W kontuszu i zarękawkach

Jakie skojarzenia budzi słowo „Galicja” u Polaków wywodzących się z innych dzielnic?

05.10.2014

Czyta się kilka minut

Zakład Fotograficzny Ignacy Krieger, „Krakowscy strażacy w aparatach umożliwiających oddychanie w warunkach pożaru”, ok. 1900 r. /
Zakład Fotograficzny Ignacy Krieger, „Krakowscy strażacy w aparatach umożliwiających oddychanie w warunkach pożaru”, ok. 1900 r. /

Związany z Poznaniem prof. Waldemar Łazuga przeprowadził mały sondaż wśród mieszkańców Wielkopolski i Pomorza: „wyszło, że przede wszystkim kojarzy im się z galicyjską nędzą, z Krakowem, z kawiarnią, z profesurą, z teatrem, z celebrą, z centusiem, z filmem »C.K. Dezerterzy«, z niewymuszoną nonszalancją i zamiłowaniem do rozmowy, wreszcie z Krakowskim Kredensem i kilkoma innymi drobiazgami. Żadnych wewnętrznych sprzeczności w tym zestawie skojarzeń nie dostrzegano”.

A co myśleli (i myślą) o sobie sami Galicjanie? Przede wszystkim wolą pamiętać o okresie autonomii galicyjskiej niż o latach wcześniejszych, kiedy rejon ten był brutalnie kolonizowany. Dumni są z uzyskanych w latach 1860-73 praw społeczno-politycznych: z obradującego we Lwowie Sejmu Krajowego, sprawującego kontrolę nad lokalną kulturą, budownictwem czy działalnością charytatywną, z Wydziału Krajowego – galicyjskiego „rządu”, z dynamicznie działających samorządów miejskich. Do dziś podkreślają, jak ogromne znaczenie dla zachowania polskiej tożsamości miały uniwersytety we Lwowie i Krakowie, Politechnika Lwowska, Towarzystwo Pedagogiczne czy Akademia Umiejętności. Jak szybko rozwijał się ruch spółdzielczy (choćby słynne Kasy Stefczyka).

W pewnym sensie galicyjscy Polacy wyparli z pamięci fakt, że Austria była zaborcą. Czuli się współtwórcami monarchii habsburskiej, w końcu Franciszek Smolka był przez pewien czas prezesem austriackiego parlamentu, a Kazimierz Badeni przez ponad dwa lata sprawował urząd premiera Austrii. Marzyli o Austro-Węgro-Polsce. Miało to pewien skutek: gdy Galicja przestała już istnieć, pojawiały się nieoczywiste nostalgie. Prof. Łazuga przytacza dwa przykłady: „Oto dawny poseł do galicyjskiego Sejmu Krajowego, a w wolnej Polsce premier Wincenty Witos oświadczył, że więcej wolności było w Galicji niż w Polsce i że zrozumiał w związku z tym, że wolność i niepodległość to nie to samo. Po drugiej wojnie światowej Henryk Wereszycki wyznał kiedyś, że nigdy nie doświadczył »tyle wolności«, ile było w 1910 r. we Lwowie”.

A co z „galicyjską nędzą”? Prof. Krzysztof Zamorski przekonuje, że choć prowincja ta była najbiedniejszą częścią imperium habsburskiego, choć nie industrializowała się tak jak Poznań czy Łódź, to przecież „dzieło modernizacji Galicji, widoczne choćby w burzliwym rozwoju Lwowa i Krakowa, w powstawaniu zrębów infrastruktury kolejowej, niezłej sieci szkolnictwa każdego stopnia, zostało w tym micie całkowicie zniszczone”.

Na to wszystko nałożył się wspierany propagandowo, np. w podręcznikach do szkół ludowych, mit „dobrego cesarza”, do którego galicyjski chłop mógł udać się ze skargą, harmonijnie łączącego pod swym berłem ludy i religie. O tym, że, jak pisze dalej Zamorski, „Polacy nie przepadali za Rusinami, Ukraińcy za Polakami, jedni i drudzy nienawidzili Żydów, ci zaś odpłacali się pięknym za nadobne”, starano się nie pamiętać.

O wiele ważniejsze było wyobrażenie dobrze wychowanego i wyedukowanego, racjonalnego, konserwatywnego, lojalistycznego zwolennika „Stańczyków” z egzemplarzem „Czasu” pod pachą. Albo młodopolskiego artysty – demona, popijającego absynt nie tylko u Michalika, ale i w miejscach mniej szlachetnych – u Rosenstocka czy Sauera... Wreszcie, dumnego z siebie urzędnika, który w swoim salonie mógł poczuć się trochę arystokratą.

W końcu, jak zauważył Kazimierz Bartoszewicz, satyryk i publicysta, pod względem zawodowym ludność Galicji dzieliła się na znawców sztuki, agentów asekuracyjnych, cyklistów, doktorów, prezesów i dyrektorów, sekretarzy, radców i wydziałowych, analfabetów i głodomorów”. Autoironia – to jeszcze jeden element polskiego snu o Galicji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Mit Galicji