Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To nie jest odpowiedź idealisty, który chciałby z politycznych debat wyrugować „wizerunki”, przekazy podprogowe, krawaty, uściski dłoni na targu o poranku, czy też odbywający się w Polsce w ostatnich dniach konkurs: „Który kandydat ma bardziej spontaniczną rodzinę?”.
Świat medialny, w którym większość okołokampanijnych debat dominują badacze gestów, emocji i „narracji” jest światem uciążliwym, ale w ostateczności do zaakceptowania. Głównie dlatego, że brak czasu i kompetencji nie pozwala większości z nas dokonywać wyborów innych niż te powierzchowne, a czasami – czysto emocjonalne.
Rzecz w tym, że podczas wczorajszej, zorganizowanej przez TVP i Polsat debaty prezydenckiej kolejny raz zawiodła formuła rajdu przez wszystkie polskie problemy – od obronności, przez sprawy zagraniczne, gospodarcze i społeczne, na ustrojowych kończąc – w nieco ponad godzinę. Tytułowe 80 minut – tyle trwała debata – to oczywiście liczba umowna. W rzeczywistości każdy z kandydatów – odliczając przydługi wstęp dziennikarzy, ich rozwlekłe pytania, a także finalne oświadczenia Komorowskiego i Dudy – mówił na wymienione tematy przez 25, może 30 minut. Efekt skłania do przyznania racji tym, którzy jeszcze przed niedzielnym spotkaniem proponowali nieco inną formułę: kilka debat, tyle że nie wobec siebie konkurencyjnych, ale nawzajem się uzupełniających (każda poświęcona jednemu z bloków tematycznych, które pojawiły się wczoraj).
Czy dzięki takiej formule zarysowałyby się różnice między kandydatami jeśli chodzi o ich podejście do konfliktu ukraińskiego? Czy któryś z nich znalazłby czas – i ochotę – by odpowiedzieć red. Dorocie Gawryluk na pytanie z tezą o referenda (dziennikarka była uprzejma zasugerować, jakoby brak ogólnonarodowego głosowania nad sześciolatkami oznaczał, iż naród przestał być suwerenem)? Bronisław Komorowski zdążyłby – i znalazł język – by wytłumaczyć sens decyzji o podwyższeniu wieku emerytalnego? Wyjaśnić w prosty sposób, że korekta ta nie oznacza (jak zasugerował z kolei jego kontrkandydat) „pracy do śmierci”, ale życie po przejściu na emeryturę przeciętnie ponad dekadę? Czy byłoby więcej czasu, by zająć się demografią i seniorami, którzy – w ogólnonarodowej gorączce wokół ludzi młodych (czytaj: młodych wyborców Kukiza) – zasłużyli jedynie na kilkuminutowe, nic nie znaczące wzmianki? Duda wykorzystałby szansę, by dowieść, że rządzący od dekady Polską politycy seniorów zwyczajnie zaniedbali?
Odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: nie wiadomo. Za to dzisiaj, czyli po pierwszej debacie i przed drugą wiadomo: dzięki dwóm debatom prezydenckim niczego się raczej nie dowiemy. Rzecz jasna poza tym, który kandydat ma lepszy refleks (o dziwo Komorowski), który trzyma lepiej nerwy na wodzy (o dziwo Duda), oraz który jest zdolny do bezwzględnego wyciągania haków (o dziwo żaden).