanych przez galerie rysuje się obraz daleki od najoczywistszych wytłumaczeń tej powściągliwości – strachu przed zakażeniem lub obaw o utratę pracy czy spadek dochodów. Na powyższe obawy nakłada się teraz jeszcze jedno. Centrum handlowe, które do tej pory było czymś w rodzaju konsumpcyjnego wesołego miasteczka, w okowach przepisów epidemicznych przestaje być w oczach klientów miejscem, w którym można miło spędzić czas.

Wiktor Miałkowski z firmy Pro Business Solutions, prowadzącej badania m.in. dla dużych sieci handlowych: – Galeria handlowa to ekosystem różnych biznesów, które razem dają klientom poczucie sytości. Po zakupach idzie pan z dziećmi do kina, wcześniej zjadacie obiad, a w tym czasie w myjni pański samochód nabiera znów blasku. Wychodząc, odbieracie jeszcze ubrania z pralni chemicznej, które oddaliście zaraz po przyjeździe, i poza frajdą z zakupów macie także poczucie, że wykorzystaliście spędzony tu czas do maksimum. Funkcjonalność centrum handlowego okrojona wyłącznie do sklepów już tego nie gwarantuje.

Wojna nerwów

Salon firmowy jednej z sieci komórkowych przecięła w połowie żółta linia na podłodze, która kontrastuje z fioletowo-białym wystrojem wnętrza. Wzdłuż tej linii ustawiono cztery taborety dla klientów. Wcześniej oczywiście obowiązkowa, nie wiadomo już która dezynfekcja rąk i rytuał nakładania plastikowych rękawic, które od razu przyklejają się do dłoni zwilżonych detergentem. W rękawiczkach z poprzedniego sklepu nie wolno wejść do kolejnego.

– I bardzo proszę mówić wolniej i nieco głośniej. Ja tu naprawdę nic nie słyszę – krzyczy rozbawiona konsultantka zza kontuaru ustawionego dobre dwa metry od linii stołków dla petentów.

Galerie nie ożyły w pełni. Na zezwolenie nadal czekają kina, kluby fitness, salony fryzjerskie, kręgielnie i inne strefy gier. Restauracje i bary szybkiej obsługi mogą sprzedawać w centrach handlowych żywność wyłącznie na wynos. Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji, oficjalny organ lobbingowy branży, zapewnia wprawdzie, że pierwszego dnia po otwarciu średnia frekwencja w galeriach handlowych osiągnęła 65 proc. średniej sprzed zamknięcia, ale przedstawiciele dużych sieci w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że nawet przy takim ruchu utarg nie wystarczy na pokrycie kosztów utrzymania sklepów. Dopóki obowiązywał rządowy zakaz handlu, najemcy mieli w ręku mocną kartę w grze o renegocjację warunków, bo Sejm w ramach przepisów tzw. tarczy antykryzysowej zwolnił ich z czynszów na czas epidemii. Za zamkniętymi dla klientów drzwiami galerii przez cały kwiecień trwały zaciekłe negocjacje nowych warunków. Propozycja Związku Polskich Pracodawców Handlu i Usług zakładała np. wprowadzenie czynszu będącego równowartością 8 proc. przychodów. Taka stawka miałaby obowiązywać do czasu, aż sklepy odzyskają 90 proc. dawnej sprzedaży. Ponowne otwarcie centrów drastycznie osłabiło więc pozycję przetargową najemców. Z prawnego puntu widzenia ich sytuacja wróciła do stanu sprzed epidemii. Ewentualne renegocjacje umów przestały być wspólnym palącym problemem właścicieli galerii i ich klientów. Stąd wzięła się także fala spektakularnych wypowiedzeń umów najmu. – Właścicielom galerii zależy na obecności w centrach takich marek jak Empik czy Reserved, które przyciągają klientów. Wszystko sprowadza się do zachowania opłacalności sprzedaży, przy ograniczonej liczbie klientów – przekonuje Wiktor Miałkowski. – Szkopuł w tym, że wobec mniejszych nie będą raczej wyrozumiali. W niektórych przypadkach pewnie nie zawahają się nawet przed doprowadzeniem najemcy do upadłości, egzekwując obecne kontrakty. Wielu małych klientów centrów ma z nimi umowy, które z prawnego punktu widzenia są praktycznie nie do podważenia.

Naprzeciwko salonu komórkowego prosperował od dłuższego czasu punkt z tonerami do drukarek, etui do telefonów i innymi elektronicznymi drobiazgami. Teraz otaczają go jaskrawe taśmy podobne do tych, którymi policja grodzi miejsce przestępstw. Również sąsiednia kawiarenka pozostała odgrodzona. Nie wiadomo, kiedy będzie mogła wznowić działalność, trudno więc zgadywać, czy właścicieli będzie stać na powrót w to miejsce.

Ekosystem centrum handlowego, do którego przywykliśmy, w nowych realiach może być zatem trudny do odbudowy. A jeśli zmieni się funkcjonalność całości, to czy nadal będzie ona równie atrakcyjna dla klientów jak dotychczas? Wątpliwości co do trwałości tego modelu mają nie tylko mali gracze. Igor Klaja, właściciel firmy OTCF produkującej odzież sportową marki 4F, w wywiadzie dla serwisu wnp.pl zapewniał niedawno: „Wątpię, żebyśmy po epidemii mieli otwierać nowe sklepy w galeriach, za to spodziewam się, że uruchomimy nowe punkty handlowe poza nimi”.

Blef w negocjacji czy dalekowzroczność? Wizja zakupów, które da się zrobić bez sztucznego oświetlenia, perfumowanego powietrza i natrętnej muzyki, w tej chwili wydaje się bardzo nęcąca. Nie wiadomo tylko, na jak długo i dla jak wielu Polaków. Zbiorowa pamięć kojarząca pewne miejsca z przeszłym niebezpieczeństwem bywa krótka. Jak wskazują np. agencje nieruchomości, po ostatnich dwóch wielkich powodziach ceny domów na zalanych terenach wracały do poziomów sprzed kataklizmu po niecałych czterech latach. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2020