W połowie drogi

WWarszawie możemy zobaczyć skarby niemieckich muzeów. Wystawa "Od Lutra po Bauhaus dotarła do nas wnajwłaściwszym momencie - także ze względów politycznych.

12.11.2007

Czyta się kilka minut

Johann Georg Hintz "Szafa ze zbiorami kunstkamery" (ok. 1666 r.) /
Johann Georg Hintz "Szafa ze zbiorami kunstkamery" (ok. 1666 r.) /

Nieoczekiwanie (zapewne również dla organizatorów) stała się symbolicznym znakiem normalizacji chłodnych ostatnio - przynajmniej na poziomie oficjalnym - stosunków między Polską a Niemcami. I może właśnie dlatego budzi tak ogromne oczekiwania odbiorcy, który wchodząc do sal warszawskiego Zamku Królewskiego szuka nie tylko wrażeń estetycznych, ale także próbuje zrozumieć niemiecką duszę. Czy spacer po ekspozycji pozwala zaspokoić tę drugą potrzebę?

Niewątpliwie, mamy do czynienia z wystawą dobrze przemyślaną i wyrafinowaną (również "scenograficznie"). Jej walorem jest fakt, że odsłania przed nami wielkie dziedzictwo ukryte w mniej znanych kolekcjach landów wschodnich. Narracja skupia się zaś nie tyle na dziejach sztuki niemieckiej, ile na - fascynującej - historii niemieckiego muzealnictwa.

Kurioza i arcydzieła

Nie bez powodu swoistym logo wystawy stał się XVII-wieczny obraz Johanna Georga Hintza pt. "Szafa ze zbiorami kunstkamery", w której między wymyślnymi strukturami koralu i muszli pojawia się wspaniale rzeźbiony puchar z kości słoniowej (jego oryginał zachował się zresztą do dzisiaj w duńskim L?wenh?rn). Właśnie książęca kunstkamera, spontanicznie łącząca w całość dzieła natury i dzieła człowieka, kurioza i arcydzieła, rozrywkę i naukę, wydaje się najlepszym kluczem do zrozumienia tej prezentacji.

Od morionów (tak nazywano otwarte hełmy z wysokim grzebieniem i rondem wygiętym ku górze, charakterystyczne dla okresu wojny trzydziestoletniej) i nautilusów (to wystawne puchary, których częścią były muszle z Oceanu Spokojnego), od skomplikowanych urządzeń służących do badań nad kolorem i korkowych modeli przedstawiających starożytną architekturę, wystawa prowadzi nas wprost do rękopisów Bacha oraz poważnych portretów Goethego i Winckelmanna - do tego wszystkiego, co uznajemy za kwintesencję "ducha niemieckiego".

Dwaj ostatni wprowadzają też widza w świat "dzisiejszych" muzeów. Goethe, z uwagi na swoje geologiczno-inżynieryjne zainteresowania, zdaje się patronować muzeom specjalistycznym, naukowym (próbkę takiej ekspozycji oglądamy dziś na Zamku). Winckelmann, wskrzesiciel zainteresowań starożytnością, towarzyszy kształtowaniu się samego pojęcia "muzeum", rozumianego jako klasyczna w swej architektonicznej formie świątynia sztuki wysokiej.

Oświecenie prezentowane jest w jeszcze jeden, nieoczywisty sposób: dobrym pomysłem okazało się włączenie do wystawy filmu poświęconego niemieckiej tradycji ogrodowej. Czy mamy świadomość, że pierwszy zainscenizowany park krajobrazowy na kontynencie europejskim założony został w 1770 r. w Wörlitz? Jego twórca, książę Leopold III Fryderyk Franciszek von Anhalt-Dessau, wpadł na ten pomysł w Anglii. A swoje dzieło (podobnie jak klasycystyczny pałac) udostępnił publiczności.

Ciekawe, jak Winckelmann przyjąłby sztukę początku XX w., zamykającą warszawską prezentację? Czy odległe od klasycznych wyobrażeń, wychudzone akty Kirchnera albo podszyte niepokojem doświadczenia Kandinskiego wzbudziłyby jego odrazę? A może zachwyciłaby go prostota, geometryczność, racjonalizm, użytkowość Bauhausu? Wszak jego ukochany klasycyzm po dojściu do władzy Hitlera miał zostać zdeprawowany przez propagandę...

Przypadkowe paralele

W sumie wystawa "Od Lutra po Bauhaus" jest przedsięwzięciem udanym, rodzi jednak pytania. Pierwsze dotyczy chronologii: dlaczego autorzy prezentacji zdecydowali się rozpocząć narrację dopiero od Lutra i reformacji? Pasja kolekcjonowania żywa była przecież także wcześniej - o czym świadczą chociażby rozsiane po całej Europie kaplice, wypełnione aż po sklepienie relikwiarzami z doczesnymi szczątkami nieznanych dziś świętych.

Średniowieczną sztukę niemiecką warto by pokazać z jednego jeszcze powodu: niezwykle mocno oddziałała wszak na sąsiadów ze Wschodu. Nie byłoby Krakowa bez Saksończyków i Bawarczyków - można by poszukać tego, co wspólne czy podobne. Na tej wystawie paralele objawiają się przypadkowo: na przykład wtedy, gdy w odbudowanej warszawskiej rezydencji Stanisława Augusta stajemy przed przedstawieniem ruin drezdeńskiego kościoła św. Krzyża, zniszczonego przez Prusaków podczas wojny siedmioletniej (mimo starań nie udało się go odbudować). Autorem tego obrazu jest Canaletto.

I kolejna sprawa: współczesnym Polakom, mieszkańcom kraju de facto monoreligijnego, trudno zrozumieć wielkie poruszenie, jakim był przełom reformacyjny. Na Zamku oglądamy liczne portrety Marcina Lutra, które emanują spokojem, pewnością i harmonią. Z drugiej strony gdzieś czai się niepokój - obecny choćby w kolorowanych, groteskowych drzeworytach, takich jak anonimowe "Diabelskie dudy": instrumentem, na którym wygrywa swą melodię Zły, okazuje się tu monstrualna głowa katolickiego mnicha.

Brakuje jednak mocniejszego dopowiedzenia - na miarę apokaliptycznych grafik Albrechta Dürera - które wyjaśniłoby grozę wewnątrzniemieckich wojen religijnych, powstań chłopskich albo (na zupełnie innym, artystycznym poziomie) wczesnoreformacyjny, rewolucyjny ikonoklazm, przełamany zresztą przez samego Lutra, który swoje tłumaczenie Biblii opatrzył w 1520 r. ilustracjami Łukasza Cranacha Starszego.

Podobny problem dotyczy też części dotyczącej niemieckiego romantyzmu, epoki, która mocno ukształtowała "niemieckiego ducha". Niby jest wszystko: i "Żaglowiec" Caspara Davida Friedricha, i pomniejszona kopia pomnika Lutra z Wittenbergii Johanna Gotfrieda Schadowa, i "Święty Roch rozdający jałmużnę" nazareńczyka Juliusa Schnorra von Carolsfelda. Jest fascynacja naturą i kult bohaterów, jest wreszcie próba odnowienia życia religijnego w oparciu o sztukę dawną (w tym ostatnim kontekście uzasadniona okazuje się obecność na tej wystawie renesansowego malarstwa włoskiego).

Jednak i tym razem zabrakło mocnego akcentu, który opowiedziałby o romantycznym niemieckim micie narodowym. I o dramatycznych pytaniach, które sobie wówczas stawiano: "Co to znaczy być Niemcem?", "Na czym ma polegać niemiecka jedność?", "Co nas łączy?".

***

Oczywiście, wszystkie te pytania uprawomocnione są tylko po części. Wystawa "Od Lutra po Bauhaus" miała swą premierę w bońskiej Kunsthalle. Jej pierwotny odbiorca miał zapewne odmienne oczekiwania. I można przypuszczać, że wyszedł z galerii przekonany o kulturowej spójności Niemiec, dumny z dziedzictwa niemieckiego wschodu - często niedowartościowanego, bo zredukowanego do historii NRD.

Także polski odbiorca odkrywa na tej wystawie muzea z najbliższego sąsiedztwa - choćby z przygranicznego Chemnitz. To bardzo ważne. Ale chciałoby się czegoś jeszcze. Albo raczej: kontynuacji. Może nadchodzi czas na wielki polsko-niemiecki projekt wystawienniczy, który poprzez sztukę opowiedziałby Niemcy Polakom, a Polskę - Niemcom?

"OD LUTRA PO BAUHAUS. SZTUKA I SKARBY KULTURY Z MUZEÓW NIEMIECKICH"; Zamek Królewski w Warszawie, 30 października 2007 - 13 stycznia 2008; wystawę zorganizował Zamek Królewski w Warszawie i Konferencja Narodowych Instytucji Kultury (Konferenz Nationaler Kultureinrichtungen).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2007