W kuchni Europy

Stanąć twarzą do Atlantyku, tyłem do Europy. Mieć ją za plecami czy jeszcze głębiej.

13.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Wojciech Szatan dla „TP”
/ Fot. Wojciech Szatan dla „TP”

Wpadam w ten stan ducha, ilekroć los zawodowego opilca rzuci mnie aż do Porto i zapanują nade mną szorstkie jak sweter od góralki wina znad Douro. Jako tubylcy przeciwległych, wschodnich peryferii podobne przeżycie moglibyśmy sobie zafundować na podwórku, kierując wzrok na wschód, za Bug. Z tą jednak różnicą, że linia cięcia nie będzie wtedy aż tak wyraźna, zupełność pustki przerywają jeszcze gdzieniegdzie światełka Chandry Unyńskiej. Nie odpłynąłem, nie miałem na czym, ale wcale nie chciało mi się odwracać.

Pozwalam sobie czasem na moralne uniesienia w kwestii pewnych haniebnych nawyków, takich jak polewanie pizzy keczupem. Ale kimże jestem, żeby grzebać ludziom w pokładach emocji związanych z poczuciem zadomowienia w bezpiecznym świecie? Nie potępię nikogo za to, że na wykrzywioną twarz, przekrwione oczy, brudne łachy i dziurawe reklamówki pod pachą Obcego reaguje atawistycznie odrzuceniem. Obcy, choćby nawet tylko zaznaczony symbolicznie na horyzoncie, jest widomym zwiastunem choroby, rozpadu, śmierci. Pokonanie odruchu obrony, podobnie jak wielu innych czysto zwierzęcych reakcji, jest zadaniem, jakie każdy z osobna dostaje co dzień rano od własnego sumienia. Nie wolno mi kogokolwiek z tego rozliczać, zwłaszcza w felietonie.

Zagrożone fundamentykulturowe są rozciągliwą maską zakładaną na niewerbalizowany strach i wstręt; sporo tych, co dziś chóralnie kochają europejską wolność słowa i swobodę wyboru, miało rok temu problem z oceną niewyimaginowanych islamistów, kiedy rozstrzelali redakcję czasopisma obrażającego po równi imamów i papieży. Możemy rozmawiać o zagrożonych tożsamościach, ale musimy wpierw za każdym razem definiować, o co nam chodzi. Tożsamość narodowa jest mglista i łatwo ulega manipulacjom, podział na swoich i obcych jest płynny, ale oczywiście istnieją w tym sensie, że wpływają na decyzje ludzi. Za lekceważenie tego faktu politykom Zachodu z ostatnich dekad należy się miejsce w piekle tylko trochę łagodniejszym od tego, do którego wpadną nienawistni rasiści.

Jeśli rzeczywiście Europa ma jakiś fundament, to nie są nim konkretne sądy i opinie, ale sposób, forma myślenia, która do nich prowadzi. Cokolwiek sądzisz o świecie, czyń tak w wyniku krytycznego namysłu podpartego zdrową dawką sceptycyzmu wobec swojego aparatu poznawczego. Zwłaszcza kiedy jego przedłużeniem są współczesne media. A już internet szczególnie. Pierwsze zdanie nowej preambuły konstytucji europejskiej gotowe.

Jak to możliwe, że tylu moich znajomych, zdolnych bezbłędnie wyczuć i wyśmiać manipulacje kremlowskich trolli w relacjach z Ukrainy, wszystkie te bujdy o banderowcach z tryzubem w zębach, łyka teraz jak gęsi obrazki zlepione z najprostszych stereotypów? Półminutowe filmiki z „odrzucaniem jedzenia”, wycięte z nie wiadomo jakiego kontekstu. Apokaliptyczne relacje o zamieszkach na granicy Włoch z Austrią, jawnie bezsensownych dla każdego, kto choć raz ją przekraczał. Garść ciągle tych samych migawek starczy, żeby dziarsko powtarzać pewniki o tym, kto, po co i jak nas zalewa. Na razie sami zalewamy wodą, ochoczo pompowaną przez media, płomyk rozumu. Żaden Saracen nie musi nam głowy obcinać, sami ją odpiłowujemy.

Poza Facebookiem znajdziemy o wiele solidniejsze dowody, że „już po nas”. Większość bogatej Europy oddała ślepo w ręce przybyszów cały proces karmienia. Kilka lat temu zdumiewał mnie widok tureckiej rodziny sprzedającej w piekarni w Berlinie stuprocentowo niemieckie schrippen i laugenstangen. Wytłumaczono mi, że to raczej norma niż wyjątek. Żaden Europejczyk nie pójdzie pracować co noc przy piecach. Podobnie w kuchni, zwłaszcza na poślednich stanowiskach. We Włoszech, jak głosi oficjalna statystyka branżowa (a więc bez uwzględnienia roboty na czarno), liczba przyjętych do pracy w gastronomii cudzoziemców przekroczyła w tym roku liczbę miejscowych. To głównie Egipcjanie, Albańczycy już dawno wrośli w pejzaż. I to są nie tylko pokątni, chwilowi niewolnicy, tylko stacjonarny, przeszkolony personel. Oburzeni na oczywisty dumping płacowy miejscowi mówią, że ktoś urodzony w kręgu islamu, nawet jeśli porzuci wiarę, nie nauczy się np. dobrze obchodzić z wieprzowiną. Czyżby? W rankingu rzymskiej lokalnej gazety na najlepszą carbonarę w mieście drugie miejsce zajął lokal, gdzie gotuje Tunezyjczyk. Oczywiście jedna knajpa koło Campo de’ Fiori to nie milion miejsc pracy i naprawdę nie ma żadnych prostych rozwiązań. Ale na pewno warto powściągnąć dumę (zresztą – czy naród, któremu odechciało się piec chleba, może być z siebie dumny?) i uprzedzenia. ©


Zanim ktoś i u nas zacznie dyskusję, czy ktoś z islamskiego kręgu kulturowego potrafi zrobić carbonarę, może najpierw sami wyrobimy sobie dobre w tym względzie odruchy. Nawet jeśli nie mamy włoskiego boczku (to czyni różnicę), możemy łatwo opanować drugi kluczowy punkt: uzyskiwanie kremowej konsystencji. Bez śmietany, za którą powinno się karać obcinaniem rąk. Używamy tylko żółtek; jedno na osobę (plus jedno „dla miski”) rozkręcamy z równą liczbą kopiastych łyżek parmezanu w dużej misce szklanej lub metalowej, żeby przejęła część ciepła z klusek, które wrzucimy prosto po wyjęciu z garnka. Bardzo szybkie mieszanie ruchem od spodu do góry uratuje nas przed powstaniem jajecznicy. Gdyby jajeczny krem okazał się za ścisły, rozprowadzamy odrobiną wody z gotowania makaronu. Łączymy z boczkiem przesmażonym na chrupko. Posypujemy szczodrze pieprzem – to trzeci równoprawny składnik tego sosu. Popijamy winem ze szczepu touriga nacional, który rósł w dolinie Douro na długo, zanim pojawiły się narody.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015